Rozdział 14.

649 22 0
                                    

Kochani czytelnicy,
Na ten nowy rok życzę zarówno Wam jak i sobie dużo ciekawych wrażeń, pozytywnej energii i chęci do działania. Chciałabym, aby moje opowiadania były na tyle dobre, że chcielibyście je czytać. Tak czy inaczej, pomyślności w 2019!
Pozdrawiam
Jessica 💞

***************

Rozdział 14.

Elizabeth - Lat 15

Mój związek z Rickiem wyniknął dość nagle, przynajmniej w moim odczuciu. Do tej pory wydawało mi się, że traktuję go jedynie jako przyjaciela, jednak po tamtym pamiętnym poranku w jego domu, coś się zmieniło. Dzięki pocałunkowi zrozumiałam, że możemy być dla siebie kimś więcej. Chciałam przynajmniej spróbować, byłam mu to winna, sobie zresztą też. Już od lat dawał mi sygnały, a ja usilnie odpychałam każde, nawet niewinne zaloty. Ale koniec z tym.

Istnieje spore prawdopodobieństwo, że to zasługa, o ironio, Nasha. Okrutne słowa zabolały, ale były także sposobem, może jedynym, bym wreszcie się ocknęła i spojrzała realnie w przyszłość. Nie mogłam ciągle żyć marzeniami o seksownym buntowniku, który w dodatku nie zwracał na mnie uwagi, a jeśli już to tylko taką, która nie przynosiła niczego dobrego.

Rick od samego początku był dla mnie miły i uprzejmy. Traktował mnie z szacunkiem i zawsze dbał o moje dobre samopoczucie. Rozśmieszał mnie jak nikt inny. Był przy mnie, kiedy tego potrzebowałam. Był moją bratnią duszą. Po prostu był dobry. Pod każdym względem.

- Wiesz, że teraz jesteś moją dziewczyną? - zaśmiał mi się do ucha Rick, gdy stałam przed lustrem w swoim pokoju, rozczesując włosy.

Zrobiło mi się ciepło na sercu. Podświadomie już od dawna wiedziałam, że tak to się musi skończyć. Wszyscy to wiedzieli. Nie miałam zamiaru negować jego słów, więc spojrzałam na nasze wspólne odbicie w tafli szkła, po czym obróciłam się w jego ramionach i złożyłam na lekko rozchylonych ustach chłopaka pocałunek.
Było mi cudownie w jego towarzystwie. Czułam się kochana, ale jednocześnie odczuwałam wewnętrzny spokój.

Jedyne co napawało mnie lękiem to zbliżający się wielkimi krokami dzień, w którym Rick opuści Salem i wyjedzie na studia. Kilka dni temu był z rodzicami w akademiku, by obejrzeć nowy pokój i rozejrzeć się po kampusie. Wrócił podniecony i rozentuzjazmowany. Cieszył się na ten wyjazd, a ja cieszyłam się razem z nim.

- Będę za tobą tęsknić. - zapewniłam zaplatając dłonie wokół jego szyi. Rick z kolei otoczył mnie ramionami w pasie i nieco uniósł, bo przy jego 190 cm wzrostu, moje 173 cm było niczym.

- Ja za Tobą bardziej. Ale obiecuję, że będę przyjeżdżał możliwie jak najczęściej, w weekendy, może nie każde, ale przynajmniej raz w miesiącu. Ty też możesz mnie odwiedzać. Poza tym mamy telefony. Poradzimy sobie. - przyłożył usta do mojego czoła, a ja chłonęłam jego ciepło. Pragnęłam mu wierzyć. Naprawdę.

Nash

Z czasem oswoiłem się nieco ze świadomością, że mój brat i Elizabeth...

Gdy już emocje opadły, a ja zobaczyłem jej uśmiech, jak siedzieli na werandzie, kołysząc się na huśtawce trzymając się za ręce, zrozumiałem, że ja nigdy nie byłbym w stanie jej tego zapewnić. Z Rickiem była szczęśliwa, była wesoła, a jej oczy błyszczały. Wyglądała ślicznie, z uśmiechem jej do twarzy. Zasługuje na to. A to wszystko dzięki Rickowi, to jego zasługa, nie moja.

Na mnie zazwyczaj patrzyła albo z lękiem i obawą, albo ewentualnie obdarzała mnie spojrzeniem pełnym niepewności. Choć nadal wyraźnie wyczuwalne było między nami to elektryzujące napięcie, to jednak nigdy jej oczy nie błyszczały tak jak w ostatnim czasie. Tak powinno być. Koniec tematu.

W domu wszyscy żyli tylko wyjazdem Ricka. Mama przeżywała, że jej pierworodny opuszcza rodzinne gniazdo, tata jak zwykle przyglądał się wszystkiemu z boku.

Ja wolałem się nie udzielać, po prostu uznałem, że lepiej trzymać się na dystans. Jakoś musiałem sobie radzić z nachodzącymi mnie czasem napadami gniewu czy żalu. Dusiłem wszystko w sobie, a jedynie w Fabryce dawałem upust emocjom.

Wczoraj wieczorem byłem świadkiem dość namiętnego pożegnania pary zakochanych, lecz zacisnąłem pięści i szybko wycofałem się do siebie. Włączyłem muzykę na cały regulator, a dźwięki gitary wypełniły moje cztery granatowe ściany. Odetchnąłem z ulgą, gdy ryczenie z głośników zagłuszyło myśli w mojej pojebanej głowie. Wyjąłem spod łóżka kratę browarów i totalnie się odciąłem.

- Nash, poczekaj! - zawołał za mną Rick, gdy odchodziłem po śniadaniu od stołu.
Za jakieś pół godziny pewnie już go tu nie będzie, a ja zacząłem żałować, że nasze relacje od jakiegoś czasu, wiadomo od kiedy, jakoś się posypały.

Wyszliśmy za dom, a mój starszy brat omiatał wszystko nostalgicznym wzrokiem, jakby chłonął obraz, by móc go zapamiętać jak najlepiej. Dziwnie się czułem z myślą, że mój wielki brat, z którym spędzałem prawie każdą wolną chwilę od zawsze, teraz zniknie z mojej codzienności.

- Co tam, connard? - rzuciłem z pozoru lekkim tonem, ale jednak żadnemu z nas nie było do śmiechu.

- Wyjeżdżam. - powiedział lakonicznie, a zabrzmiało to wręcz idiotycznie.

- No sądząc po załadowanej kartonami Siennie taty, zdążyłem się zorientować. - obaj parsknęliśmy na tą moją żałosną próbę rozładowania atmosfery.

- Mogę Cię o coś prosić braciszku? - dreszcz przebiegł mi po karku, bo od razu wiedziałem, że chodzi o dziewczynę.

- Dla Ciebie wszystko, kochanie. - błaznowałem dalej.

Rick jednak minę miał poważną, bo zapewne myślał o czymś ważnym dla siebie. O kimś ważnym. O Niej.

Byłem przekonany, że zarząda abym trzymał się od niej z daleka. Byłaby to całkiem rozsądna prośba, zwłaszcza że mój stosunek do Elizabeth w oczach mojego brata nieco różnił się od tego jaki miałem naprawdę.

- Zaopiekujesz się moją Elizabeth podczas mojej nieobecności? - wypowiedziane słowa prawie zwaliły mnie z nóg.
Ja mam się nią zaopiekować? Kurwa mać!

- Pewnie, nie ma problemu. Obiecuję. - zapewniłem pospiesznie, nie chcąc roztrząsać teraz tej sprawy.

Rick wyglądał na pewnego mojej postawy, co trochę mnie zaskoczyło. On mi ufał. Nie mogłem go zawieźć. Nie zrobię tego.

- Dziękuję. - poklepał mnie po przyjacielsku po plecach, ale zaraz potem przyciągnął mnie do swojej potężnej klaty i patrząc z góry, był wyższy ode mnie o całe 4 cm, poczochrał moje włosy. Odpłaciłem mu solidną sójką w bok, na co aż się zachłysnął. Uwielbiałem nasze braterskie "szturchanie". Będzie mi go cholernie brakowało.


Promise Me No Promises (cz.3.)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz