Rozdział LXX

4.3K 383 19
                                    

Nasir niejednokrotnie próbował przemówić mi do rozsądku. Bezowocnie. To był mój cel. Musiałem jakiś mieć. Coś, co postawi mnie do pionu. Dzięki temu mogę zmusić się do zrobienia... czegoś. Czegokolwiek. Miałem dość siedzenia i użalania się nad sobą. Miałem wrażenie, że jeszcze kilka dni i oszaleję. Bo co miałem zrobić? Straciłem dziecko. Razem z nim straciłem poczucie celu. Po co miałem dalej żyć? Tylko obecność Nasira sprawiała, że byłem w stanie zmusić się do wstawania, jedzenia... po prostu życia. Dlatego musiałem postawić sobie jakiś cel. Coś, co będzie motywować mnie do czegoś więcej niż tylko do niezbędnych do życia czynności. A kiedy w mojej głowie wszystkie fragmenty wydarzeń połączyły się w jedno... Znalazłem taki cel. Nie wiem, czego dokładnie chcę. Chyba... Sprawiedliwości. Nie wiem. Pragnę jakieś formy zadośćuczynienia. A może po prostu chcę... zemsty. Nie wiem... dowiem się, gdy przyjdzie odpowiedni moment.

W każdym razie już od dawna nie czułem się tak... żywy. Tak... To odpowiednie słowo. Nie czułem już wyłącznie pustki czy obezwładniającego smutku. Czułem złość. Wściekłość. Byłem w końcu w stanie myśleć o czymś innym niż o... o tym, co się wydarzyło. Teraz skupiłem się na tym, by dostać się do Trevtown. Nie ważne co zrobię, gdy już tam dotrę. Najważniejsze jest to, że coś pcha mnie do przodu.

Spakowałem same najpotrzebniejsze rzeczy. Głównie jedzenie i parę ubrań na zmianę. Zostawiłem zwierzętom zapas jedzenia, ale przede wszystkim wody i liczyłem, że poradzą sobie same. Raczej nie miałem się o co martwić. Miały przecież wokół wiele pożywienia. Aby tylko nie dostały się do ogródka.

Gdy mieliśmy wyruszać, spojrzałem po raz ostatni na naszą chatę. Nasz dom. Wiedziałem, że nie tak łatwo będzie opuścić to miejsce. Nawet jeśli to krótka rozłąka. Jednak wciąż to ponad dwa tygodnie. W większości spędzone w podróży. Jeśli jednak ma to pomóc mi pogodzić się z samym sobą...

- Dyara... Nie musimy tam iść. Możemy zostać.

- Nie. Musimy. Ja muszę.

Poprawiłem torbę na moim ramieniu i odwróciłem się. Poczułem delikatny ucisk w sercu. Nie chciałem opuszczać domu. Powtarzałem sobie jednak, że wkrótce do niego wrócę. Wrócę, zostawiając za sobą wszystko to co najgorsze. Będziemy wtedy mogli zacząć jeszcze raz. Przynajmniej taką miałem nadzieję.

- Możemy iść. Prowadź.

Nasir wciąż nie zgadzał się z moją decyzją. Nie próbował mnie już jednak przekonywać. Westchnął ciężko i ruszył w stronę lasu, a ja podążyłem za nim.

To już prawie rok... Rok odkąd to wszystko się zaczęło. To był... Ciężki rok. Wszystko zaczęło się niczym jakiś koszmar... zmieniło się w piękny sen... tylko po to, by ostatecznie ponownie stać się koszmarem. Nie zamierzam już jednak być ofiarą. To moje życie i będę o nie walczyć. O to by było jak najlepsze. Naprawię wszystko. Jakoś to naprawię. Moje życie jeszcze będzie lepsze. Wszystko się jakoś ułoży. Muszę tylko podjąć jakieś kroki. Bo jeśli pozostawię wszystko losowi, znów będę cierpieć. Muszę sam kształtować moją przyszłość. Naszą przyszłość.

Brnęliśmy przed siebie, w ciszy, godzinami. Gdy ostatnio szliśmy tą drogą, byłem ranny w nogę. Zostałem postrzelony przez ludzi, których ledwie znałem, a którzy z jakiegoś powodu chcieli mnie skrzywdzić... mimo że niczym im nie zawiniłem. Tym razem jest podobnie. Zmierzamy tą samą drogą. Jestem ranny... z tych samych powodów. Bo ludzie, których nie znałem, próbowali mnie zabić... bo po prostu żyję. Minął prawie rok... a nic się nie zmieniło.

Nie... Wiele się zmieniło. Gdy ostatnio przemierzaliśmy ten las nie wiedziałem co myśleć o Nasirze. Wciąż czułem się zraniony i upokorzony po tym, co robił. Nie ufałem mu. Poszedłem z nim z konieczności. Poszedłem z nim, bo wiedziałem, że tylko przy nim miałem szansę przeżyć. Nie znałem go, jednak... coś ciągnęło mnie do tego mężczyzny i nienawidziłem tej części mnie. Byłem... zagubiony.

Teraz natomiast jestem jego partnerem. Kocham go. Jesteśmy rodziną. Każdego dnia poznajemy się lepiej, teraz znam go... Naprawdę czuję, że go znam. Wiem już, jaką naprawdę jest osobą.

Nasir, którego wówczas poznałem nie był prawdziwym Nasirem. Był tak samo zagubiony, jak ja. Samotny... tak jak ja. Teraz rozumiałem go lepiej. Wiedziałem już, jak to jest czuć w sobie wilka. Jak to jest dać się ponieść tej wilczej części. Nasir nie tyle dał się mu ponieść, ile stracił nad nim kontrolę. Rozumiem mojego alfę. Kocham go. A on kocha mnie. Obaj się zmieniliśmy. Jesteśmy teraz rodziną.

Chwyciłem Nasira za rękę. Po chwili poczułem, jak mocno chwyta za moją. Niektóre rzeczy się zmieniły... inne pozostały takie same. Wcześniej samotnie stawialiśmy czoła reszcie świata. Teraz stawimy mu czoła razem.

- Spędziłem większość swojego życia w tej wiosce. Jednak nie potrafię przypomnieć sobie choć jednej prawdziwe szczęśliwej chwili. Nie licząc tych zatartych wspomnień związanych z matką.

- ... Razem stworzymy ich wiele. Obiecuję.

- Mamy ich kilka. Nasz pierwszy pocałunek... Pierwszy raz... Ten prawdziwy pierwszy raz... Nasz pierwszy wspólny wypad do Norwitch. Nasze wspólne spacery po lesie. Nauczyłeś mnie czytać. Zawsze marzyłem, by się tego nauczyć, a ty byłeś wspaniałym nauczycielem. Zawsze będę pamiętał chwilę, w której wymieniliśmy się obrączkami... i chwilę, w której dowiedzieliśmy się, że zostaniemy rodzicami... mimo że ostatecznie nimi nie będziemy.

- Będziemy rodzicami... Kiedyś będziemy. Będziemy mieć gromadkę rozbieganych szczeniąt.

- ... Gromadkę?

- Trójkę czy czwórkę.

- ... Trójka brzmi dobrze. Czwórka w sumie też.

- Dyara... możemy zawrócić.

- Zawrócimy. Gdy już zrobię to, co muszę zrobić.

Samotny wilkOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz