𝐗𝐋𝐕

2.6K 141 18
                                    

Rodzina dla większości ludzi jest bardzo ważna. Liczymy się ze zdaniem najbliższych i nie chcemy ich zawieść. Liczymy na ich szczerość i miłość. W końcu łączą nas więzy krwi, a to ma dla nas ogromne znaczenie. Jednak rodzina często nie jest taka, jaka powinna być. Nie raz nas zawodzi. Sprawia, że jej nienawidzimy. Zawodzi nas i rani. A czasem to właśnie my zawodzimy. Czujemy, że nie jesteśmy w stanie spełnić wymagań naszych najbliższych. Nienawidzimy siebie za to, że nie jesteśmy wystarczająco dobrzy. Jednak czy właśnie o to chodzi w rodzinie? Śmiem twierdzić, że nie.

Rodzina powinna być przede wszystkim zgromadzeniem ludzi, którzy kochają się ponad wszystko. Wspierają i akceptują bez względu na wszystko. Bo prawdziwa miłość nie stawia warunków. Zdrowe przywiązanie nie sprawia, że czujemy się gorsi, czy mniej potrzebni. Miłość rodziny ma być budująca, a nie niszcząca. Prawdziwa miłość w rodzinie powinna sprawiać, że zawsze będziemy chcieli wracać do domu. Nawet z drugiego końca świata.

Weszłam do pokój, a moim oczom ukazało się coś, czego kompletnie się nie spodziewałam. Dalia z szerokim uśmiechem stała przy biurku ubrana w mundur wojskowy. Kiedy tylko mnie zobaczyła, wyciągnęła w moją stronę ręce, a ja od razu wpadłam w jej objęcia.

Dalia zawsze była dla mnie ważna. Była wspaniałą siostrą i przez większość życia zastępowała mi matkę. Dlatego jest dla mnie bardzo bliska i niezastąpiona. A jej zdanie jest dla mnie ważne.

- Co ty tutaj robisz? - Spytałam, odsuwając się lekko od siostry.

- Przyjechałam sprawdzić, jak sobie radzisz. - Oświadczyła, nadal trzymając dłonie na moich ramionach. - Poza tym doszły mnie słuchu, że chajtasz się z moim dawnym znajomym, któremu muszę skopać dupę za to, że nie powiedział mi o tym, że jest synem króla.

- Tak, Carlos to ciężki przypadek. - Przyznałam, uśmiechając się szeroko. - Jednak kocham go za to. Zawsze mnie zaskakuje i nie daje się łatwo poznać.

- Nigdy w życiu nie przypuszczałabym, że zostaniesz w wojsku i jeszcze na dokładkę się tutaj chajtniesz. Spodziewałam się, że po upływie roku wrócisz do domu w podskokach.

- Ja też, możesz mi wierzyć. Jednak to, co tutaj przeżyłam, zmieniło mnie do tego stopnia, że chyba nie umiem już wrócić do domu.

- Znam to, donum. - Zapewniła, obejmując mnie ramieniem i wyprowadzając z pokoju.

Donum z łaciny dar. Nigdy nie rozumiałam, dlaczego Dalia tak mnie nazywa. I nigdy też nie pytałam. Było zabawniej, kiedy tego nie wiedziałam.

Rudowłosa zaprowadziła mnie do jednej z sali spotkań. To w niej odbywały się zazwyczaj widzenia z rodziną, jeśli ta przyjechała. Odwiedziny były, jednak przyjemnością zarezerwowaną dla zawodowych żołnierzy. Początkowo zastanawiałam się, po co mnie tam prowadzi. Jednak kiedy weszłyśmy, zobaczyłam swoich dwóch braci i ojca. Nagle wszystko stało się jasne.

- Hej, młoda. - Rzucił Fin, podchodząc do mnie i mocno mnie przytulając.

- Ty patrz, jeszcze żyje. - Manuel zaśmiał się lekko, a ja przewróciłam oczami. - No co? Sama pewnie nie spodziewałaś się, że przeżyjesz i wyjdziesz z tego cyrku cała i zdrowa.

- Dobra, niech Ci będzie. - Rzuciłam i podeszłam do taty.

Everett był specyficznym ojcem. Jednak przynajmniej się starał. Czasem rzucił we mnie plakietką z imieniem, próbując nieco nieudolnie mnie wychować. Jednak mogłam być pewna, że się o mnie troszczy. Przez takie szczegóły jak fakt, że nie wolno mi było wychodzić po zmroku. Czy też przez to, że kiedy wyrzucili mnie ze szkoły nie krzyczał na mnie przez najbliższy miesiąc. Przyjął to dosyć spokojnie i załatwił mi najlepszych nauczycieli, jakich tylko zdołał. I może nawet przez fakt, że szukał mi męża, który dałby mi dobre życie. Może ustawiane małżeństwa są do niczego, jednak mój ojciec na własny, pokręcony sposób tak o mnie dbał. A ja, mimo że byłam wściekła, to poniekąd to rozumiałam. Everett wychował się w czasach, kiedy wilkołaki w ogóle nie uznawały małżeństw. A potem, kiedy je wprowadzono, były one w zupełności polityczne.

- Nie ukrywam, że odwiedziny króla, który oświadczył mi, że moja córka wyjdzie za jego innego syna, nieco mnie zdziwił. - Przyznał, kładąc mi dłoń na policzku. - Jednak jeśli to czyni cię szczęśliwą to i ja jestem szczęśliwy.

Sama chciałam powiedzieć tacie o ślubie. Jednak mój teść mnie w tym ubiegł. Pewnie z mojej winy, bo zapomniałam mu powiedzieć, że sama powiadomię go o wszystkim. A ponoć skleroza nie boli.

- A tak właściwie to, kiedy będzie ten ślub? - Spytała Dalia, która za pewne już nie mogła się doczekać.

- Za dwa dni. - Oświadczyłam, zgodnie z tym, co ustaliłam z narzeczonym.

- Tak szybko? - Spytała zdziwiony Finley. - Przecież ślub to masa przygotowań.

- Weźmiemy ślub tutaj. Zaprosimy tylko najważniejsze dla nas osoby. Ja mogę iść do ślubu w mundurze. A obrączki będą gotowe w terminie, więc jesteśmy gotowi. - Oświadczyłam, uśmiechając się szeroko. - Nie chcę dużego i wystawnego wesela. Kojarzą mi się ze ślubami politycznymi. Piękna oprawa, skrywająca cierpienie dwóch osób. Poza tym, tak naprawdę nie zależy mi na pięknej sukience i nie wiadomo jakiej imprezie. Zależy mi tylko na tym, za kogo wychodzę. Ten dzień będzie piękny nie przez salę, a przez to, że wyjdę za mężczyznę, którego szczerze kocham.

- Jestem z ciebie naprawdę dumny, Savannah. - Oświadczył mój ojciec, szeroko się uśmiechając. - Nie byłem najlepszym ojcem i zdaję sobie z tego sprawę. Jednak ty, mimo że ja zawiodłem, wyrosłaś na cudowną młodą kobietę. Dla której liczy się coś więcej niż pozycja i pieniądze. Nie wiem jakim cudem wychowałem kogoś takiego jak ty, ale chcę, żebyś wiedziała, że to jaka jesteś i co sobą reprezentujesz, napawa mnie dumną.

Uśmiechnęłam się szeroko, czując łzy gromadzące się w moich oczach. Te słowa były dla mnie bardzo ważne. Ważne dla tej małej dziewczynki, która była gotowa zrobić wszystko, by tata był z niej dumny. Bo mama zniknęła z jej życia być może dlatego, że nie była wystarczająco dobra. I nie była gotowa stracić jeszcze jego. I może nie mam już pięciu lat, jednak ta mała dziewczynka nadal jest częścią mnie.

- Nie byłeś najlepszym ojcem. Jednak byłeś w trakcie, kiedy Melody po prostu mnie porzuciła. Robiłeś wszystko, bym miała jak najlepiej, dlatego cieszę się, że jesteś moim ojcem. W końcu nikt nie jest idealny i każdy popełnia błędy. Więc pewnie nie mogłam mieć lepszego ojca.

Rodzina. Przez nią cierpimy i odczuwamy niepowtarzalne szczęście. Ona nas zawodzi, a czasem jest naszym największym wsparciem. Słowem, nigdy nie jest taka, jakbyśmy chcieli. Jednak zawsze musimy pamiętać, że rodzina to nie tylko więzy krwi. Więc jeśli ta biologiczna rodzina nas zawodzi, możemy poszukać tego rodzinnego wsparcia w kimś innym. W końcu to nie krew tworzy rodzinę, a żywe uczucie i miłość gotowa do poświęceń. Dlatego Carlos też jest moją rodziną. Mój oddział jest moją rodziną. I dlatego Megan - żona mojego ojca - też jest rodziną.

- Hej. - Uśmiechnęłam się szeroko do kobiety wchodzącej do sali.

Ta pokonała dzielącą nas odległość i przytuliła mnie mocno. Może i nie była moją matką i wkroczyła w moje życie, kiedy miałam piętnaście lat, jednak też była dla mnie ważna. Nigdy nie próbowała na siłę stać się matką. I za to byłam jej naprawdę wdzięczna.

Moja rodzina nie jest idealna. Jest wadliwa. Często nie potrafimy okazać sobie zrozumienia i za cholerę nie potrafimy słuchać. Jednak nigdy nie pozwoli mnie skrzywdzić. Dbali o mnie na ten swój dziwny sposób. A poza tym teraz mam Carlosa, który potrafi mnie wysłuchać. Więc śmiało mogę stwierdzić, że moja rodzina stała się kompletna.

Spocznij wilczku Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz