XXIX

1.3K 105 75
                                    

Wszystko działo się tak szybko. Reszta wysadziła tunel, z którego nie zdążyłam wyjść. Moje szanse na ucieczkę były zerowe. Wstałam z ziemi z rękoma w górze. Skoro i tak wszystko uległo zawaleniu, to po co mieli do mnie strzelać.

-Nie strzelać!- krzyknęłam. Policjanci poparzyli na mnie. Nie miałam innej broni, więc nic bym im nie zrobiła. Skuli mnie w kajdanki i mocno zgięli w pół. - Hej! Ostrożnie. Mam ranę postrzałową.

-Wychodzimy stąd.- rzucił jeden z mężczyzn i kiwnął głową do reszty.

-Stary, co zresztą?-zapytał drugi.

-Wysadzili ten tunel w cholere. Zdążyli już pewnie przejechać granice.- wyprowadzili mnie z sejfu, a później skierowaliśmy się do wyjścia z mennicy.

Zaprowadzili mnie do namiotu, w którym obserwali nas przez ten cały czas. Pewnie zaczną mnie przesłuchiwać. Ale wiecie co? I tak im nic nie powiem. Nawet jak mam siedzieć w więzieniu, do końca jebanego życia. Mówiłam że stanęłabym w ich obronie? Może i nie zginęłam. Ale zrobiłam to. Uciekli. Udało im się.

Berlin... Pomyślałam o moim ukochanym, który pewnie myśli że mnie zabili. Czyli, tak wygląda nasz koniec? Już nigdy go nie zobaczę? W mojej głowie kłębiły się miliony myśli.

Posadzili mnie przy małym biurku. Wokół było naprawdę dużo sprzętu. Komputery, telewizory i tysiące innych rzeczy.

-Wow, dużo tego macie. - zaśmiałam się. - Możecie mnie rozkuć? Zaraz zerwiecie mi szwy. - jeden z policjantów, odpiął kajdanki. - Hej, Pani Raquel. Co z panią? - zapytałam, patrząc na inspektor, która tak jak ja, miała kajdanki.- Kończy pani ze służbą? - zaśmiałam się lekko.

-Hangar jest pusty. - do namiotu wbiegli inni policjanci. Pewnie wchodzili od zewnątrz. Zaśmiałam się. Zerknęłam na Raquel, która jakby odetchnęła z ulgą. O co biega?

-Pani Raquel, może pani na chwilę podejść?-zapytałam grzecznie.

-Weźcie wyprowadźcie tę kobietę. - łysy facet, wskazał na Raquel i gdy ją wyprowadzili, usiadł na przeciwko mnie. - Gadaj wszystko. Jesteś już skończona.

-Może byś się najpierw przedstawił? Przypominam, że mówisz do kobiety.- ponownie się zaśmiałam. Miałam bardzo dobry humor, jak na to co się stało.

-Pułkownik Prieto. Ale to nie ja będę prowadził twoją sprawę. Wstawaj, jedziemy na komisariat.- kiwnął palcem do jakiegoś mężczyzny, który chwycił moje ramię i zaprowadzil do radiowózu.

---------------

-Luisa Caraballo.-naprzeciwko mnie usiadł mężczyzna, na oko po czterdziestce. Siedzieliśmy w pokoju przesłuchań. Małe pomieszczenie, zero okien. Na środku stolik i dwa krzesła. Do tego lustro weneckie i kamery. Jak w bajce, czyż nie?

-Ooo, zna Pan moje imię. Miło mi. - wstałam, żeby podać mu dłoń, którą uścisnął.

-Nazywam się Diego Cortez. Od teraz, będę się zajmował twoją sprawą. Zacznijmy więc. Ilu was tam było?

-Nie pamiętam ilu zakładników, dokładnie z nami było, ale coś około 50-60. Jeśli chodzi o naszą paczkę, to 9. Dwóch zginęło. Mogę też zadać pytanie?

-Jeśli musisz.

-Gdzie jest Arturo Roman? To mój przyjaciel. Był z nami w środku, ale jako zakładnik. Bardzo, ale to bardzo chciałabym go zobaczyć. - zaśmiałam się. Arturito. Mały Arturo.

-To niemożliwe. Pan Arturo, zeznaje przeciwko Pani. Reszta się nie zdecydowała na zgłoszenie, ani zeznania.

-Oj Arturito. No cóż. Czasem tak bywa, że przyjaciele się od nas odwracają.- strzeliłam kościami palców u rąk i rozsiadłam się wygodnie. - Mogę poprosić wodę? Strasznie tu duszno. - mężczyzna kiwnął głową i zawiadomił kogoś przez krótkofalówkę, żeby przyniósł napój. Po chwili kobieta przyniosła butelkę. Wzięłam duży łyk.

-Jedziemy dalej. Wymień wszystkie nazwiska twoich wspólników. - wybuchnęłam głośnym śmiechem. - Co w tym śmiesznego?- zmarszczył brwi.

-Słuchaj Diego. Wiem tyle co ty. Nie znam ich imion. Posługiwaliśmy się przezwiskami. Teraz moja kolej. Pochowacie zmarłych? Chodzi mi o Oslo i Moskwe. Są w prowizorycznych trumnach w magazynie. Wiesz Diego... Państwo ma obowiązek to zrobić.

-Zawiadomię kogo trzeba. Czy ktoś, oprócz waszych, zginął?

-No coś Ty stary. Nie jesteśmy mordercami. Nasz jedyny cel, to pieniądze. Na co nam czyjaś śmierć?

-Pan Arturo zeznał, że groziłaś mu. Dlaczego?

-Chciał zabić mojego przyjaciela. To niedopuszczalne. Uprzedzając twoje następne pytanie. Nie powiem Ci ich przezwisk. - przeczesała palcami włosy.

-Tak? Wiesz że grozi ci do 60 lat więzienia? Jeśli pomożesz w śledźctwie, to może dostaniesz mniejszy wyrok.- zaśmiałam się ironicznie.

-Diego, kolego. Nie jestem kablem. Nie wydam przyjaciół.

-A na ciebie jak mówili? - zapytał, wiercąc we mnie dziurę wzrokiem.

-Vegas. - uśmiechnęłam się słodko. - Ale proszę tak do mnie nie mówić. Tylko kilka osób, ma ten przywilej. Moja kolej. O co chodzi z Raquel? Czemu policja ją wyprowadzała?

-Współpracowała z wami. A raczej z Profesorem. Mieli romans.-moje oczy wyleciały z orbit.

-O kurwa. Profesor złamał własną zasadę. Ale się porobiło. - pokręciłam głową w szoku. Ale Alvaro z tego Profesorka.

-O jakiej zasadzie mówisz?

-E tam. Nic ważnego. Poprostu, zakazał nam między innymi bliskich relacji. Myśli Pan, że kiedy będzie tu telewizja?- uniosłam brew do góry.

-Telewizja? Nikt nie pokaże cię nigdzie. Jeszcze będą cię szukać. - zaśmiał się. - W sumie, mają tyle siana, że po co mieli by to robić. - na moją twarz, wkradł się uśmiech.

-Może po podsłuchu w mózgu mnie znajdą?- popatrzył na mnie z ogromnym przerażeniem. - Wyluzuj Diego. Podsłuch w mózgu? To pojebane. I niebezpieczne. Po drugie, nie muszą mnie szukać. Nie wymagam tego od nich. Mogę zadzwonić?

-Zależy do kogo.

-Chce mieć prawnika. Będzie mnie bronił w sądzie. - uśmiechnęłam się przebiegle i poruszyłam zabawne brwiami.

-Sami ci go załatwimy. Nie ma żadnych telefonów. Skoro nie chcesz mówić po dobroci, to może w pace ci się zachce. Idziemy. - wstałam i włożyłam ręce do kieszeni. Otworzył drzwi i zaprowadził mnie do helikoptera.

-Wow, ale wypas. Dzięki kolego.- zaśmiałam się i wsiadłam.

𝐓𝐈 𝐀𝐌𝐎 | 𝔟𝔢𝔯𝔩𝔦𝔫 ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz