XXVII. "Na skraju wyczerpania"

2.8K 201 66
                                    

***


Wycieńczona zdmuchnęła kosmyki ze swojej twarzy. Otaczał ją chłód i ciemność, a jedyne światło dostawało się do niej przez kraty. Przymknęła oczy. Nie mogła powstrzymać łzy, która pragnęła wydostać się z jej powieki równie mocno, co ona z tego przeklętego lochu. Spłynęła powoli po jej trupio bladym w tamtej chwili policzku, zmywając krew pozostałą na nim z uderzenia, jakie go dotknęło.

Przegrana aż tak bardzo bolała?

Jej dłonie zostały pozbawione możliwości ruchu przez mocne, grube łańcuchy, które spowijały także jej łydki. Pragnęła choćby poprawić swoją sukienkę - niegdyś wyraziście chabrową, teraz zszarzałą od kurzu i startą przez walkę. Na jej oko odkrywała zbyt duży kawałek uda, lecz kto by się tym przejmował w tej sytuacji? Tylko Genevieve Salvatore. Była jedyną więźniarką pragnącą zachować resztki szacunku i honoru bardziej od wolności.

Bo na co zdałaby się jej teraz wolność, skoro utraciła właściwie wszystko?

W ostatnich tygodniach było z nią źle. Gorzej niż w ciągu ostatnich dziewięćdziesięciu lat. Szarpały nią zbędne emocje, a to doprowadziło ją do upadku. Jak inaczej można nazwać utracenie całego respektu, pozycji, godności i bliskich w ciągu kilku dni?

Mogła płakać, mogła krzyczeć, mogła się całkowicie poddać, ale nie mogła zmienić przeszłości. W tej sytuacji wszystko inne stało się bezwartościowe.

Przebywając tu, w ciemnym, zimnym i wilgotnym lochu obiecała coś sobie. Przyrzekła na jedyną rzecz, której nie mogła stracić w żaden sposób, że już nigdy więcej nie pokocha. Nigdy. Miłość okazała się przekleństwem, chwastem, który musiała jak najszybciej wyplenić ze swojego serca. Nie mogła, nie chciała i chyba nawet nie potrafiła już kochać, bo jedyne co dostawała w zamian za miłość, to cierpienie.

Jednak dlaczego właściwie została na nie skazana?


***


— Rebeko, wyjdź! — zakrzyczał blondyn swoim najbardziej niebezpiecznym, groźnym tonem.

— Nie zrobię tego, Nik! Nie, dopóki nie wyjaśni! — wzbraniała się jego siostra, roniąc łzy przy każdym słowie. Jej cera była teraz mokra od łez.

— OBIE WYJŚĆ! — zawrzeszczał tak, że obrazy o mało nie pospadały ze ścian. 

Pierwotna wzięła wazon i rzuciła nim o przeciwną ścianę. Szkło roztrzaskało się na tysiące małych kawałeczków, a przebywające w nim dotąd kwiaty rozproszyły się po podłodze. Mimo swojego zwiastującego bunt wybuchu, posłuchała brata i opuściła z hukiem dom. Bonnie zrobiła to samo, nie chcąc ryzykować jeszcze większym rozjuszeniem Klausa. Nie miała już mocy setki czarownic, a on nie był już tylko wampirem.

Na twarzy brunetki malowała się już rozpacz i emocja, która nie spoczywała na niej od wiek wieków - strach. Po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna była przestraszona. Zarówno Klausem, jak i sytuacją.

— JAK MOGŁAŚ MI TO ZROBIĆ!? Dlaczego mi to zrobiłaś?! — krzyczał, lecz delikatnie spuścił z tonu. 

Nie potrafiła się odezwać. Stała i patrzyła prosto w jego oczy, nie śmiałaby odwrócić wzroku. Miała w sobie jakąś godność, która by jej na to nie pozwoliła. Stała i spoglądała wprost na jego rozwścieczoną do granic możliwości twarz, na której doczytała się jednak smutku. Nigdy nie widziała go w takim stanie, w dodatku wywołanym przez nią. Poczucie winy wypełniało jej serce, kołatając nim jak szalone.

Sweet and Dangerous || The Vampire DiariesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz