Rozdział 39.2

503 25 3
                                    

Elizabeth - miesiąc wcześniej

- Nie będziesz mi mówił, co mam robić ze swoim życiem! - wrzasnęłam nie dbając o to, że pewnie wszyscy nas słyszeli, nawet pomimo tego, że odeszliśmy już od stolika w lokalnej pizzerii Grande Roma, przy którym świętowaliśmy urodziny Toma.

Byłam wściekła na Nasha. Nie lubię wywlekać prywatnych spraw, a już tym bardziej problemów, na grunt publiczny. Zawsze uważałam, że brudy lepiej prać w swoich czterech ścianach.

A on co zrobił?

Oczywiście musiał poruszyć wśród znajomych temat mojego stażu w galerii Uffizi, z którego notabene zrezygnowałam, bo sto razy tłumaczyłam mu, że to nie dla mnie.

Uwielbiam sztukę, nigdy tego nie ukrywałam i jestem wdzięczna rodzicom za możliwość rozwoju swych zdolności, które z czasem mogły przemienić się w talent. Nie neguję tego. Ale nie znoszę ingerencji w moje życie. A moja kochana mama musiała maczać swoje wymanicureowane paluszki i tym samym pogwałcić moją wolność wyboru. W moim imieniu aplikowała na stanowisko stażystki, choć ja kiedyś tylko mimochodem wspomniałam coś, że może w takiej pracy bym się sprawdziła. Słowem nie wspomniałam, że chcę się przenieść do Włoch! Na litość boską!

A Nash?

Chociaż nie przepada za moją rodzicielką, z wzajemnością niestety, uznał to za genialny pomysł.
Na nic było przekonywanie, że ja nie chcę wyjeżdżać.

- To dla Ciebie wielka szansa. - perswadował, lecz nie słuchałam.

Wyszliśmy z restauracji, a deszcz uderzył w nas jak bicze szkockie. Kurde, dopiero świeciło słońce, a ja byłam tak zafrasowana cała tą kłótnią, że pogoda była na ostatnim miejscu moich zmartwień. Nie obchodziło mnie, że samochód mamy zaparkowany trzy ulice dalej.

- Nie wyjadę do Florencji. Co to w Stanach nie ma już innych galerii? A zresztą, kto w ogóle powiedział, że ja chcę pracować w galerii!? - rzucałam słowa z prędkością karabinu.

- Lizzy, stój! - mocne szarpnięcie zatrzymało mnie przy samym krawężniku i uratowało przed śmiercią pod pędzącym autem. Samochód pomknął dalej ulicą nawet się nie zatrzymując. O  jejku...

Zamarłam. Stałam w osłupieniu i nie docierały do mnie słowa Nasha. Byłam osłupiała. W mojej głowie krążyła tylko jedna myśl - mogłaś zginąć.

- Lizzy, słyszysz mnie? Kochanie spójrz na mnie. - wiem, że jego ciepłe dłonie badały moje zdrętwiałe ciało, ale nie mogłam wydusić z siebie ani słowa. Moja klatka piersiowa falowała w dzikim tempie, a z ust wydobywały się jedynie obłoczki pary.

- Elizabeth, odezwij się. - błagał, a bezsilność i strach w jego głosie powoli przywoływały mnie do rzeczywistości.

- Zabierz mnie do domu. - poprosiłam cicho.

Nie pamiętam drogi powrotnej. Wydaje mi się tylko, że minęły wieki nim wtoczyłam się pod prysznic, a gorące strumienie wody pochłonęły spływające łzy bezsilności.

Mogłaś zginąć idiotko!

I po co to wszystko?

A gdyby mi się coś stało, co by było z Nashem?

I jeszcze ta głupią sprzeczka...

Nagle szklane drzwi kabiny przesuwają się z charakterystycznym szuraniem i wyczuwam obecność Nasha. Wiem, że to on, choć nie mam siły spojrzeć mu w twarz.

- Lizzy, już wszystko dobrze. Nie płacz, jestem przy Tobie. - czule głaszcze moje nagie plecy, a mnie pomimo wysokiej temperatury wody przechodzą dreszcze.

- Przepraszam. - mój głos brzmi obco nawet w moich własnych uszach. Jest mi strasznie źle i przykro z powodu tego, co się stało. Nash z kolei przytula mnie mocno do swojej rozgrzanej skóry i dociska usta do mojej głowy.

- Kocham Cię. Nieważne co postanowisz, zostaniesz czy wyjedziesz, wiedz że moja miłość nigdy nie ustanie, ale musisz na siebie bardziej uważać. Nie zniosłabym, gdyby coś Ci się stało. Jesteś moim życiem. Moją nadzieją. Moim wszystkim. - słuchałam tych cudownych obietnic z mocno bijącym sercem, a emocje wyciskały z moich oczu kolejne łzy.

Nash otarł je pospiesznie palcami, ale po chwili pojawiły się kolejne. Nie mogłam nad sobą zapanować. Byłam emocjonalnym wulkanem, z którego wypadała lawa skrajnych odczuć. Smutek. Żal. Strach. Ale też bezbrzeżna miłość i wdzięczność za takiego wspaniałego chłopaka.
Nie chciałam dłużej zastanawiać się nad przyszłością. Liczyło się to co tu i teraz.

- Ja też Cię kocham, Nash. - wszystko sprowadzało się do tych najważniejszych słów.

Nash ujął dłońmi moją twarz i składał mokre pocałunki na mych powiekach, nosie, policzkach, brodzie i szyi, celowo omijając spragnione usta. Drażnił mnie i prowokował, ale ja oddałam mu się w zupełności.

- Gdyby coś Ci się...

- Ciiiii - zamknęłam mu usta pocałunkiem. Nieważne co by było gdyby.

Pocałunek szybko zmienił się z czułego na wygłodniały. Namiętność i żądza przejmowała kontrolę nad naszymi spragnionymi ciałami.

Z nami zawsze tak było. To napięcie i dziwny magnetyzm towarzyszyły nam odkąd tylko się poznaliśmy.

Początkowo walczyliśmy z tym, lecz odkąd jesteśmy razem nigdy nie brakuje nam chęci i zapału na miłość. Bo to właśnie robimy - kochamy się.

- Obejmij mnie mocno. - instruuje drżącym z pożądania głosem, a ja słucham bez wahania. Nash unosi i opiera mnie o pokryte parą płytki, a ja owijam nogi dookoła jego wąskich bioder. Ufam mu, wiem, że mnie nie skrzywdzi.

To nie jest nasz pierwszy raz, choć on też był bardzo emocjonujący i pełen namiętności.

Ale tym razem jest inaczej. Intensywniej. Mocniej. W ogóle jakoś tak bardziej. Kochamy się jakby świat miał się skończyć. Jakby od każdego kolejnego dotyku zależało nasze życie. Czerpiemy z siebie nawzajem. Łączymy się i uzupełniamy, stajemy jednością.

Każdy ruch, każde pchnięcie popycha nas ku spełnieniu.

- Powiedz, że jesteś moja. - prosi Nash, a w jego chmurnych oczach widzę błaganie.

- Tylko Twoja, Nash. Teraz i na zawsze. - obiecuję bez zająknięcia.

Nic więcej nie mówimy. Nawet nie całujemy się już. Patrzymy sobie prosto w oczy, podczas gdy nasze ciała uderzają o siebie z głośnym plaśnięciem. Nie przerywamy kontaktu wzrokowego nawet wtedy, gdy w moim wnętrzu wybucha pożar i osiągam orgazm tak potężny, jak nigdy dotąd. Moje mięśnie zaciskają się na pulsującym członku Nasha, dopóki i on nie dociera na sam szczyt i zalewa mnie falą gorącej spermy.

Dyszymy oboje ze zmęczenia, lecz po chwili wybuchamy jednocześnie gwałtownym śmiechem. Niczym szaleńcy. Oboje zwariowaliśmy. Ze szczęścia.

Promise Me No Promises (cz.3.)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz