Trevtown było takie, jak zapamiętałem. Przynajmniej tak prezentowało się z daleka. Ten widok był taki znajomy. Tyle razy widziałem wioskę z krańca lasu po tym, jak wracałem z poszukiwania ziół. Myślałem, że może poczuję coś w rodzaju nostalgii. Cokolwiek co będzie znakiem, iż to miejsce swego czasu było domem. A jednak nie poczułem nic. Zupełnie nic. Jakbym nie spędził tam większości mojego życia. Byłem w jakiś sposób zdezorientowany. Przecież to z tym miejscem wiążą się moje wspomnienia z matką. To tutaj spędziłem dzieciństwo. A jednak to miejsce było mi obce i kompletnie obojętne.- Dyara czy wszystko w porządku?
- Tak... Jest lepiej, niż się spodziewałem.
Mówiłem prawdę. Obawiałem się powrotu. A to wszystko z powodu tych złych wspomnień. Tych dobrych było tak niewiele, iż nic dziwnego, że nie czułem żadnej sympatii do tego miejsca. Jednocześnie jednak nie czułem strachu. A przecież to tutaj zmarła moja matka. To tutaj Grimm próbował mnie kupić a później także przymusić. To tutaj próbowano mnie zabić... po raz pierwszy. Nawet mojego domu nie wspominam tak dobrze. Dom... to niewłaściwe słowo. Rozpadająca się szopa lepiej do niego pasuje.
Wciąż stał. Widziałem jego zarys na tle innych budynków. Dziwne... że też dostrzegam go z takiej odległości. A jednak wydawał się wyjątkowo wyraźny. Zresztą jak wszystko wokół. Nasir mówił o tym, że moje zmysły się wyostrzają. Musiałem się z tym zgodzić. Zdecydowanie mój wzrok był lepszy. Nie tylko on. Słuch i węch także znacznie się poprawiły. Nie wiem, czy dorównywałem Nasirowi. Zapewne nie. Niemniej przewyższałem teraz ludzi.
- W sumie... Chyba nie wypomniałem ci tego, że koczowałeś w nocy pod moim domem.
- ... Och... No tak. Rzeczywiście.
- Więc... To trochę niepokojące.
- To nie moja wina.
- Doprawdy?
- Wyczułem swoją omegę. Co prawda nie byłem jeszcze pewny więc... tym bardziej byłem ciekaw. Nie zamierzałem podchodzić zbyt blisko, ale wtedy... No wiesz.
- Nie wiem.
- Byłeś... w trakcie przemiany. Ładnie pachniałeś. Trochę jak podczas... rui. Więc podszedłem bliżej, bo... taki instynkt. Spędziłem tam dobrych kilka godzin, chodząc w kółko.
- Hmmm... Więc już wtedy miałeś na mnie ochotę.
- Wilk. Ta wilcza część. Nie lekceważ tego, co zapach omegi może zrobić z alfą. Poza tym... to działa też w drugą stronę.
- To znaczy?
- Przy twojej ostatniej rui rzuciłeś mnie na łóżko i zacząłeś ujeżdżać, zanim zdążyłem...
Kopnąłem go w piszczel, co skutecznie zamknęło mu usta. Przez chwilę podskakiwał na jednej nodze, mamrocząc pod nosem przekleństwa, po czym posłał mi piorunujące spojrzenie.
- No co? Sam się prosiłeś.
- Kiedyś się doigrasz.
- Och naprawdę? Co mi zrobisz straszny panie alfo?
- ... Zjem twoje kozy.
- Pff. Jak zjesz to kupisz mi nowe.
- ...
- Na co się tak gapisz?
- Chyba czujesz się lepiej. Odkąd wyruszyliśmy... z każdym dniem jesteś coraz bardziej... sobą.
- Jest... coraz lżej. Ta wilcza część zaczyna siedzieć cicho.
- Podejrzewam jednak, że nie ma szans, na to byśmy zawrócili?
- Nie. Nie, gdy dotarliśmy już tak daleko.
- Co zamierzasz zrobić? To chyba najwyższy czas, by mieć jakiś plan.
- ... Chcę tylko... Porozmawiać.
- Porozmawiać?
- Tak.
- Więc dlaczego mam wrażenie, że nie będzie to tylko rozmowa.
- ... To będzie rozmowa. Po prostu na moich warunkach. Nie zrobię niczego zbyt ryzykownego.
- No dobrze... ale nie możemy tak po prostu wejść do domu twojej znajomej.
- Mieszka na drugim piętrze karczmy... więc to w sumie nie jest dom.
- W każdym razie jak zamierzasz doprowadzić do tej rozmowy?
- To proste. Poczekamy aż zapadnie noc i po prostu udamy się do wioski.
- Wszyscy cię rozpoznają. W dodatku twoje włosy są białe jak śnieg, co dodatkowo ich zaniepokoi.
- Przecież nikomu się nie pokażemy.
- Zaczynam bać się twojego planu.
- Za gospodą jest przybudówka. Zadaszenie dla koni. Udamy się właśnie tam. Podejdziemy od tyłu.
- ... No dobrze. Co dalej?
- Jesteś silny tak? Pomożesz mi na nią wejść.
- ... Jesteś tego pewien?
- Oczywiście. Pomożesz mi bez zbędnego słowa. A ja wejdę przez okno.
- Będzie zamknięte.
- To nic. Jestem pewien, że ktoś mnie wpuści.
- Dyara chcę wiedzieć wszystko. Nie poślę cię do ludzkiego domostwa. Nie po tym, co ludzie próbowali ci zrobić. Jeśli zamierzasz ryzykować życie, to po prostu przerzucę sobie ciebie przez ramię i zaniosę do domu. W końcu posłucham tego głosu, który od tygodnia każe mi to zrobić.
- Spokojnie Nasirze. Nic mi nie będzie. Mąż Floris będzie zajmował się karczmą. Ona będzie mu pomagać, jednak na pewno będzie też zaglądać do dzieci. Znam ją. Wielokrotnie ją odwiedzałem. Pomagałem jej dzieciom. Znają mnie... i lubią.
- ... Dyara... Co ty chcesz zrobić?
- Nic niebezpiecznego. Po prostu wejdę na zadaszenie a stamtąd prosto do sypialni jej dzieci.
- ... Dyara nie rób niczego głupiego.
- Nic nie obiecam. Jednak nie jestem idiotą. Poradzę sobie. Zaufaj mi. Obiecuję tylko, że gdy to wszystko się skończy wrócimy do domu i... zapomnimy o tyn. Więc po prostu grzecznie czekaj na mnie na zewnątrz.
- Miałem na myśli, byś nie zrobił czegoś, czego będziesz żałował.
- O to tym bardziej nie musisz się martwić. Rozbijamy obóz. Musimy poczekać do zmroku.
***
Nasir nie lubił mojego planu. Ja jednak nie przejmowałem się teraz jego opinią. Okryci płaszczami weszliśmy na teren Trevtown. Poprowadziłem nas znajomymi uliczkami i nie spotkaliśmy na drodze nikogo oprócz kilku pijanych mężczyzn wracających do domów.
Bez problemów dotarliśmy na tyły karczmy. Nasir przyjrzał się przybudówce. Nie była w najlepszym stanie. Jednak mnie powinna utrzymać. Chyba chciał jeszcze raz spróbować odwieść mnie od tego pomysłu, jednak wystarczyło jedno moje spojrzenie i cokolwiek chciał powiedzieć, zachował to dla siebie.
Przykucnął i złączył dłonie, tworząc dla mnie wygodny 'schodek'. Umieściłem w nim stopę a wtedy Nasir dosłownie wyrzucił mnie w górę. Przyznam, że nie spodziewałem się aż takiej siły. Myślałem, że ledwo uda mi się złapać brzeg zadaszenia a tymczasem obecnie tylko moje nogi smutno z niego zwisały.
Wciągnąłem resztę mojego ciała, co wywołało ból w ranie na moim brzuchu, jednak nie przejąłem się tym. Starałem się być cicho, jednak wątpiłem, czy ktokolwiek na dole by coś usłyszał. Nawet tu na zewnątrz było słychać głosy pijących w karczmie mężczyzn.
Ostrożnie by nie spaść z pochyłego zadaszenia, podszedłem do okna. Oczywiście okiennica była zamknięta, ale gdy się skupiłem, usłyszałem dziecięcy kaszel i cichutki dziewczęcy głosik. Zapukałem delikatnie w drewno i czekałem.
![](https://img.wattpad.com/cover/185381814-288-k115681.jpg)
CZYTASZ
Samotny wilk
WerewolfKiedyś wilkołaki były realnym zagrożeniem. To one władały lasami. Niekiedy kryły się wśród ludzi. Tak było sto lat temu, gdy człowiek nie wiedział jak się bronić. Był zbyt słaby i przerażony. Dzisiaj... dzisiaj usłyszeć o nich można głównie w histor...