Rozdział 37.

521 32 1
                                    

Witajcie ;)

Tak jak wspomniałam niedawno w komentarzach, bardzo powoli, ale jednak, zbliżamy się ku końcowi książki. Chciałabym zakończyć opowiadanie do końca roku, dlatego postaram się nieco przyspieszyć akcje.    
Czy to dobrze, czy źle - oceńcie sami. Ja z mojej strony mogę jedynie zapewnić, że w mojej głowie powoli rodzi się plan na nowe opowiadanie, dlatego musi się coś skończyć, by powstało coś nowego.
Póki co jednak nadal skupiam się na "Promise me no promises" i zachęcam do czytania, komentowania i, jeśli macie taką ochotę, do głosowania.
Pozdrawiam ❤

************************************
Rozdział 37.

Elizabeth - 17 lat

Cała w nerwach czekałam w swoim pokoju na poddaszu. Chodziłam wte i wewte i tylko co rusz wyglądałam przez okno na dom sąsiadów. Miałam wrażenie, że minęły wieki odkąd Rick wygonił mnie z domu Nolanów i odkąd rozmawiają z Nashem. Albo i nie rozmawiają, może się kłócą, a może biją. Jasna cholera!

Wiedziałam, że kiedyś to nastąpi, ale miałam nadzieję, że wyjdzie jakoś... sama nie wiem na co liczyłam.
Przecież przyznałam się do zdrady. I to jeszcze z jego rodzonym bratem. Czego ja się, do jasnej anielki, spodziewałam?

Nagle drzwi trzasnęły z takim hukiem, że miałam ochotę schować się w mysiej dziurze i skryć przed rozgniewanym wzrokiem zielonookiego chłopaka.

Był potężny, a odkąd gra w drużynie koszykarskiej wydaje się nawet jeszcze wyższy i zdecydowanie bardziej muskularny. Wzbudza mój respekt i strach, choć ten ostatni wcale nie wynika z jego budowy ciała, a z emanującej z niego wściekłości. Gdyby był dzikim bykiem para buchała by z jego falujących nozdrzy tworząc dwa białe obłoki. Ale nie jest zwierzęciem, a tylko człowiekiem. Zdradzonym człowiekiem.

Wstyd jaki odczuwam jest tak dojmujący, że aż mnie skręca w środku. Policzki mam chyba purpurowe, a mimo to staram się patrzeć chłopakowi prosto w oczy. On również na mnie spogląda, a ja widzę jego ból i malująca się na przystojnej twarzy udrękę. Mój widok go krzywdzi. Znowu mam ochotę się ukryć.

- Przepraszam. - wymyka się z moich ust. Mówię szczerze, ale Rick mi chyba nie wierzy.

- Za co? Za to, że mnie zdradziliście, czy za to, że się tak dowiedziałem? A może za to, że pieprzyłaś się z MOIM BRATEM!? - łzy napłynęły mi do oczu. Cała aż się trzęsłam. Chciałam się bronić, wytłumaczyć mu to jakoś, zawalczyć o swoją prawdziwą miłość jednocześnie nie raniąc przyjaciela, ale czy to było w ogóle realne?

- Nie pieprzyłam się z Nashem. Nigdy. - zaoponowałam, bo to jedno nie było prawdą. Reszta niestety tak.

Zdradziłam swojego chłopaka. Z jego bratem. I choć słowa przeprosin były szczere, ja nie żałowałam, że do tego doszło. Bo jestem przekonana, że tak chciał los, a ja oddałam się tylko w jego ręce.

- Ale ze mną już tak. Jak mogłaś? Spałaś ze mną, a chwilę później leciałaś już do niego? - drwił, a ja poczułam kłucie w sercu.

- To wszystko nie tak. Owszem, przespałam się z Tobą i wcale nie żałuję. - zrobiłam chwilę przerwy by zaczerpnąć świeżego powietrza, choć ono i tak nie docierało do zaciśniętych ze zdenerwowania płuc. - Byłeś moim pierwszym i zawsze będę Ci za to wdzięczna. - wyznałam cicho.

- Wdzięczna? Czy Ty siebie słyszysz dziewczyno? Kurwa! Ja Cię kochałem, wiesz? - pyta ironicznie, choć ja słyszę tylko przebijające się spośród krzyku cierpienie. Pęka mi serce.

- Ja też Cię kochałam. Byłeś moim najlepszym przyjacielem i nigdy nie wybaczę sobie, że to zniszczyłam. - opuściłam wzrok na swoje drżące dłonie, gdyż nie zniosłabym więcej widoku zawodu w zielonych oczach.

- Może i kochałaś, ale tylko jako przyjaciela, prawda? - sciszył głos niemal do szeptu, a ja ze wstydem przytaknęłam. Miał rację.

- Naprawdę mi przykro. - wyznałam mimo płynących po policzkach łez. Mówienie sprawiało mi trudność. Oddychanie bolało. Patrzenie na jego cierpienie było wręcz nie do zniesienia.

- Od zawsze kochałaś Nasha. Wiem o tym. Podświadomość mówiła mi o tym już dawno temu, lecz ja wolałem ślepo wierzyć w to, że odwzajemniasz moje uczucie. Może to moja wina, że unikałem prawdy. Mogłem wcześniej zareagować, może to by coś zmieniło. - jego słowa wywołały we mnie niemal agonalny ból. Nie mogłam znieść jego poczucia winy, bo to ja byłam odpowiedzialna za całe to zamieszanie. To wszystko moja wina.

- Nawet tak nie mów. Nic z tego, co się zdarzyło nie jest Twoją winą. Jesteś cudownym facetem, niejedna dziewczyna marzy, byś obdarował ją choć jednym spojrzeniem. Widziałam jak się za Tobą oglądają, masz rzesze fanek, zarówno tu jak i na kampusie. Głęboko wierzę w to, że kiedyś znajdziesz kobietę, która będzie warta Twojej miłości. Ja nią niestety nie jestem. - słowa te płynęły prosto z mojej duszy. Życzyłam Rickowi jak najlepiej, bo nie znałam nikogo innego, kto w równej mierze, co on, zasługiwał na szczęście.

- Tylko nie proś, byśmy zostali przyjaciółmi. - prychnął próbując nieco zażartować, ale mi wcale nie było do śmiechu. Bardzo na to liczyłam i świadomość, że zniszczyłam łączącą nas relację, prawdziwą przyjaźń, bolała niczym jątrząca się rana.

- Szanuję Twoje zdanie. Wiesz jednak, że zawsze będziesz częścią mojego życia. Cząstka mego serca już na wieki została naznaczona Twoim imieniem. Pamiętaj o tym. - wytarłam palcami ostatnie spływające po twarzy potokiem łzy i zdobyłam się nawet na lekki uśmiech, chociaż byłam przekonana, że bardziej przypominało to grymas.

- Wiem o tym. Ty też już zawsze będziesz w moim sercu, ale póki co potrzebuje ono trochę czasu na regenerację. Obiecuję, że kiedyś znów pozwolę Ci w nim zamieszkać, ale jeszcze nie jestem na to gotowy. Wybacz.

- Rick wstał i posyłając mi ostatnie spojrzenie zielonych oczu, żegnał się ze mną. Stał chwilę w bezruchu i wiedziałam, że to koniec. Skinął na odchodne i odszedł. Z mojego domu, z mojego życia, ale nigdy z mojego serca.

Nash - 20 lat

Minęło 7 miesięcy odkąd ostatni raz widziałem brata. To jednocześnie najokropniejszy jak i najlepszy czas w moim życiu. Sam nie wiem, czy to dobrze, czy źle. Mimo cholernej tęsknoty i wciąż drzemiącej w moich myślach winy, której nie potrafię się pozbyć, staram się skupiać na tym co dobre.

A w moim życiu najlepszym aspektem jest niewątpliwie Elizabeth. Moja Lizzy. Moja blondyneczka.

To ona stała się światłem moich dni. Sensem mojego jestestwa. Moim promyczkiem nadziei. Kocham ją całym sercem i za nic nie potrafię żałować spędzonego z nią czasu. Nawet jeśli nasz związek sprawił moim bliskim tyle cierpienia. Ja sam cierpię piekielne katusze, a mimo to każdego dnia budzę się z uśmiechem na ustach.

Nie było łatwo. Gdy cała sprawa ujrzała światło dzienne w naszych rodzinach zawrzało. Zdziwiło mnie jednak to, że chyba nikt nie wydawał się zaskoczony. Najwidoczniej słabo się kryliśmy, ale ja wolę myśleć, że nasze uczucia były na tyle silne, że emanowały z nas na kilometr.

To jednak nie oznaczało, że wszystko potoczyło się gładko. O nie. O ile w przypadku rodziny Dorianów obyło się bez większych dramatów, to moi bliscy mieli więcej problemów z zaakceptowaniem faktu, że Elizabeth wybrała mnie, a nie Ricka. I bynajmniej nie chodziło o mojego brata, bo on zwyczajnie się wycofał.

Wyjechał zaraz po tamtej kłótni i więcej go nie widziałem. Prawdopodobnie wrócił na studia i poświęcił się grze w drużynie Wildcatsów. Życzę mu jak najlepiej o cierpliwie czekam, aż będzie gotów, by wrócić do domu.

Największym rozczarowaniem była dla mnie reakcja mojej mamy. To Olivia, ta sama, która uwielbiała Elizabeth, ale najwyraźniej tylko wtedy gdy była dziewczyną Ricka, bo nie mogła pogodzić się z nowym stanem rzeczy. Choć nigdy wprost mi tego nie powiedziała, wiem że ma do mnie pretensje o to, że z mojej winy jej pierworodny opuścił dom rodzinny.

Taka jest prawda. To moja wina. A mimo to w ogólnym rozrachunku jestem najszczęśliwszym facetem pod słońcem, bo kobieta, którą kocham wreszcie należy do mnie. I wiem, że zrobię wszystko, by już na zawsze uczynić ją swoją.

Promise Me No Promises (cz.3.)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz