Rozdział LVI

4.9K 441 43
                                    

Gdy rano wychodziliśmy z karczmy przeprowadziłem z Nasirem poważną rozmowę. Jako że wilkołak przejawiał pewne oznaki paranoi, poprosiłem go, by spróbował, choć odrobinę się kontrolować. Bałem się bowiem że rzuci się na pierwszą osobę, która spojrzy na mnie na dłużej niż dwie sekundy. Dlatego jeszcze raz omówiłem z nim naszą sytuację, a gdy zapytałem, czy wszystko jest jasne, ten pokiwał twierdząco głową.

No jak widać to nie było do końca takie jasne. Nasir szedł tak blisko mnie, że było to wręcz niekomfortowe. Ponadto rzucał zabójcze spojrzenia każdemu w promieniu czterech metrów ode mnie. Przynajmniej po kilku upomnieniach przestał powarkiwać i szczerzyć zęby. Już i tak rzucaliśmy się przez niego w oczy a powarkujący, wysoki obcokrajowiec (bo mężczyzna ze swoją ciemniejszą karnacją nie przypominał rdzennych mieszkańców północy) mógłby wzbudzać podejrzenia.

Tak naprawdę nie potrzebowaliśmy zbyt wiele. Kupiłem kilka luźniejszych koszul i kilka sztuk dziecięcych ubranek. Nasir twierdzi, że małe wilkołaki są bardziej... Jak on to ujął... wytrzymałe niż ludzkie niemowlęta. Dopytałem, co ma przez to na myśli, a on powiedział, że po prostu są lepiej przystosowane. Nie są tak kruche i delikatne. Chyba rozumiałem, o co mu chodzi. Wśród ludzi ubogich dzieci często umierają w trakcie pierwszych kilku miesięcy. Zimno, choroby, głód... Ogólnie trudne warunki są często śmiertelne. Wilkołaki rodzą się czasem w jeszcze trudniejszych warunkach. Jednak jednocześnie tak jak niejednokrotnie wspominał Nasir... wilkołaki szybko się adaptują i są przystosowane do życia w trudnych warunkach. Wygląda na to, że od młodego.

Mimo wszystko moje dziecko będzie miało najlepsze warunki, jakie jestem w stanie mu zapewnić. Dlatego kupiłem kilka przydatnych rzeczy. W pewnym momencie zaciągnąłem Nasira do sklepu, w którym można było kupić różne wyroby włókiennicze. Jednak nie tylko. Było tu wszystko od delikatnych, jedwabistych zasłon i ozdobnych obrusów po ciepłe koce i futra.

Szukałem jakiegoś kocyka dla dziecka. Czegoś mięciutkiego i przyjemnego w dotyku. Ciepłego, ale jednocześnie lżejszego niż grube futra, które mamy w domu. Brunet nie sądził, by było to potrzebne. On był praktyczny. Uważał, że dziecku nie będzie to potrzebne i wystarczy, by było mu ciepło. A to zapewnią futra. Powiedziałem mu, że nie obchodzi mnie jego zdanie, co skwitował głośnym prychnięciem. Ostatecznie jednak gdy grzebałem pomiędzy różnym tkaninami, podszedł do mnie i z uwagą słuchał każdego słowa, gdy je komentowałem.

W końcu sprzedawczyni postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce i zaczęła pokazywać nam różne dziecięce kocyki. Wbrew wcześniejszym oporom mój alfa brał czynny udział w wybieraniu. Ostatecznie obaj zgodziliśmy się, że najlepszy był stosunkowo ciepły kocyk z króliczego futerka. Był drogi, ale wart swojej ceny. Był bowiem delikatny i miły w dotyku, a przy tym lekki i ciepły.

Następnie udaliśmy się do innego kramu, gdzie można było kupić różne przybory dla dzieci. W tym ubranka. Musiałem resztkami sił powstrzymywać się przed bieganiem od półki do półki. Każdy przedmiot wydawał mi się doskonały i wart kupienia. To w końcu wszystko dla mojego dziecka.

Oglądałem właśnie malutką czapeczkę, gdy usłyszałem jak Nasir mnie woła. Podszedłem do niego, a ten pokazał mi, co trzymał w dłoniach.

- Są urocze. Gdzie je znalazłeś?

Przysunąłem się do niego tak, że stykaliśmy się ramionami i lepiej przyjrzałem się malutkim bucikom w jego dłoniach.

- Są takie... Malutkie.

Zaśmiałem się, bo Nasir miał dość specyficzny wyraz twarzy. Coś pomiędzy zdziwieniem a mocno maskowanym wzruszeniem.

- To dlatego, że są na bardzo malutkie stópki.

Samotny wilkOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz