𝐗𝐈𝐗

3.9K 197 40
                                    

~Savannah~

Starałam się z całych sił skupić na treningu. Jednak nic mi dzisiaj nie wychodziło. Byłam roztrzęsiona i jednocześnie zszokowana. I szczerze żałuję, że otworzyłam ten list od matki. Gdybym tego nie zrobiła, nadal zżerałaby mnie ciekawość. Jednak nie szło mi tak tragicznie. W trakcie sparingu byłam w parze z Brucem. On jest najsłabszy w walce w ręcz. Zdecydowanie lepiej radzi sobie z bronią. To jego mocna strona. Lecz bliskie konfrontacje sprawiają mu wielką trudność. Choć dzisiaj popełniałam tak beznadziejne błędy, że ten bez trudu mnie pokonał.

- Co jest Sav? - Spytał, pomagając wstać mi z ziemi. - Zazwyczaj to ja leżę, a ty powalasz mnie w pół minuty. Jesteś w tym za dobra, bym mógł tak po prostu cię przewrócić.

Westchnęłam cicho, nawet nie wiedząc co powiedzieć. Już pomału zaczynałam robić ogólne postępy. Strzelałam lepiej i nawet udało mi się pokonać ten piekielny tor przeszkód nielicząc tej ostatniej przeszkody. No i z nie najlepszym czasem no, ale metoda małych kroczków. W walce wręcz zawsze byłam mocna, a dzisiaj nie szło mi dosłownie nic.

- To nic. - Zapewniłam, zmuszając się do lekkiego uśmiechu. - Mam dzisiaj po prostu gorszy dzień. Każdemu się zdarza.

- Sparks do mojego gabinetu, ale już. - Ostry głos dowódcy sprawił, że spięłam się niczym struna.

Odwróciłam się przodem do alfy, ten jednak był już w drodze do swojego gabinetu. Spojrzałam na mojego partnera. Ten rzucił mi jedynie bezgłośne "powodzenia". Nie pozostało mi nic innego, jak ruszyć za Carlosem i to też zrobiłam. Kiedy dotarłam na miejsce drzwi jego gabinetu było otwarte. Dlatego po prostu weszłam i zamknęłam za sobą drzwi.

- Savannah, co się dzieje? - Spytał nagle już o wiele łagodniejszym tonem.

- Nic. Po prostu mam gorszy dzień. Zdarza się nawet najlepszym. - Wyjaśniłam, licząc na to, że nie będzie dociekał.

- Chodzi o ten list? - Dopytał, na co ja posłałam mu zdziwione spojrzenie. - Widziałem twoją minę i jak się zachowywałaś, kiedy go dostałaś. Nie jestem głupi Sav.

- Tak chodzi o list. - Przyznałam zgodnie z prawdą. - Ale nie będę ci się zwierzać z osobistych problemów.

- Kiedyś w ogóle to zrobiłaś, czy całe życie dźwigasz wszystkie problemy i żale sama? - Brzmiało to bardziej jak stwierdzenie niż pytanie.

- Z całym szacunkiem nie jesteś psychologiem, a ja nie potrzebuję analizy psychologicznej. - Oświadczyłam, odwracając wzrok. Byle tylko nie mierzyć się z jego dociekliwym spojrzeniem.

- No dobrze, Savannah. Jednak ze mną zawsze możesz porozmawiać. - Oświadczył, na co ja skinęłam głową. - A teraz idź odpocznij. Dzisiaj i tak pewnie niczego się nie nauczysz.

- Dziękuję.

Opuściłam gabinet Carlosa i wróciłam do pokoju. Nie miałam już na nic siły. Dlatego położyłam się na łóżko. Czułam łzy gromadzące się pod moimi powiekami. Czułam się okropnie przez ten cholerny jeden list. Nie powinnam go w ogóle otwierać. Powinnam go wyrzucić lub spalić i na zawsze zapomnieć. Wtedy może wszystko byłoby jak dawniej, a ja nie czułabym się tak podle.

- Nie umiesz odpuszczać. - Stwierdziłam, podnosząc się do siadu. - Carlos daj sobie spokój. I tak nic ci nie powiem.

- A ja nie naciskam. - Podszedł do mojego łóżka i położył się obok mnie.

- Co robisz? - Spytałam lekko zszokowana. - Powinieneś być z resztą. Poza tym, jeśli Boe nas tak zobaczy...

- Jesteśmy ubrani i dorośli. Możemy robić, co chcemy. Poza tym jest z nimi Aiden. - Oświadczył, wzruszając ramionami. - Nie wiem, z czym się mierzysz. Wiem też, że mi tego nie powiesz, bo... Bo po prostu to wiem. Obstawiam demony przeszłości, które w końcu cię dopadły. Zawsze nas dopadają. Znam to z autopsji. I wiem, że czasem lepiej mierzyć się z nimi, wiedząc, że ktoś z nami jest. Nawet jeśli nie wie, z czym się mierzymy.

- Powinieneś iść na psychologię. - Stwierdziłam, lekko się uśmiechając.

- Żadne studia tyle cię nie nauczą, co życie i własne doświadczenie. - Przeczesał palcami i tak już zbyt długie włosy.

Pokiwałam głową i położyłam się, rozluźniając mięśnie w ciele. Jego obecność była całkiem miła. Czułam się jakbym, naprawdę nie była sama. Demony w mojej głowie stały się mniej natrętne. I mogłam skupić się na tylko jednej myśli na raz. Przez to czułam się, jakbym przynajmniej częściowo opanowała chaos w swojej głowie. Chociaż w moim życiu nadal panuje kompletny burdel. Masa nigdy niedokończonych spraw i niewypowiedzianych słów, które powinny ujrzeć światło dzienne.

- Czy... Czy to będzie głupie jeśli poproszę, żebyś wziął mnie za rękę? - Spytałam nieco niepewnie, a on przełożył dłoń przez moją talię i złapał moją dłoń.

- To, że potrzebujesz kogoś, bo nie chcesz być już sama, nie jest głupie.

Pokiwałam głową i zamknęłam oczy. Było mi po prostu dobrze. I chyba pierwszy raz w życiu nie czułam się, aż tak bardzo samotna.

Przeleżałam tak chyba cały dzień, układając sobie w głowie kilka rzeczy. Kiedy nagle poczułam, jak Carlos podnosi się z łóżka. Otworzyłam oczy i na niego spojrzałam.

- Myślałem, że śpisz. - Oświadczył, poprawiając materiał koszulki. - Za chwilę kończą się treningi i nie chcę, żeby Boe nas zobaczyła.

- Rozumiem. - Podniosłam się do siadu i poprawiłam włosy, które i tak pewnie już wyglądały, jakby poraził mnie prąd.

- Jeśli będziesz chciała porozmawiać, to będę u siebie. - Poinformował mnie i ruszył do wyjścia.

- Carlos. - Zwróciłam się do niego, a ten zatrzymał się i na mnie spojrzał. - Dziękuję. Nie wiem, czym zasłużyłam sobie na to, że mnie wspierasz.

- Im lepiej znasz samą sytuację, tym więcej jest w tobie współczucia. - Oświadczył i wyszedł z mojego pokoju.

Po jakiś trzydziestu minutach wróciła Boe. Szybko się ogarnęła i usiadła na swoim łóżku. Mierzyła mnie uważnym spojrzeniem, a ja odwdzięczyłam się tym samym, mając nadzieję, że w końcu powie mi, o co jej chodzi.

- Pierzyliście się tutaj, bo strasznie mocno nim pachnie. - Oświadczyła, a ja spojrzałam na nią wielkimi oczami.

- Matko Boe. Nie... Wiesz, że nie lubię przygodnego seksu. To nie w moim stylu. - Zapewniłam, zbierając się by iść wziąć prysznic.

- Chcesz żebym, poszła z tobą? - Spytała, jednak nie dała mi czasu na odpowiedź. - Wiem, że powiesz, że nie, ale ja i tak idę. Zapomnij, że puszczę cię sama. Za bardzo bym się bała.

- Daruj sobie tygrys. - Zwróciłam się do niej przez jej ksywę, co robiłam tylko, kiedy chciałam brzmieć stanowczo.

Ogólnie w oddziale jest nas trzynastu i każdy ma swoją ksywę, od tego z czego jest znany. Tak dla przykładu Alisha to tygrys, bo nikt nie skrada się, jak ona. Barton, czyli jednak z chłopaków, który ze mną przyjechał to strzała, bo specjalizuje się w strzelaniu z łuku.

- I tak nie odpuszczę, więc nie strzęp języka tylko chodź hrom. - Rzuciła, a ja przewróciłam oczami.

Kojarzycie Skazę z króla lwa? No właśnie skaza od blizny na pysku. Ja hrom od heterochromi. I to ponoć tylko tymczasowe, póki nie wpadną na coś lepszego.

- Dobrze mamo. - Rzuciłam, na co obie się zaśmiałyśmy.

Spocznij wilczku Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz