XIX

1.5K 104 7
                                    

Wokół mnie panowała ciemność. Szłam w stronę pięknego i jasnego światła, ktore widziałam na mojej drodze, ale droga nie kończyła się. Była jak labirynt. Ogromny labirynt. I tylko jedno wyjście. Szłam coraz dalej, gdy przede mną ukazała się postać.

-Lu! Dziecko to ty!-starsza kobieta podeszła do mnie.

-Babciu? To ty? Gdzie ja jestem? Jak mam dojść do tego światła? Jest takie piękne.

Kobieta popatrzyła na mnie ze zmartwiona miną. Złapała moje dłonie i rzekła.

-Nie możesz tam iść. Jeszcze nie teraz. Andres i twoi przyjaciele czekają na ciebie.

-Babciu, o czym ty mówisz? Jak mam do nich wrócić? To jedyne światło w tym labiryncie.

-Udaj się tam, gdzie prowadzi cię serce. Jeśli znajdziesz przepaść, wskocz do niej. Nie zastanawiaj się. Jesteś silna.

To była ostatnia rzecz, którą usłyszałam zanim zniknęła. Gdzie ja jestem?! Iść za głosem serca? Spojrzałam w bok i jedyne co zobaczyłam to czarne nic. Postanowiłam że pójdę tam i znajdę tę przepaść. Mam dla kogo żyć. Biegłam. Coraz szybciej i szybciej. Nie czułam zmęczenia.

Usłyszałam nawoływania z każdej strony. Co się dzieje? Nagle przede mną ukazała się wielka skarpa. To ta przepaść? Nie miałam nic do stracenia. Prędko rzuciłam się i leciałam. Tylko dokąd?

Gwałtownie otworzyłam oczy i wzięłam głęboki wdech. Mój wzrok był niewyraźny. Zamrugałam kilka razy, żeby przyzwyczaić się do jasnego światła i wyostrzyć widok. Słyszałam pikanie jakichś maszyn i czyiś głos. Mój słuch był jak przez mgłę. Popatrzyłam na boki i ujrzałam czyjąś twarz. Przymknęłam oczy na dłuższą chwilę, po czym znów je otworzyłam. Mój wzrok był już wyraźny.

-Wody... - powiedziałam cicho. W ustach miałam prawdziwą Saharę. Obok mnie siedział Berlin, kurczowo trzymając moją dłoń. Podniosłam się nieco do góry, czując ogromny ból w ramieniu. Syknęłam z bólu.

-Powolutku kochanie.- Berlin delikatnie pomógł mi się oprzeć. - Proszę, napij się. - przyłożył mi butelkę wody do ust, lekko ją przechylając. Wzięłam kilka łyków, a mężczyzna oddalił napój.

-Gdzie Helsinki? Żyje?! - zapytałam, modląc się w duchu o to żeby nic mu się nie stało.

-Tak, wszystko z nim dobrze. Miał wiele szczęścia, w przeciwieństwie do ciebie. - uśmiechnął się smutno i delikatnie mnie przytulił. - Myślałem że się nie obudzisz. Tak bardzo się bałem że cię stracę. - szepnął głaszcząc moje włosy. Odsunęliśmy się od siebie, gdy do pomieszczenia weszła reszta.

-Helsi! Tak dobrze widzieć że nic ci nie jest. Chodź do mnie. - powiedziałam cicho i wyciągnęłam ręke, żeby go objąć.

-Tak się baliśmy Vegas. Tak długo spałaś... - odezwał się Denver. Spojrzał na mnie smutno, na co uśmiechnęłam się.

-Tak szybko się mnie nie pozbędziecie. - zaśmiałam się. - Co prawda byłam na końcu labiryntu, ale ktoś uniemożliwił mi wejście do pięknych wrot.

-O czym ty mówisz Vegas? - zapytała Tokio.

-Byłam bliska śmierci. Na drodze pojawiła się moja zmarła babcia. Powiedziała że czekacie na mnie. I tak oto jestem. - wskazałam na siebie.- Co prawda trochę śmierdzę, ale to nic. - wszyscy spojrzeli na mnie w szoku.

Popatrzyłam na moją ranę i zawiesiłam na niej wzrok. Ciekawe jak wygląda. Nie mogłam ruszać tą ręką. Pewnie nawet nie będę w stanie trzymać broni.

- Wyjęliście kule? -zapytalam dalej patrząc na bandaż.

-Tak, Nairobi się tym zajęła. Na szczęście nie była głęboko. Straciłaś przytomność przez mocny upadek. Trochę rozwaliłaś sobie głowę. - dotknęłam palcami materiału na moim czole. Miałam całą głowę owiniętą.

-Dziękuję Nairobi.- uśmiechnęłam się do niej i położyłam się z powrotem. Zakręciło mi się w głowie. - Gdzie Oslo? - zapytałam, nie widząc go nigdzie. - Helsinki spojrzał na mnie z bólem w oczach.

-Odszedł. Pomogłem mu żeby się nie męczył. Był tylko roślinką. Nie mógł mówić, ani samodzielnie się ruszyć. Zakładnicy uderzyli go z jakiejś metalowej, ciężkiej rury. Wiem, że chciałby żebym to zrobił. - powiedział, na co przeszła mnie gęsia skórka.

-Tak mi przykro Helsi... - wyciągnęłam rękę i złapałam jego dłoń, żeby dodać mu otuchy. - Udało wam się zamknąć dziurę.?

-Tak, udało się. Było ciężko, ale daliśmy radę. - powiedział Rio i delikatnie uniósł kąciki ust.

-Berlin... - zaczęłam, a mężczyzna od razu kucnął przy łóżku. - Czy Profesor wie? - zadałam pytanie i czekałam na jego odpowiedź.

-Tak wie. Widział wszystko na kamerze. Media też wiedzą, że policja cię postrzeliła. Ludzie są po naszej stronie. Odpoczywaj... Chodźmy - powiedział do reszty.

-Denver! Możesz zostać? - zawołałam. Chłopak kiwnął głową i przysunął krzesło, na które usiadł. - Czemu to zrobiłeś?

-Ale co?

-Nie udawaj głupka. Uprawiałeś seks z Monicą. Czemu?

-To był już nasz drugi raz... Za pierwszym, sama mnie pocałowała i tak się zaczęło. Chyba poczułem coś do tej dziewczyny.

-Posłuchaj.... Mówiłeś jej o tym?

-Nie. Jeszcze z nią nie rozmawiałem. Myślisz że mogłaby poczuć też coś do mnie? Jestem kryminalistą.

-Denver, nie jesteś kryminalistą. Jesteś dobrym człowiekiem, dbającym o innych. Kocham cię, wiesz że jesteś moim najlepszym przyjacielem. Jeśli nie czułaby tego co ty, nigdy nie pozwoliła by Ci się dotykać. Uratowałeś ją. Jest Ci wdzięczna. Może gdy się nią opiekowałeś, zrozumiała ze nie jesteś dla niej tylko służącym.

-Dziękuję Vegas... Też cię kocham. Cieszę się że dobrze się czujesz. Odpoczywaj. - pocałował moją dłoń i wyszedł z pokoju. Postanowiłam że jeszcze się zdrzemnę...





𝐓𝐈 𝐀𝐌𝐎 | 𝔟𝔢𝔯𝔩𝔦𝔫 ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz