XLV

1.4K 113 96
                                    

Jakiś czas później...

Poranne słońce przebijało się przez odsłonięte zasłony, tym samym budząc mnie z upragnionego snu. Usiadłam na łóżku i przetarłam twarz dłońmi. Co dziwne, Andresa juz tutaj nie było, co jest do niego raczej nie podobne. Położyłam się jeszcze na chwilę, zakrywając twarz poduszką.

-Hej, kochanie. - do pokoju wszedł mężczyzna, więc zdjęłam z siebie moją ochronę przed słońcem i uśmiechnęłam się do niego szeroko. - Przyniosłem Ci śniadanie. - podał mi tackę, i złożył całusa na moich ustach.

-Z jakiej to okazji? - popatrzyłam na niego podejrzliwie, a on tylko uśmiechnął się.

-A musi być jakaś okazja, żebym mógł zrobić mojej kobiecie śniadanie? - puścił mi oczko. Zlustrowałam go wzrokiem i dopiero teraz zobaczyłam, że ma na sobie koszulę z hawajskim wzorem, którą wybrałam mu na zakupach.

-Mówiłeś, że nigdy jej nie założysz. - wytknęłam mu język, a on zaśmiał się. - Zjemy razem? - popatrzyłam na tackę, a później na niego.

-Ja już jadłem. Mam dla ciebie jeszcze jedną niespodziankę. Widzimy się wieczorem. Ubierz się ładnie. - uśmiechnął się cwanie i jeszcze raz mnie pocałował, po czym wyszedł.

Zabrałam się za jedzenie śniadania. Ciekawe jaka to niespodzianka. To randka? O mój Boże, to randka! Prawdopodobnie nasza pierwsza taka normalna, jak zwykłej dwójki ludzi. Nie w Toledo, nie w mennicy i nie u Profesora w domu. Spojrzałam na zegarek, który pokazywał godzinę 12.36, czyli nieźle pospałam. Po skończonym śniadaniu, wzięłam tackę i zaniosłam ją na dół. Andresa nie było, czyli planował coś niesamowitego. Przynajmniej tak myślę.

Umyłam brudne naczynia i pobiegłam do łazienki. Umyłam twarz i zęby, a włosy związałam w luźnego koka. Ubrałam na siebie pierwsze lepsze dresy i wzięłam się za sprzątanie domu. Miałam trochę czasu do wieczora, więc przynajmniej zrobię coś pożytecznego. I tak właśnie spędziłam 3 godziny, ale przynajmniej nie zmarnowałam dnia.

Koło 16:30 poszłam na górę i wzięłam prysznic. Zrobiłam trochę mocniejszy makijaż, a włosy pofalowałam. Ubrałam czarną sukienkę w delikatne kwiaty i tego samego koloru sandałki. Wzięłam małą torebkę, do której wrzuciłam jakieś najpotrzebniejsze rzeczy i zeszłam na dół. Chwilę później, przyszedł Andres. Był ubrany w czarny garnitur, który był świetnie dopasowany do jego sylwetki. Uśmiechnęłam się szeroko i podeszłam do niego.

-Ślicznie wyglądasz.- wziął moją dłoń i pocałował ją.- To dla ciebie. - podał mi bukiet czerwonych róż.

-Ale dżentelmen z ciebie, kochanie. Ty też wyglądasz niczego sobie. Kwiaty są piękne, dziękuję. - uśmiechnął się i podał mi dłoń, którą złapałam. - Gdzie idziemy?

-Zobaczysz. Przejdziemy się, to niedaleko. - puścił mi oczko, a ja tylko pokiwałam głową. Szliśmy, rozmawiając na różne tematy. - Okej, już prawie jesteśmy. Załóż to. - podał mi maskę na oczy i pokierował gdzieś, trzymając moją talię. Weszliśmy po jakichś dwóch schodkach i mężczyzna zdjął materiał z moich oczu. Moim oczom ukazała się mała altanka, ustrojona światełkami. Na środku stał ślicznie udekorowany, mały stolik i dwa krzesła. Wokół, było dużo kwiatów i roślin. Razem wyglądało to przepięknie.
- Podoba Ci się?

-Jest przepięknie, nigdy nikt nie zrobił dla mnie, czegoś takiego. Dziękuję. - stanęłam na palcach i pocałowałam go. Włożyłam kwiaty do wazonu, który stał na stole, a Andres odsunął mi krzesło, żebym mogła usiąść. Sam zajął miejsce naprzeciwko. - Tu jest wspaniałe. - powiedziałam, z zachwytem patrząc na całe miejsce.

-Cieszę się, że Ci się podoba. - złapał moją dłoń, która leżała na stole.

Po chwili, podszedł do nas tubylec, przebrany za kelnera i zaserwował nam kolacje. Wyjął z wiadra z lodem szampana i nalał nam do kieliszków. Uśmiechnęłam się do niego serdecznie, a Andres mu podziękował. Powoli konsumowaliśmy posiłek, który tak swoją drogą, był przepyszny i rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym.

-Jest coś jeszcze, Lu...- wstał z miejsca, a ja uważnie obserwowałam każdy jego ruch. Widocznie się spiął, a jego czoło zaczęło się pocić. - Wiesz, że kocham cie najmocniej na świecie. Nigdy nie pomyślałbym, że to zrobię, a jednak.- uklęknął przede mną, a ja zasłoniłam usta dłonią. Wyjął z kieszeni małe pudełeczko i złapał moją dłoń. Wstałam, a w moich oczach zebrały się łzy. - Luiso Carabello, czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?. - pociągnęłam nosem i starłam łzy z policzków.

-Oczywiście że tak. - powiedziałam szczęśliwa, a on włożył pierścionek na mój palec. Wstał, a ja mocno się w niego wtuliłam. - Kocham cię, Andres. Nie mogę w to uwierzyć. - odsunęłam się od niego i spojrzałam mu w oczy. Uśmiechnął się szeroko i pocałował mnie. - Też muszę Ci coś powiedzieć. A raczej pokazać. - złapałam jego dłonie i położyłam na swoim brzuchu.

-Nie...Czy to jest to o czym myślę? - pokiwałam twierdząco głową. - Będę ojcem? BĘDĘ OJCEM! - krzyknął tak głośno, że chyba cała wyspa go usłyszała. Zaśmiałam się z jego reakcji, a on wziął mnie w ramiona i pokręcił nami. - Będziemy rodzicami... Nie wierzę... - szepnął mi do ucha.

-To uwierz. - wtuliłam się w niego i przymknęłam oczy. To był najlepszy dzień w moim życiu.

*******
Nie wierzę, że jesteśmy już prawie na końcu tego opowiadania. Został jeszcze epilog, który wleci prawdopodobnie w czwartek lub piątek, bo potrzebuję trochę więcej czasu. Trzymajcie się i do zobaczenia za kilka dni❤️



𝐓𝐈 𝐀𝐌𝐎 | 𝔟𝔢𝔯𝔩𝔦𝔫 ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz