𝐗𝐗𝐈𝐈𝐈

3.8K 199 10
                                    

Chyba jeszcze nigdy w życiu nie ubrałam się tak szybko. W ekspresowym tempie ubrałam na siebie mundur i upięłam włosy, kompletnie nie myśląc o tym, jak to wygląda. Następnie wraz z Alishą wybiegłyśmy z pokoju. Biegłam za nią, ponieważ w tym duecie to ona znała drogę i procedury znacznie lepiej niż ja. Wycie wilków i wojskowi biegający po korytarzach sprawiali, że w żadnym wypadku nie czułam się pewnie. Jeśli zawodowcy biegali w takim popłochu, to nie mogło być dobrze.

Po kilku minutach biegu dotarłyśmy do zbrojowni. Para mężczyzn, która się w niej znajdowała, podała nam broń. Pistolet i po dwa zapasowe magazynki. Do tego dwa noże. Kiedy już odebrałyśmy broń, Boe pociągnęła mnie na znak, że musimy iść dalej. Ruszyłam od razu, nie zamierzając zostawać z tyłu.

- To dobrze strzeżona placówka wojskowa. Czemu wszyscy tak panikują z powodu kilku buntowników? - Spytałam, szukając odpowiedzi na pytania kłębiące się w mojej głowie.

- Uwierz mi, jeśli buntownicy tutaj są, to jest ich wielu i na pewno wiedzą coś, co pomoże im nas wybić. To idioci stawiający się systemowi, ale wiedzą, co robią. - Oświadczyła, nie racząc mnie nawet krótkim spojrzeniem.

W końcu dostałyśmy się na zewnątrz. Wzrokiem szukałam Carlosa lub kogoś z oddziału, jednak nikogo nie mogłam znaleźć. Wszyscy biegali, by zająć swoje pozycje, co wydawało mi się jednym wielkim chaosem. Co jakiś czas słyszałam strzały, a do moich uszu dochodził dźwięk łamanych kości. Zaczęło się. Jednak liczyłam, że oni naprawdę wiedzą, co robią. W takim przekonaniu utwierdziła mnie moja towarzyszka. Pociągnęła mnie za rękę i zaczęła sprawnie przemieszczać się po placu. Ja starałam się jej nie zgubić, co okazało się dosyć trudne. Jednak jakimś cudem nie straciłam jej z oczu. W końcu się zatrzymała, a ja dostrzegłam moich przełożonych. I przysięgam na księżyc, że w życiu jeszcze się tak nie cieszyłam na ich widok. Podbiegłam do nich i spojrzałam na Carlosa.

- Idźcie do zachodniej bramy. Buntownicy ją sforsowali i dostają się przez nią na teren. - Oświadczył Carlos, a Boe na nic nie czekając, zaczęła biec w odpowiednim kierunku.

- Nie daj się zabić. - Rzuciłam w stronę alfy i zaczęłam biec.

Po kilku minutach dotarłyśmy na miejsce. Oddział już walczył z uzbrojonymi buntownikami, których wydawało się być mnóstwo. Boe się przemieniła, jednak ja na razie nie chciałam tego robić. Początkowo chciałam wyjąć pistolet. Jednak byłam za mało precyzyjna w strzelaniu, by w tym momencie zacząć strzelać. Mogłabym postrzelić kogoś ze swoich, a tego wolałam uniknąć. Dlatego wyjęłam sztylet i ruszyłam przed siebie, czując się kompletnie niegotowa, na to co mam teraz zrobić.

Skupiłam się na zdrajcach. Przemienione wilki nie miały broni palnej i były dla mnie łatwiejszym celem. Pierwszy wilk dopatrzył mnie stosunkowo szybko. Skoczył na mnie, a ja pozwoliłam mu się powalić. Wzięłam szybki zamach i wbiłam ostrze w jego odsłoniętą szyję. Zwierzę szybko odskoczyło na bok, a już po chwili leżało martwe.

I w tym momencie świat zatrzymał się na kilka sekund. Patrzyłam na wykrwawiającego się wilkołaka, a w mojej głowie znajdowała się tylko jedna myśl. Właśnie kogoś zabiłam. Być może kogoś, kto miał rodzinę lub po prostu kogoś, kto na niego czekał. Jednak teraz nie mogłam o tym myśleć, otrząsnęłam się, nie pozwalając, by mroczne myśli mnie pochłonęły. Jeszcze nie teraz.

- Sparks. - Wołanie dobrze znanego mi męskiego głosu, pomogło mi wyrwać się z zamyślenia. - Pójdziesz za mną, bo tutaj i tak na niewiele się przydasz. - Barton złapał moje ramię i pociągnął mnie w stronę lasu.

- Gdzie idziemy? - Spytałam, przyśpieszając kroku by ten mnie nie przewrócił.

- Gdzieś w lesie muszą mieć swój obóz. Trzeba go rozwalić, to ich osłabi. - Oświadczył, biegnąc coraz szybciej. - Poza tym mamy rozkaz zniszczenia ich samochodów. Ponoć w bazie jest coś cennego, po co przyszli. I uprzedzając twoje pytanie, za cholerę nie wiem, co to jest.

Nie traciłam czasu, na zadawanie zbędnych pytań. Po prostu wyjęłam broń i ja odbezpieczyłam. Złapałam ją obiema dłońmi i modliłam się, by moje umiejętność w tym momencie mnie nie zawiodły. Broń ciążyła mi okropnie. W końcu stworzono ją, by zabijać. A ja nie chciałam być mordercą. Chociaż już nim jestem, a za kilka minut to przypieczętuje.

Kiedy usłyszałam dźwięk pękających gałęzi, wyprostowałam dłonie, w których trzymałam broń, obracając się w tamtym kierunku. Kiedy czyjąś postać wyłoniła się za drzew, strzeliłam trafiając w szyję. Chyba w tym momencie zadziałało bardziej szczęście niż moje umiejętności. Jednak to nie był moment, by analizować takie rzeczy. Ruszyłam dalej, starając się nie myśleć o kolejnym trupie jakiego po sobie zostawiłam. Jednak w dalszym ciągu nie byłam tak uważna, jak powinnam. I to właśnie postanowiło się na mnie odbić.

Kobieta wyskoczyła z lasu, wyrywając mi broń. Niemal od razu sprzedała mi kopniaka w brzuch, a ja wylądowałam na ziemi. Stała nieco z boku, co dawało mi pewną przewagę. Kiedy ta odwróciła wzrok, słysząc podejrzany hałas ja kopnęłam ją w wewnętrzną część kolan, przez co upadła. Szybko wyjęła nóż, którym rozcięła mi policzek, chociaż zapewne celowała w oko. Na szczęście zdążyłam się odsunąć. Złapałam jej nadgarstek, a następnie szyję. Wysunięcie pazurów zajęło mi ułamek sekundy. Krew tryskała z przebitych tętnic, a mi zrobiło się niedobrze. Jednak nie miałam na to czasu. Kiedy usłyszałam prześladowanie broni, niewiele myśląc zrobiłam unik i złapałam za broń, którą wycelowałam do napastnika. Jednak min zdarzyłam coś zrobić, leżał martwy na ziemi.

- Niezły chrzest bojowy, co? - Spytał Clint, uśmiechając się rozbawiony.

- Psychopata. - Rzuciłam, zaczynając ponowny bieg.

Po chwili dobiegliśmy do polany, na której stały trzy samochody pancerne. Nie miałam pojęcia, skąd je wzięli, ale to nie było istotne. Spojrzałam na kręcących się tam ludzi i wilkołaków. Zastanawiam się, co Clint chce zrobić i wtedy zobaczyłam granat w jego dłoni. Serce zabiło mi szybciej. Spojrzałam na niego przerażona.

- Daj spokój. Gdyby mogli, też by nas wysadzili. - Stwierdził i usiadł, uważnie nasłuchując.

Początkowo myślałam, o co chodzi. Potem jednak usłyszałam wycie, a Clint wyjął zawleczkę i rzucił granatem w wozy. Potem wyjął następny i jeszcze kolejny. A ja zasłoniłam oczy i uszy, chcąc tylko wyrwać się z tego koszmaru. Usłyszałam kilkanaście wybuchów na raz, co sugerowało, że nie tylko my podeszliśmy do wozów. Chwila cholernie przerażającej ciszy, a potem strzały. Odruchowo chwyciłam za broń, jednak przez unoszący się kurz mało widziałam. Clint pociągnął mnie za ramię, a ja ruszyłam za nim. Blondyn wszedł na jedno z drzew i zaczął strzelać. Ja oparłam się o nie z drugiej strony, czując, że i tak strzelam za słabo, by pomóc. Serce waliło mi jak oszalałe, a w głowie pojawiła się jedna myśl. "Ja chce do domu".

Spocznij wilczku Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz