𝐗𝐕𝐈

4.2K 212 14
                                    

Od dwóch tygodni intensywnie trenowaliśmy. Wczesne pobudki i sen o bardzo późnych porach, zdawały się chcieć nas wykończyć. Jednak nie śmiałam narzekać. Posłusznie wykonywałam wszystkie rozkazy, tak by nie odstawać od grupy. Chociaż w dalszym ciągu były momenty, w których można było dostrzec, że jestem gorsza niż inni. Starałam się dawać z siebie wszystko. By przynajmniej ta różnica poziomów była jak najmniejsza.

Kiedy jednak do moich uszy po raz kolejny doszło głośne wycie, miałam ochotę je zignorować. Od treningów bolało mnie całe ciało i byłam przemęczona. Niechętnie otworzyłam oczy, uświadamiając sobie, że to wycie jest inne. Podniosłam się na rękach i spojrzałam na Boe w nadziei na otrzymanie odpowiedzi.

- Wysyłają nas w teren. - Oświadczyła, podnosząc się z łóżka.

W tym momencie moje chęci do czegokolwiek po prostu się ulotniły. Wyjście w teren to już nie jest strzelanie do kartonowych tarczy. Wyjście poza teren bazy to poważna sprawa. Spojrzenie w oczy samej śmierci, której może doświadczyć ktoś z oddziału lub ty. Pewnie przesadzam, choć wolę być gotowa na taką ewentualność.

Szybko zebrałam się z łóżka i przebrałam. Czułam, jak moje serce obija się o żebra dokładnie tak, jakby szukało drogi ucieczki. I szczerze mu się nie dziwię. Sama najchętniej bym uciekła. Przez roztrzęsione dłonie z trudem zawiązałam buty i upięłam włosy. Bez słowa ruszyłam za Alishą i już po chwili dotarłyśmy na miejsce zbiórki.

- Dzisiaj wychodzimy na teren starego miasta. Według doniesień ludzie spotykają się tam, by omawiać szczegóły buntu. Niektórzy twierdzą nawet, że zbierają tam broń. - Wyjaśnił Aiden zastępca Carlosa. - Znacie zasady. Każdy z was dostanie broń i trzy magazynki. Strzelacie tylko na rozkaz.

Broń nadal nie była jakąś moją mocną stroną. Dlatego nie dawała mi żadnego poczucia komfortu czy bezpieczeństwa. A może nawet sprawiała, że czułam się psychicznie obciążona. W końcu broń stworzono by zabijać. Jednak w tym momencie nie mogłam o tym myśleć. Musiałam pozostać czujna i skupiona na zadaniu. W końcu to tylko patrol. I może nawet na nikogo się nie natkniemy. Na rozkaz wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy na miejsce.

Faktycznie było to dosyć typowe opuszczone miasto. Niegdyś pewnie wysokie bloki zamieniły się w sterty cegieł. To, co jeszcze stało, wyglądało, tak jakby w każdej chwili mogło się przewrócić. Nie przerażały mnie takie miejsca. W zasadzie to sama często się do takich zapuszczałam. Co było nieodpowiedzialne, jednak pewne kwestie nie podlegają w moim wypadku dyskusji. Carlos jak to przywódca szedł z samego przodu, a my w szyku podążaliśmy za nim. Rozglądałam się uważnie, lecz wszystko wyglądało w porządku.

Według nowego prawa ludzie nie mogą posiadać broni. Nie ma możliwości, by to obejść. Najbardziej niebezpieczną rzeczą, w jakiej posiadanie mogą wejść, jest nóż kuchenny. Wilczy przywódcy zadbali o to, by ludzie byli bezbronni. Tak długo czekaliśmy na czasy naszej wielkości, że nie stać nas było na nawet najmniejszy błąd. A ludzie stopniowo zapominali czym jest wolność, w czym skutecznie pomogło im nowe prawo. Za posiadanie broni karano stoma batami, które często kończyły się śmiercią. Napaść na wilkołaka, kara śmierci. Podżeganie do rebelii, kara śmierci. Wilkołaki się nie patyczkują i może to dzięki temu ludzie siedzą cicho.

Nagle dostrzegłam coś niepokojącego. Jakiś ruch w starym, rozpadającym się budynku. Krótki błysk, który sprawił, że moje serce ponownie przyspieszyło. I jedna myśl. Zawsze strzelają do lidera.

- Alfo budynek na prawo. - Oświadczyłam szeptem, starając się zachować spokój. Wiedziałam, że i tak mnie usłyszy.

Skupiłam słuch na budynku i w tym momencie usłyszałam charakterystyczny dźwięk towarzyszący przeładowaniu broni. Widziałam, jak część oddziału, się spina. Carlos jednak wydawał się bardzo spokojny.

- Strzel. - Zwrócił się do wilkołaka stojącego zaraz za nim.

Zack, bo chyba tak miał na imię, przeładował broń i strzelił w okno budynku. Powtórzył tę czynność kilkukrotnie. A ja obserwowałam wszystko w milczeniu. Carlos ruszył w stronę budynku, ciągnąc za sobą Aiden. Podszedł do mnie i również mnie pociągnął. Posłusznie ruszyłam za nim, wyjmując broń. Reszta oddziału nadal strzelała w ramach dywersji. W końcu Murray podniósł dłoń, pokazując byśmy się zatrzymali. On wszedł do budynku, a kilka oddanych strzałów zmroziło mi krew w żyłach. Kiedy wszystko ucichło Aiden pokazał mi gestem ręki, że idziemy. Skinęłam głową i weszłam do budynku. Mężczyzna leżał na podłodze, a Carlos stał obok, trzymając się za krwawiący bark.

- Zajmę się nim, ty sprawdź co z alfą. - Rozkazał beta, a ja nie zamierzałam dyskutować.

Podeszłam do alfy i ostrożnie pomogłam mu zdjąć wojskową kurtkę. Pod spodem miał tylko biały podkoszulek, więc wszystko było dobrze widać. Obejrzałam bark z obu stron uważnie.

- Jest rana wylotowa, czyli kula pewnie wypadła. Za chwilę powinno się wygoić. - Stwierdziłam po dokładnych oględzinach.

- Czyżbyś się na tym znała? - Spytał Carlos, a na jego twarzy przez chwilę można było dostrzec cwany uśmiech.

- Siostra kiedyś mnie uczyła. - Wzruszyłam ramionami, zabierając dłonie z jego barku. - Przydatna wiedza. - Dodałam po chwili w reakcji na jego spojrzenie.

- Będzie trzeba go przesłuchać. - Stwierdził Carlos, spoglądając na Aidena. - Za pewne skoro on tu był, to będzie ich i więcej.

- A co z resztą oddziału? - Spytał Aiden, związując mężczyznę.

- Idź z nimi. Ja zostanę ze Sparks i razem go przesłuchamy. - Postanowił, a ja po raz kolejny, zwątpiłam w jego intelekt.

- Oczywiście. - Aiden podniósł się z ziemi i spojrzał na nas. - Uważajcie na siebie i nie podejmujcie głupich decyzji. - Poprosił, wychodząc z budynku.

- Uwziąłeś się na mnie? - Spytałam, jednak nie z pretensją. Raczej z rozbawieniem.

- Trochę tak. - Przyznał, spoglądając na mnie z szerokim uśmiechem. - No i może to też dlatego, że wiem, jaki jest Twój największy problem z wojskiem. Boisz się krzywdzić ludzi, więc chcę to w tobie wypracować.

- Chcesz zrobić ze mnie zawodowego mordercę? - Spytałam, chowając broń.

- Raczej dobrą wojskową, a to akurat różnica. - Zapewnił, opierając się o jedną ze ścian. - Jeśli to cię pocieszy po pierwszym przesłuchaniu i morderstwie, każde następne jest już tylko łatwiejsze.

- Zaczynasz mnie przerażać. - Stwierdziłam, spoglądając na nieprzytomnego mężczyznę.

- Takie są realia tego świata. Nieważne co ci powtarzali. Wojna trwa nadal. Ludzie nie szybko zapomną o wolności, a teraz tylko szukają i wyczekują okazji, by zebrać siły i nas udupić. Tylko jeśli oni teraz wyjdą, będziemy mieć przejebane. Eksperymenty, więzienia bez powodu, zbyt wiele zaryzykowaliśmy tą wojną, by teraz odpuścić Savannah.

On miał rację. Jeśli ludzie wrócą do władzy, będziemy mieć przekichane. Już nigdy nie zaznamy spokoju. Dlatego nie stać nas na moją słabość. Tylko co jeżeli ja nigdy nie będę w stanie odebrać komuś życia?

Spocznij wilczku Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz