Rozdział 39.1

482 24 1
                                    

Nash - 8 lat temu

Jestem chłopcem z Południa. Tutaj dobre wychowanie i wartości rodzinne są najważniejsze. Tylko co z tego, skoro są Święta Bożego Narodzenia, a ja unikam zbolałego wzroku swojej matki?

Gryzą mnie wyrzuty sumienia, bo przeze mnie pierwszy raz nie ma pośród nas mojego brata. Z tego powodu między mną a moją rodzicielką, która od miesięcy ciągle obwinia mnie o zniknięcie Ricka, delikatnie mówiąc, panuje napięta atmosfera. A w tym konkretnym dniu jest jeszcze gorzej.

Choć nigdy wprost nie posłała swoich oskarżeń, ja dokładnie widzę pełne żalu spojrzenia rzucane w moją stronę. Te niewypowiedziane pretensje są cholernie trudne do zniesienia, zwłaszcza że nie są bezpodstawne.

- Pokroisz ciasto? - słowa Olivii były skierowane do Elizabeth.

Co dziwne, relacja między moją mamą a Lizzy, odkąd oficjalnie jesteśmy parą, jeszcze się pogłębiła. Dla mojej blondyneczki zawsze znajdzie się uśmiech czy dobre słowo. Jedynie ja jestem napiętnowany.

Nie chcę dramatyzować, to też nie tak, że nagle zostałem wydziedziczony. Po prostu nieobecność mojego brata jest dla Olivii ciężkim przeżyciem. Jak dla nas wszystkich.

Ja też za nim tęsknię. Wiem od Lizzy, że czasem wysyła do niej jakieś spontaniczne maile, lecz ich treść jest dość lakoniczna, żadnych szczegółów, jedynie suche fakty.

Nie podał także daty swojego powrotu z misji. W ogóle w kwestii swojej pracy jest bardzo tajemniczy. Nie wiadomo gdzie jest, co robi i kiedy wróci.

Ja bym tak nie potrafił.

- Możemy zacząć od prezentów? - tonem podekscytowanego dziecka pyta Elizabeth. Jej uśmiech rozświetla całą twarz, lecz mam przeczucie, że za tym kryje się coś więcej niż radość z otwierania pudełek w gwiazdki, z czerwonymi kokardami i brokatem.
Cieszę się na ten widok, bo od kilku tygodni moja dziewczyna zachowywała się jakoś dziwnie. Była nerwowa, wycofana, ciągle zamyślona. Martwiłem się o nią, ale teraz widzę, że wszystko wraca do normy.

- Czemu nie. - przystaje na jej pomysł ciotka Eveline.

Nasze rodziny zawsze były ze sobą bardzo zżyte, lecz teraz zachowujemy się prawie jak jedna wielka familia. Czasami aż mnie to przeraża.

Mój prezent dla Lizzy to jedynie małe aksamitne pudełeczko w kolorze granatowym. Nie jest to pierścionek, na to przyjdzie jeszcze czas.

Kupiłem jej naszyjnik z ametystem. Jak tylko go ujrzałem od razu wiedziałem, że będzie do niej pasował jakby został specjalnie dla niej stworzony. Już się nie mogłem doczekać, aż ciężki kamień spocznie na jej gładkiej szyi i podkreśli barwę oczu. Czułem, że będzie zachwycona, zupełnie tak jak ja jestem zachwycony nią. Choć bardziej adekwatne będzie sformułowanie - oczarowany. Z każdym dniem kocham Ją coraz mocniej.

Pierwsi w kolejce do prezentów byli rodzice, potem wujostwo Elizabeth, a my na końcu. Salwy śmiechu towarzyszyły otwieraniu kolejnych podarków, choć kryły się w nich raczej tendencyjne rzeczy, takie jak szalik, sweter z reniferem, piżama z płatkami śniegu, rękawiczki, skórzany portfel i zegarek.

Zostały do otwarcia dwa pudełka, raczej pudełeczka. Moje dla Lizzy i jej dla mnie.

- Najpierw Ty otwórz swoje. - poprosiłem z entuzjazmem. Już nie mogłem się doczekać reakcji dziewczyny.
Q
- Dziękuję Ci Nash, jest śliczny. - Na widok biżuterii uśmiechnęła się z wdzięcznością, lecz nie na taką reakcję czekałem. Miałem nadzieję na "ochy" i "achy", ale moja dziewczyna zareagowała bardziej... normalnie? spokojnie? powściągliwie? Sam już nie wiem...

- Jeśli Ci się nie podoba to możemy go wymienić na coś innego, może kolczyki, albo...

- Nie trzeba. Naszyjnik jest przepiękny. Już go uwielbiam. Dziękuję. - zapewnia mnie pospiesznie, lecz minę nadal ma jakąś spiętą.

- To dobrze. - próbuję wydobyć z siebie bardziej entuzjastyczną odpowiedź, lecz nie idzie mi zbyt dobrze.

- Teraz Ty otwórz. - mówi cicho niczym szeptem moja blondyneczka i podaje mi podłużny kartonik, trochę podobny do tego, w który zapakowany był wisiorek.

Co to może być? Chyba nie kupiła mi biżuterii, no ale nawet jeśli to nie zrobię jej przecież przykrości i udam zadowolenie, a może nawet kiedyś na jakąś okazję ubiorę ozdobę.
Starannie odwijam papier z motywem świątecznym i zamieram.

- Jestem w ciąży. Zostaniesz ojcem, Nash. - w pudełku leży test ciążowy.

- O kurwa! - dobiega krzyk z progu i głos, którego nikt spośród zebranych się nie spodziewał.
Rick.
Huk roztrzaskanego szkła rozchodzi się echem, a na drewnianej podłodze leżą odłamki rozbitej butelki po winie, które rozlalo się dookoła tworząc krwistą kałużę.

- Ja pierdole... - udaje mi się wydusić pomimo ściśniętego gardła. Wszystkie rozsądne myśli uleciały mi z głowy, a serce mało nie wyskoczy z klatki piersiowej.

Co ja narobiłem?

***********
Przepraszam, że kazałam Wam czekać tak długo, dlatego w ramach rekompensaty dodaję pierwszą część rozdziału, a niebawem pojawi się druga. Pozdrawiam ❤








Promise Me No Promises (cz.3.)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz