Jakiś czas później...
Poranne słońce przebijało się przez odsłonięte zasłony, tym samym budząc mnie z upragnionego snu. Usiadłam na łóżku i przetarłam twarz dłońmi. Co dziwne, Andresa juz tutaj nie było, co jest do niego raczej nie podobne. Położyłam się jeszcze na chwilę, zakrywając twarz poduszką.
-Hej, kochanie. - do pokoju wszedł mężczyzna, więc zdjęłam z siebie moją ochronę przed słońcem i uśmiechnęłam się do niego szeroko. - Przyniosłem Ci śniadanie. - podał mi tackę, i złożył całusa na moich ustach.
-Z jakiej to okazji? - popatrzyłam na niego podejrzliwie, a on tylko uśmiechnął się.
-A musi być jakaś okazja, żebym mógł zrobić mojej kobiecie śniadanie? - puścił mi oczko. Zlustrowałam go wzrokiem i dopiero teraz zobaczyłam, że ma na sobie koszulę z hawajskim wzorem, którą wybrałam mu na zakupach.
-Mówiłeś, że nigdy jej nie założysz. - wytknęłam mu język, a on zaśmiał się. - Zjemy razem? - popatrzyłam na tackę, a później na niego.
-Ja już jadłem. Mam dla ciebie jeszcze jedną niespodziankę. Widzimy się wieczorem. Ubierz się ładnie. - uśmiechnął się cwanie i jeszcze raz mnie pocałował, po czym wyszedł.
Zabrałam się za jedzenie śniadania. Ciekawe jaka to niespodzianka. To randka? O mój Boże, to randka! Prawdopodobnie nasza pierwsza taka normalna, jak zwykłej dwójki ludzi. Nie w Toledo, nie w mennicy i nie u Profesora w domu. Spojrzałam na zegarek, który pokazywał godzinę 12.36, czyli nieźle pospałam. Po skończonym śniadaniu, wzięłam tackę i zaniosłam ją na dół. Andresa nie było, czyli planował coś niesamowitego. Przynajmniej tak myślę.
Umyłam brudne naczynia i pobiegłam do łazienki. Umyłam twarz i zęby, a włosy związałam w luźnego koka. Ubrałam na siebie pierwsze lepsze dresy i wzięłam się za sprzątanie domu. Miałam trochę czasu do wieczora, więc przynajmniej zrobię coś pożytecznego. I tak właśnie spędziłam 3 godziny, ale przynajmniej nie zmarnowałam dnia.
Koło 16:30 poszłam na górę i wzięłam prysznic. Zrobiłam trochę mocniejszy makijaż, a włosy pofalowałam. Ubrałam czarną sukienkę w delikatne kwiaty i tego samego koloru sandałki. Wzięłam małą torebkę, do której wrzuciłam jakieś najpotrzebniejsze rzeczy i zeszłam na dół. Chwilę później, przyszedł Andres. Był ubrany w czarny garnitur, który był świetnie dopasowany do jego sylwetki. Uśmiechnęłam się szeroko i podeszłam do niego.
-Ślicznie wyglądasz.- wziął moją dłoń i pocałował ją.- To dla ciebie. - podał mi bukiet czerwonych róż.
-Ale dżentelmen z ciebie, kochanie. Ty też wyglądasz niczego sobie. Kwiaty są piękne, dziękuję. - uśmiechnął się i podał mi dłoń, którą złapałam. - Gdzie idziemy?
-Zobaczysz. Przejdziemy się, to niedaleko. - puścił mi oczko, a ja tylko pokiwałam głową. Szliśmy, rozmawiając na różne tematy. - Okej, już prawie jesteśmy. Załóż to. - podał mi maskę na oczy i pokierował gdzieś, trzymając moją talię. Weszliśmy po jakichś dwóch schodkach i mężczyzna zdjął materiał z moich oczu. Moim oczom ukazała się mała altanka, ustrojona światełkami. Na środku stał ślicznie udekorowany, mały stolik i dwa krzesła. Wokół, było dużo kwiatów i roślin. Razem wyglądało to przepięknie.
- Podoba Ci się?-Jest przepięknie, nigdy nikt nie zrobił dla mnie, czegoś takiego. Dziękuję. - stanęłam na palcach i pocałowałam go. Włożyłam kwiaty do wazonu, który stał na stole, a Andres odsunął mi krzesło, żebym mogła usiąść. Sam zajął miejsce naprzeciwko. - Tu jest wspaniałe. - powiedziałam, z zachwytem patrząc na całe miejsce.
-Cieszę się, że Ci się podoba. - złapał moją dłoń, która leżała na stole.
Po chwili, podszedł do nas tubylec, przebrany za kelnera i zaserwował nam kolacje. Wyjął z wiadra z lodem szampana i nalał nam do kieliszków. Uśmiechnęłam się do niego serdecznie, a Andres mu podziękował. Powoli konsumowaliśmy posiłek, który tak swoją drogą, był przepyszny i rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym.
-Jest coś jeszcze, Lu...- wstał z miejsca, a ja uważnie obserwowałam każdy jego ruch. Widocznie się spiął, a jego czoło zaczęło się pocić. - Wiesz, że kocham cie najmocniej na świecie. Nigdy nie pomyślałbym, że to zrobię, a jednak.- uklęknął przede mną, a ja zasłoniłam usta dłonią. Wyjął z kieszeni małe pudełeczko i złapał moją dłoń. Wstałam, a w moich oczach zebrały się łzy. - Luiso Carabello, czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?. - pociągnęłam nosem i starłam łzy z policzków.
-Oczywiście że tak. - powiedziałam szczęśliwa, a on włożył pierścionek na mój palec. Wstał, a ja mocno się w niego wtuliłam. - Kocham cię, Andres. Nie mogę w to uwierzyć. - odsunęłam się od niego i spojrzałam mu w oczy. Uśmiechnął się szeroko i pocałował mnie. - Też muszę Ci coś powiedzieć. A raczej pokazać. - złapałam jego dłonie i położyłam na swoim brzuchu.
-Nie...Czy to jest to o czym myślę? - pokiwałam twierdząco głową. - Będę ojcem? BĘDĘ OJCEM! - krzyknął tak głośno, że chyba cała wyspa go usłyszała. Zaśmiałam się z jego reakcji, a on wziął mnie w ramiona i pokręcił nami. - Będziemy rodzicami... Nie wierzę... - szepnął mi do ucha.
-To uwierz. - wtuliłam się w niego i przymknęłam oczy. To był najlepszy dzień w moim życiu.
*******
Nie wierzę, że jesteśmy już prawie na końcu tego opowiadania. Został jeszcze epilog, który wleci prawdopodobnie w czwartek lub piątek, bo potrzebuję trochę więcej czasu. Trzymajcie się i do zobaczenia za kilka dni❤️
CZYTASZ
𝐓𝐈 𝐀𝐌𝐎 | 𝔟𝔢𝔯𝔩𝔦𝔫 ✔️
FanfictionNIE USUWAM JEJ TYLKO ZE WZGLĘDU NA SENTYMENT! CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ. "Dla całego świata możesz być nikim, ale dla mnie jesteś całym światem." Pewnego dnia, Luisa dostaje pewną propozycję od obcego mężczyzny. Czy przystanie na nią? Cz...