Bardzo pasuje mi do tego rozdziału, szczególnie jego końcówki ⬆
***
Monterey w Virginii Zachodniej nie było dużym miasteczkiem. Każdy się znał, wymieniał uśmiechy, a plotki roznosiły się tutaj jak w liceum. Bardzo niepozorne miasteczko. Ostatnie morderstwo popełniono tutaj w tysiąc dziewięćset trzecim, kiedy to Clemence Barry przypadkowo strzelił do kochanka swojej żony. Idealna ostoja dla osób, które nie potrzebowały aktualnie dramatów.
W niewielkim domu na uboczu zadomowiła się pewna osoba, która chciała być blisko wydarzeń w Mystic Falls, ale jednocześnie daleko. Mieszkanko nie było duże - salono-jadalnia, kuchnia, łazienka oraz sypialnia. Wszystko staromodne, ale z klasą. W innym miejscu mieszkać by nie mogła.
Tamtego zimowego poranka wyszła do piekarni po chleb, co wydawało się nieprawdopodobne. Póki co postanowiła jednak być zwykłym człowiekiem, szanującym małomiasteczkowe obyczaje, jakie tam panowały. Znała tam już wiele osób, była dla nich miła, jedno dziecko nawet odprowadziła do domu i - pora na szok oraz niedowierzanie - pomogła odrobić lekcje. Cud.
Tego samego poranka ktoś postanowił złożyć jej wizytę. Oczywiście wtedy, kiedy była poza domem. Zaczaić się, rozeznać. Jakże zdziwieni byli, gdy nie znaleźli w domu niczego niezwykłego poza kilkoma torebkami krwi, paroma wyciągami z werbeny i jednym, schowanym w skrzyni pod łóżkiem kołkiem.
— Kto jeszcze trzyma znaczki pocztowe? O, to kolekcja z osiemdziesiątego trzeciego.. — stwierdził jeden z nieproszonych gości.
— Spodziewałeś się zdjęć ofiar czy majtek kurtyzan z Chin? — parsknął drugi.
— Z tego co mi opowiadałeś, to tak. Poza tym, widziałeś co jest w kuchni? Garnki brudne po robieniu kompotu. Kompotu!
— Kompot? Kto robi kompot w zimę? — zadał sam sobie pytanie.
Tymczasem drzwi się otworzyły i stanęła w nich ubrana na cebulkę kobieta. Jedną ręką trzymała bochenek chleba przy kurtce, w drugiej zaś miała koszyk z dżemami. Otworzyła szeroko oczy, widząc kto ją naszedł. Próbowała nawet uciekać, ale blondyn sprawnie ją złapał.
— Nareszcie cię mam, Katherine — wyszeptał jej do ucha.
Zostawiła trzymane przedmioty na stole i stanęła w pozycji obronnej.
— Co tutaj robisz, Klaus? — zapytała, jednak nie był to bojowy, sukowaty głos sobowtóra, jaki znał — I to z bratem?
— Ja jestem tutaj przypadkiem. Przypałętałem się, kiedy podsłuchałem coś o rozlewie krwi — wytłumaczył się Kol, oglądając kulę śnieżną leżącą na kredensie. Wewnątrz niej widniał mały, drewniany kościółek.
— Byłam twoją niewolnicą, jesteś hybrydą, nie ma jak cię zabić i nikt póki co tego nie planuje. Czego jeszcze chcesz? — pytała bardziej z wyrzutem, niż wściekłością.
— Zemsty. Przez ciebie przez ponad pięćset lat musiałem dalej zmagać się ze swoją uśpioną, wilczą połówką! — warknął.
— Chciałeś mnie zabić! Byłeś i jesteś samolubnym, apodyktycznym dupkiem. Zabiłeś całą moją rodzinę i chcesz więcej, i więcej! Nie było ci dobrze w Mystic Falls?
CZYTASZ
Sweet and Dangerous || The Vampire Diaries
FanfictionPodczas gdy wampiry oraz czarownice z Mystic Falls wciąż zmagają się z Klausem i jego rodziną, w mieście pojawia się kolejny nieśmiertelny krwiopijca, jedna z najbardziej znanego tam rodzeństwa, Genevieve Salvatore. Wprowadzi chaos, który niełatwo b...