Stałam oparta o drzewo, czując, że zaraz zemdleję. Dopiero teraz doszło do mnie, co tak naprawdę wydarzyło się przez ostatnie godziny. Zabiłam kilka osób. Cały czas czułam zapach ich krwi, która brudziła mój mundur. W uszach odbijał mi się dźwięk strzałów, które cały czas padały kilka metrów ode mnie. Miałam ochotę zakryć uszy i paść na ziemię. Czułam, że psychicznie sobie z tym wszystkim nie radzę. To nie był świat dla mnie. Nie radziłam sobie z zabijaniem i narastającą we mnie paniką. Ręce zaczęły mi się trząść, a nogi miałam jak z waty. Gdyby nie drzewo na pewno już dawno spotkałabym się z twardym podłożem. Czułam łzy spływające mi po policzkach. Nie mam pojęcia, jakim cudem udało mi się powstrzymać od krzyku. Przegrałam.
W tym momencie czułam, że wszyscy ci, którzy powtarzali mi, że do niczego się nie nadaję, mieli rację. Byłam słaba. Dokładnie tak, jak wszyscy mi powtarzali, że jestem. Powinnam wziąć ten cholerny pistolet do ręki i zacząć zabijać z zimną krwią, jak silna kobieta, którą powinnam być. Jednak ja nigdy nie będę taka, jak powinnam. Nie będę dobrą żona ani matką. Córką, z której ojciec mógłby być dumny. Właśnie w tym momencie... Momencie mojej największej słabości zrozumiałam, czemu matka mnie zostawiła. Byłam tak żałosna i słaba. Tak, jak nigdy nie powinnam być.
Ludzie oglądają na ekranach zabijających się ludzi. Patrzą z kamienną twarzą, jak ludzie strzelają sobie między oczy i robią o wiele gorsze rzeczy. I myślą, że na żywo by to udźwignęli. Jednak oglądanie sztucznej krwi na ekranie laptopa w ciepłym domu a patrzenie, jak żywa osoba naprawdę umiera na twoich oczach to zupełnie co innego. Jednak ktoś, kto w życiu nie widział śmierci, nigdy tego nie zrozumie. Będzie żył w swoim świecie, gdzie jest zimnym psychopatą, bo nie zamyka oczy, kiedy ktoś wykrwawia się w filmie. Bo bycie zimnym psychopatą to moda tych czasów.
Nagle wszystko ucichło. Nagle świat zdawał się zatrzymać w miejscu. Przez chwilę mogłam napawać się ciszą, której tak potrzebowałam. Która pozwoliła mi poczuć się odrobinę lepiej. Przerwał ją dźwięk łamanych gałęzi. Clint zeskoczył z drzewa. Położył dłoń na moim ramieniu.
- Wracamy. Buntownicy się wycofali. - Oświadczył, a ja jedynie skinęłam głową. Bałam się, że kiedy się odezwę, rozpłaczę się na dobre.
Razem wróciliśmy do bazy. Nie byłam gotowa, na to co tam zastałam. Zwłoki walały się dosłownie wszędzie. Z niektórych wypłynęły wnętrzności, przez co smród był niemiłosierny. Nagle, kiedy przechodziłam obok, zobaczyłam trupa z dziurą między oczami. Patrzył centralnie na mnie. Przyspieszyłam kroku chcąc znaleźć się w środku. Jednak zanim udało mi się dotrzeć do drzwi, Barton złapał mnie za rękę i pociągnął do Carlosa. Stał tam nasz oddział.
- Musimy zebrać trupy i je spalić. - Wyjaśnił, a ja czułam, że to koniec.
Na samą myśl o tym, że mam dotknąć zwłok robiło mi się słabo. Zadawałam sobie pytanie, dlaczego jestem tak słaba? Czemu inni radzą sobie z tym świetnie, a ja nie daje rady w ogóle? Przeklinałam siebie, bo powinnam być kimś lepszym.
Tak bardzo nie chciałam tego robić, lecz nie mogłam uciec. To znaczy, mogłam, ale nie chciałam. Założę się, że gdybym teraz się rozpłakała, Carlos pozwoliłby mi wrócić do pokoju. Potem wystawiłby mi opinie o tym, że jestem zbyt słaba, by służyć. Wróciłabym do domu i wyszłabym za mężczyznę, którego nie kocham. Jednak on na pewno, zapewniłby mi dobre życie. Nie mogłam poddać się tak łatwo. Musiałam udowodnić sobie samej, że dam radę. Nie Clintowi, nie Alishy, nie Aidenowi ani nawet nie Carlosowi. Musiałam to udowodnić tylko sobie. Bym mogła znowu uwierzyć w to, że matka porzuciła mnie, bo była złą osobą, a nie bo byłam za słaba. Bym znów uwierzyła, że ojciec chce wydać mnie za mąż, bym miała lepsze życie, a nie po to by się mnie pozbyć. A przede wszystkim musiałam to zrobić, by udowodnić sobie, że ludzie mogą gadać, jednak ja jestem silna. Nie dlatego, że jestem bezwzględna i radzę sobie z widokiem trupów, a dlatego, że walczę z własnym obrzydzeniem i swoimi słabościami.
Zdjęłam gumkę z włosów i ponownie je upięłam. Kiedy wszyscy zabrali się za sprzątanie trupów, ja podeszłam do najbliższego. Zacisnęłam zęby i złapałam go za nadgarstki. Był całkiem zimny, a jego ciało było, jak z gumy. Z trudem powstrzymałam odruch wymiotny i zaciągnęłam go na jeden ze stosów. Z każdym kolejnym ciałem było nieco łatwiej. Chociaż nadal czułam, że chciało mi się wymiotować, a przez odór łzawiły mi oczy. Modliłam się, by wśród trupów nie znaleźć nikogo znajomego, bo wtedy już na pewno nie dałabym rady. Kiedy udało mi się zawlec kolejne ciało, zobaczyłam, jak kilka osób przegląda zwłoki.
- Sprawdzają, czy to ktoś z naszych. - Wyjaśnił Aiden, który znalazł się obok mnie. - Musimy napisać listy z kondolencjami i przygotować ciała na pogrzeb. - Położył dłoń na moim ramieniu, a ja na niego spojrzałam. Był brudny od krwi. - Naprawdę dzielnie sobie radzisz. - Oświadczył, po czym odszedł.
Sprzątać skończyliśmy dopiero pod wieczór. Wszyscy udali się na stołówkę, jednak ja ominęłam to miejsce szerokim łukiem. Nie byłam w stanie nic przełknąć. Chyba prędzej bym to zwróciła, niż zjadła. Więc więcej strat, jak korzyści. Od razu udałam się więc do łazienki, musiałam zmyć z siebie krew. Zgarnęłam z pokoju coś do przebrania i weszłam do łazienki na końcu korytarza. Chyba jeszcze nigdy tak nie cieszyłam się z tego, że jest pusta.
Zrzuciłam z siebie ubrania i stanęłam pod prysznicem. Włączyłam wodę i pozwoliłam, by łzy znowu spłynęły po moich policzkach. Teraz nadeszła godzina rozliczenia się z tym, co zrobiłam. Zakryłam usta jedną dłonią, by nie zawyć żałośnie. Druga natomiast oparłam o ścianę, by utrzymać się w pionie. Spojrzałam w dół i dostrzegłam krew spływająca razem z wodą.
- Wiesz, że nie musisz przechodzić przez to sama? - Głos Carlosa, który tak bardzo pragnęłam usłyszeć, wyrwał mnie z zamyślenia.
Odwróciłam się do niego przodem. Pokazałam mu się kompletnie bezbronna. Naga i zapłakana. Chyba nikt jeszcze nigdy w życiu nie widział mnie w takim stanie. Kompletnie się tym nie przejęłam. Ani nawet tym, że jestem mokra i naga. Podeszłam do niego i przytuliłam się do jego klatki piersiowej, a on zamknął mnie w mocnym uścisku.
- Czemu to tak bardzo boli? - Spytałam przez łzy.
- W końcu przestanie. Nie tylko ty tak się czujesz. - Zapewnił, przytulając mnie mocno. - Ten ból mija. Jak każdy inny, którego w życiu doświadczysz. Coś o tym wiem.
CZYTASZ
Spocznij wilczku
WerewolfSavannah rok po zakończeniu edukacji zostaje wezwana na obowiązkową służbę wojskową. Nieco niepewnie jednak stawia się i dwa dniu później jest już przydzielona do jednego z oddziału. Wszystkiego układa się dobrze do momentu, kiedy spotyka swojego pr...