Rozdział 34.

527 28 0
                                    

Nash - 19 lat

- Uwielbiam noc. Kocham gwiazdy, konstelacje i księżyc, galaktyki, drogę mleczną i nawet czarną dziurę. Ale najbardziej ze wszystkich właśnie noc. Bez wzgledu, czy niebo jest usiane błyszczącymi gwiazdami, czy zachmurzone i ciemne jak smoła. - wyznała Elizabeth cichym szeptem, co najmniej jakby zdradzała najskrytszych sekret. I tak się właśnie czułem, jakby ukazywała mi fragment siebie. Taki, którego nie dostrzega nikt inny, dostępny tylko dla mnie. To wiele dla mnie znaczyło.

Leżeliśmy na kocu na łące za domem. Twarz przy twarzy, ale obróceni o 180 stopni. Był środek nocy, kilka tygodni po moim pobycie w szpitalu.

Minęło dokładnie 36 dni, odkąd uświadomiłem sobie, że kocham Elizabeth. I tyle samo dni, odkąd pragnę Jej to wyznać, ale nie mam odwagi. Niby jesteśmy razem, w związku, a jednak ukrywamy to w tajemnicy. Nie powiedzieliśmy nawet Rickowi, ale nie dlatego, że się baliśmy, ale po prostu nie było jeszcze okazji. Kocham brata i szanuję go, więc czekam na odpowiedni moment, by wyznać mu, że odbiłem mu dziewczynę. To nie jest łatwe dla żadnego z nas. Jest wręcz kurewsko trudne.

- Ja wolę świt. Lubię patrzeć, jak świat budzi się do życia. Gdy wszyscy inni śpią, ja mam wrażenie, że jestem świadkiem tego, co im umyka. - przyznaję równie szczerze co Lizzy.

Rozmowa ta jest lekka, w sumie nic nie znacząca, a jednak dla mnie ważna. W ten sposób Elizabeth daje mi się poznać, dopuszcza mnie do siebie, co w jej wypadki jest niemałym osiągnięciem. I niech mnie szlag trafi, jeśli nie daje mi to cholernego poczucia satysfakcji.

- Bez nocy nie byłoby świtu. - zauważyła moja blondyneczka.

Uwielbiam tak ją nazywać, choćby w myślach. Długo czekałem na ten moment i za każdym razem daje mi to dużo frajdy. Moja.

- A nocy nie byłoby bez dnia. A dnia bez świtu. - poszedłem tym samym tropem.

- Czyli jesteśmy sobie tak samo potrzebni, konieczni wręcz, by w ogóle istnieć. - przyznała z wesołością w głosie. Bardzo mi się to spodobało. I wiele o nas mówiło.

Elizabeth - 17 lat

Poczułam coś mokrego na policzku. Niechętnie uchyliłam powieki i ujrzałam czarny cień przesłaniający mi wschodzące słońce. Black.

- Dzień dobry Czarnuszku. Co za powitanie. - zaśmiałam się pół szeptem, by nie obudzić śpiącego u mego boku Nasha. Leżał tuż za moimi plecami, ręką obejmując mnie w pasie. Zdążyłam jedynie pomyśleć, że cudownie tak rozpoczynać dzień w jego ramionach.

- Dzień dobry Najpiękniejsza. - i pocałował mnie tuż pod uchem. Aż mnie dreszcz przeszedł.

Odwróciłam się przodem do niego i od razu wpiłam w jego nieco rozchylone usta.

- Czy ja już mówiłam, że chyba jednak wolę poranki? Codziennie mogę być tak budzona, nie mam nic przeciwko. - Zaśmiałam się wesoło.

- A ja będę uwielbiał każdą noc spędzoną z Tobą. - obiecał Nash patrząc mi prosto w oczy.

Choć nie powinniśmy spędzać nocy poza domem i wiele ryzykowaliśmy, że zostaniemy nakryci przez kogokolwiek, nie żałowałam podjętego ryzyka. Byłam szczęśliwa. Czułam, że to jest właśnie to, czego szukałam. To jest moje przeznaczenie. To moja miłość. Nash.

****

- Wyglądasz jakoś nieswojo. Dobrze się czujesz? - zapytała z troską w głosie ciocia Eveline.

Siedziałyśmy na tarasie obierając kukurydzę. Dojrzałe kolby z plantacji Pana Clariona czekały w wiklinowym koszu już od kilku dni, ale dopiero tego popołudnia ciocia zasugerowała, że mogłabym jej pomóc przy ich obróbce, choć wiedziała, że nie cierpię tych owoców. A może warzyw? Zbóż? Nie mam pojęcia nawet, co to dokładnie jest. A swoją drogą to dość dziwne, bo popcorn był wręcz nieodłącznym elementem każdego obejrzanego przeze mnie filmu.

- Nic mi nie jest. - rzuciłam od niechcenia.

- W życiu nie zawsze robi się wyłącznie to, co się lubi, moja droga. Czasem jesteśmy zmuszeni do zrobienia czegoś właściwego, nawet wbrew naszej woli czy upodobaniom. - dobitna uwaga cioci Eveline sugerowała, że mój zły humor wynika z czynności, którą zostałam zmuszona wykonywać, choć to wcale nie była prawda.

Byłam zła, bo pogubiłam się w swoim życiu. Byłam zła na siebie, bo nie wiedziałam czego dokładnie chcę.
Jeszcze kilkanaście godzin temu obudziłam się w ramionach Nasha i niczego więcej do szczęścia nie potrzebowałam, a teraz? Wątpliwości nachodziły mnie i pogrążały w mroku niczym burzowe chmury. Pytania krążyły w głowie nie dając chwili wytchnienia.

Czy fascynacja Nashem nie jest tylko młodzieńczym zauroczeniem nastoletnim buntownikiem? A jeśli tak to czy nie skończy się równie raptownie jak się zaczęło, a przekreślę tym całą swoją przyszłość? Zniszczę relacje z Rickiem? Zaprzepaszczę lata prawdziwej przyjaźni na rzecz krótkiego romansu? Zniszczę ich braterskie więzi, gdy cała sytuacja wyjdzie na jaw? Jestem aż taką egoistką?

Cholera, przecież nie jestem samolubna. To nie dotyczy tylko mnie. Przecież Nash też się zaangażował. Mam wrażenie, że przejął się nawet bardziej niż ja.

Gdy jesteśmy razem, z dala od ciekawskich spojrzeń i czujnego wzroku naszych rodzin, świat przestaje istnieć. Dla mnie liczy się tylko On. Cały mój, ciałem, sercem i duchem.
Choć tak naprawdę nie zdobyłam jeszcze jego ciała. Do niczego między nami nie doszło, oprócz kilku namiętnych pocałunków. Chłopak bardzo się pilnuje, nawet jego ręce nigdy nie zabłądziły pod moją koszulkę czy w okolice tyłka. Nie to żebym chciała, bo nie jestem gotowa na ten krok, zwłaszcza zanim sytuacja między nami nie zostanie wyjaśniona. Nie ma na to szans dopóki znajduję się w tym braterskim trójkącie. To nie fair zarówno wobec Ricka jak i Nasha, żaden z nich nie zasługuje na takie traktowanie.

Mam wyrzuty sumienia, bo nie tak chciałam zacząć ten związek. Nie tak powinna wyglądać pierwsza miłość. Ja nie mogę sobie nawet pozwolić na motylki w brzuchu, bo od razu każde uczucie odbija się na mojej twarzy, a nie chcę wzbudzać podejrzeń.

Jako że pozostawiłam uwagę cioci bez komentarza, kobieta odchrząknęła i uważnie mi się przyglądała.

- Tu nie chodzi o kukurydzę - pauza - tylko o chłopaka Nolanów. - nastała cisza.

Po prawie pięciu latach w domu Dorianów ciocia nauczyła się mnie obserwować i teraz potrafi czytać we mnie jak w otwartej księdze. Mimo to nie byłam pewna, którego syna Olivii i Jona ma na myśli. Odpowiedziałam milczeniem.
- Rick to naprawdę miły chłopak, ale nie jestem przekonana, czy jest dla Ciebie odpowiedni. - kontynuowała, a jej słowa przykuły moją uwagę. Nie tego się spodziewałam. Rick był przez wszystkich w Salem i okolicy postrzegany jako "złoty chłopiec Nolanów", ciocia Eveline zawsze wyrażała się o nim w samych superlatywach. Skąd ta zmiana?

- Co masz na myśli? - zapytałam głosem niewiele głośniejszym od szeptu.

- Widzę jak patrzysz na Nasha, z wzajemnością zresztą. Oboje od lat jesteście jak przeciwne bieguny dwóch magnesów. Przyciągacie się jak plus i minus. Może to akurat głupie porównanie, ale pasuje idealnie. Może i jesteście zupełnie różni, to ja jednak widzę, że to ma sens. Wy razem macie sens. Tylko musicie dać sobie szansę.

Od tygodni przygotowywałam się na reprymendę za moje, jak widać nie najlepiej skrywane, uczucia do Nasha, a tu taka niespodzianka. Czyżby ciocia namawiała mnie do podjęcia ryzyka? Mam rzucić Ricka i związać się na poważnie z Nashem?

- To skomplikowane. - odpowiadam z cichym westchnieniem.

- Z doświadczenia mogę Cię zapewnić, że sami sobie wszystko lubimy komplikować, lecz jeśli będziesz szczera sama ze sobą wszystko jakoś się ułoży. - pocieszyła mnie ciocia uśmiechając się ciepło.

- A skąd mam wiedzieć, czy nie będę żałować podjętego ryzyka? - zapytałam.

- Nie dowiesz się, jeśli nie zaryzykujesz. Wóz albo przewóz, takie jest życie. Nie ma nic na próbę, nie ma drugich szans. Są tylko wybory. I każdy wybór, bez znaczenia czy dobry czy zły, wiąże się z konsekwencjami. - słowa cioci wcale nie przyniosły mi pocieszenia. Nie na to liczyłam, a jednak byłam wdzięczna.

Wiedziałam już, co muszę zrobić.




Promise Me No Promises (cz.3.)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz