Rozdział XXXIV

6.2K 578 36
                                    


Spałem, gdy Nasir po cichu wymknął się z domu. Obudziłem się koło dziesiątej i jeszcze czułem się dość dobrze. Gdy wstawałem, zauważyłem, że mężczyzna naprawdę zostawił swoje rzeczy przy moim łóżku a w tym koszulę, w której wczoraj rąbał drewno.

Obiecałem sobie w myślach, że nie zniżę się po raz kolejny do tego poziomu i ruszyłem, by coś zjeść. Dopóki jeszcze mogłem stać, powinienem korzystać z okazji i spożyć coś porządnego. Śniadanie było spokojne. Późniejsze kilka godzin także było w porządku. Siedziałem sobie i czytałem książkę.

Koło godziny piętnastej czułem już delikatne mrowienie w podbrzuszu i byłem pewien, że moja temperatura nieco się podwyższyła. Przeniosłem się więc na łóżko i kontynuowałem lekturę, dopóki ból nie zaczął robić się zbyt uciążliwy.

Leżałem tak i czekałem aż przyjdzie najgorsze, świadomy, że czekają mnie trzy dni męczarni, a to, co czuję teraz to tylko przedsionek piekła. Czas mijał, a ja próbowałem ułożyć się wygodnie i może zasnąć. Nie było chyba jednak na to szans.

W końcu nadeszły uderzenia gorąca. Z czasem ból rósł, ale to nie było wszystko. Moje zmysły szalały, a serce zaczęło bić zdecydowanie szybciej. To nie był tylko ból brzucha. Miałem wrażenie, że moje mięśnie napinają się i kurczą bez mojego udziału.

Czas mijał i było coraz gorzej. W końcu przyszły upragnione utraty przytomności. Zorientowałem się, dopiero gdy nagle otworzyłem oczy, a wokół było ciemno. Chociaż księżyc świecił tak jasno, że daleko temu było do prawdziwych ciemności. To miał być ten najgorszy moment i chyba rozumiałem dlaczego. To w końcu ruja. To dlatego moje ciało płonęło żywym ogniem i pragnęło dotyku.

Kręciłem się w łóżku, odrzucają na bok wszystkie koce. Zdjąłem też z siebie niemal wszystkie ubrania, zostając tylko w cienkiej, przydużej koszuli. Po jakiejś godzinie jedyne, o czym mogłem myśleć to... Nasir.

To było jak inne noce podczas pełni, gdy chciałem, by znalazł się obok mnie... ale wzmocnione kilku... a nawet kilkunastokrotnie. Czułem jego zapach w tym pokoju i wytrzymałem... sam nie wiem... z pół godziny nim chwyciłem w ręce jego koszulę i zaciągnąłem się tym zapachem sosny. Jęknąłem przeciągle, czując falę ulgi rozlewającą się po moim ciele, była to jednak zaledwie chwila.

To nie wystarczało. Chciałem go dotknąć... chciałem, żeby on mnie dotknął... i gdyby był tu teraz obok mnie... błagałbym go o to.

***

Otworzyłem oczy i patrzyłem chwilę w sufit. Nie miałem siły się ruszyć. Gdybym jednak miał jej, choć odrobinę to westchnąłbym z ulgą. Nie bolało. Nie było mi gorąco. Było... Normalnie.

Miałem wrażenie, że to się nigdy nie skończy. Pamiętam, że nawet płakałem... Kilka razy. Ale żyję. Jest tak dobrze. Nie licząc tego, że czuję się jakby mój organizm właśnie jakimś cudem przetrwał atak co najmniej dżumy albo cholery. Mimo wszystko... Było mi teraz tak dobrze...

Przymknąłem oczy i chyba przysnąłem. Gdy ponownie je otworzyłem, czułem się już trochę lepiej, a z głównej izby dochodziły jakieś hałasy. Podniosłem się z łóżka i przebrałem w coś czystego. Gdy otworzyłem drzwi moim oczom ukazał się widok Nasira pieczącego coś, co chyba było... Kaczką. Nawet nie pytam, jak złapał kaczkę.

- Hej...

Skrzywiłem się na dźwięk własnego głosu. Był słaby i zachrypły. Wilkołak nie miał jednak problemów z usłyszeniem mnie. Oderwał wzrok od jedzenia i przeniósł go na mnie.

- Dyara... Jak się czujesz?

- ... Średnio.

- Usiądź. Przygotowałem ci wodę z sokiem. Gorąca. Dobra na gardło. A za chwilę podam jeszcze kaczkę. Musisz być głodny.

- Trochę jestem... Ale nie umieram.

- Tak może ci się wydawać, ale twój organizm jest wycieńczony.

- Skoro tak mówisz...

Posłusznie usiadłem i zacząłem popijać wodę ze słodkim jagodowym sokiem. Już po chwili pochłaniałem też mięso. Nasir usiadł naprzeciw mnie i dotrzymywał mi towarzystwa.

- Czy wszytko było w porządku?

- Myślałem, że umieram.

- Wiem, że to trudne, ale... Pytam, czy... Czy wszytko wyglądało tak jak ostatnio? Nie działo się nic dziwnego czy niepokojącego?

- Nie... Chyba nie... A co miałoby się dziać?

- Ja... Sam nie wiem. Dyara jest nieco inny. Zauważyłem, że... Twoje zmysły są nieco przytłumione. Więc zastanawiam się, czy może coś jeszcze w twoim organizmie jest... Nietypowe.

- To, dlatego że jestem tylko w połowie wilkołakiem?

- Najprawdopodobniej. Nie jestem pewien. Jesteś pierwszym mieszańcem, jakiego spotkałem. Jesteście rzadcy a w stadach raczej... Niemile widziani.

- A to niby dlaczego?! Nie, żebym zamierzał być częścią jakiegoś głupiego stada... ale skąd taka cholerna dyskryminacja?!

- Cóż... Dla nas ludzie są słabi. Żyją krócej, łatwo ich zabić... O ile nie mają tej swojej śmiesznej broni. Ogólnie... To nie drapieżniki. Ofiary. A sam pomysł związku z tak kruchym stworzeniem jest dla nas dość... Abstrakcyjny.

- Skąd znasz takie trudne słowa?

- Od pewnego białowłosego mądrali.

- Hmmm... Musi być niezwykle inteligentny i... przystojny.

- Owszem, jest.

Zignorowałem rumieniec na mojej twarzy i wgryzłem się w skrzydełko, jednocześnie dając Nasirowi znak ręką by kontynuował.

- Natomiast mieszańce... Teoretycznie mają w sobie słabsze geny, które później przekażą dalej.

- Stek bzdur.

- Ależ tak. Ktokolwiek rozpowiada takie rzeczy nigdy nie spotkał zezłoszczonego Dyary. Najtwardszy alfa trząsłby się jak osika.

- ... Słodzisz.

- Dyara może wygląda jak drobna omega, ale ma serce alfy. Tak więc... Uważam, że naprawdę mógłbyś kiedyś ustawić do pionu jakąś alfę.

- Już to zrobiłem. Siedzi teraz przede mną, ale zaraz wstanie i przyniesie mi wiadro czystej wody, bym mógł się umyć.

- Jakiż szczęściarz z tej alfy.

- O tak. Ogromny. Ma w końcu taką niesamowitą omegę.

- ... Tak. Ma.

Nasir uśmiechnął się delikatnie, po czym bez słowa zgarnął wiadro i ruszył nad rzekę. Jak na grzeczną alfę przystało.

Samotny wilkOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz