𝐗𝐗𝐗𝐕

3.2K 164 3
                                    

Niektórzy twierdzą, że nadzieja prowadzi do zguby. Każe nam walczyć w dawno przegranych wojnach. Tracimy na nie czas i energię, a przecież tak łatwo byłoby po prostu pogodzić się z nowym porządkiem. Zrozumiem, że nasze panowanie tak, jak wielu gatunków przed nami, dobiegało końca. Niestety ludzkie ego i poczucie wyższości nad wszystkimi nigdy nie pozwoliły im się poddać. Tysiące lat panowania im nie wystarczy. Zawsze uważali, że należy im się wszystko. Zniszczyli ten świat, by dostosować go pod siebie. Pod swe kruche istnienie, które tak bardzo potrzebowało betonowych wieżowców, by schronić się przed niebezpieczeństwem tego świata. Zaśmiecili świat, bo uważali, że ten w pełni im się należy. I mieli się za panów, bo nie wierzyli, że może powstać istota potężniejsza niż oni. I to właśnie za tę pychę teraz przychodzi im płacić.

Ludzie dzielnie walczą o wolność. Szkoda tylko, że musiało umrzeć tylu przedstawicieli tego gatunku, by mogli zrozumieć, że wojny, które toczyli między sobą, nie miały żadnego sensu. Nienawiść do drugiego człowieka była jedną z tych rzeczy, która ich zniszczyła. A teraz trudno będzie podnieść się im z popiołu. A być może nigdy im się to nie uda.

Gdzieś między krzykami i wystrzałami usłyszeć można było płacz. Ludzie, którzy dotarli na skraj własnej wytrzymałości. Wiedziałam, jak to jest. Więc mogłam zdobyć się na chwilę współczucia. Jednak ten jeden moment nie mógł przysłonić mojego celu. Musieliśmy zdobyć tę bazę i to za wszelką cenę.

Miałam jasne rozkazy, których musiałam się trzymać. Dlatego bez chwili wahania zabijałam każdego, kto stawiał opór. Ludzie widocznie nie byli gotowi na to, że przybędziemy. Dlatego teraz w akcie desperacji starali się walczyć. Jednak tę bitwę już dawno przegrali. Pewnie nawet nieświadomi tego, że ta bitwa jest decydującą dla wojny.

Biegłam przed siebie, omijając trupy leżące na ziemi. Przez kurz i pył unoszące się w powietrzu ciężko było mi oszacować, ilu już nie żyje. Jednak to w tym momencie nie zajmowało moich myśli. Musiałam przede wszystkim pilnować, by nikt z zewnątrz nie dowiedział się o ataku. To zaprzepaściłoby całą pracę, którą włożyliśmy, by się tutaj znaleźć.

Moją uwagę przyciągnął mężczyzna, który wydawało się, że nie chce zwracać na siebie uwagi. Biegł w stronę metalowych drzwi. Mogłam założyć, że tchórz postanowił ratować własny tyłek. Jednak coś kazało mi za nim iść. Dlatego ruszyłam jego tropem, a kiedy byliśmy blisko drzwi. Z drugiej strony dało się usłyszeć charakterystyczny dźwięk. Słyszalny w okolicy niektórych głównie starych rodzajów komunikatorów. W dwóch krokach pokonałam dystans dzielący siebie i mężczyznę, przygwożdżając go do ściany. Patrzyłam na niego morderczo i warczałam, to definitywnie działało.

- Trzeba była uciekać. Miałbyś większe szanse. - Stwierdziłam, wbijając pazury w jego ramiona.

- Robię tylko to, co ty. Walczę za swoich. - Oświadczył, zdobywając się na chwilę odwagi.

- Ludzie rządzili wystarczająco długo. I wystarczająco wiele w tym czasie zniszczyli i ogólnie zjebali. - Przycisnęłam go mocniej do ściany, a ten spojrzał na mnie przerażony. - Czas waszego panowania dobiegł końca. - Nim ten zdołał dodać coś jeszcze skręciłam jego kark.

Jego martwe ciało uderzyło o podłogę. Nie mogłam ryzykować. Rozkazy były bardzo jasne. Zabij każdego kto stawia opór. Nie dając sobie nawet chwili na głębszą analizę tego, co się stało, ruszyłam dalej. Tak by nie pozwolić, aby panika znowu przejęła nade mną kontrolę. Robiła to już zdecydowanie zbyt wiele razy.

Usłyszałam za sobą charakterystyczny dźwięk pazurów uderzających o beton. Jednak nic sobie z tego nie zrobiłam. Co okazało się cholernym błędem. Poczułam, jak ktoś skacze na mnie, a moje ciało uderza o beton. Wilk, który musiał stać po stronie buntowników, położył łapę na mojej głowie i docisnął ją do podłogi. Poczułam, jak moje serce przyśpiesza i powoli zaczynałam godzić się z nadejściem mojego końca. Wilkołak zdjął łapę i złapał zębami mój kark. Tylko po to, by uderzyć moją głową o betonową posadzkę. Ciemne plany pojawiły się przed moimi oczami. Zaczynało brakować mi tchu, a czaszkę rozsadzał niewiarygodny ból. Plamy stopniowo się powiększały, a dźwięki przestały do mnie dochodzić. Po chwili była już tylko pustka.

~Carlos~

Walczyłem z buntownikami, którzy nie mieli z nami najmniejszych szans. Przegrywali z kretesem, z czego byłem zadowolony. Moje wilki dobrze się spisywały. A ja czułem, że to może być dzień naszej wygranej. Pył powoli opadał, a ja mogłem ocenić, ilu przeciwników jeszcze walczy. I wtedy usłyszałem głośny warkot. Obróciłem głowę w tamtą stronę i zobaczyłem odmienionego wilkołaka, który trzyma nieprzytomną Savannah.

- Dobrze ci radzę, odejdź. Lub to miejsce stanie się grobem tej suki. - Oświadczył, wysuwając pazury, które przyłożył do jej szyi.

W tym momencie walczyłem sam ze sobą. Powinienem pozwolić mu ją zabić. W końcu tyle wilków już poświęciłem w tej wojnie. A Savannah zdecydowanie nie powinna być potraktowana, jakby znaczyła więcej niż reszta. Jej życie znaczy tyle, ile życie reszty. Jednak tylko w świetle prawa. Bo dla mnie znaczy o wiele więcej.

- Naprawdę myślisz, że ją uratuję kosztem przegrania bitwy? - Zapytałem, starając się brzmieć pewnie.

I nagle wszystko ucichło. Wilkołaki i buntownicy przestali walczyć. Wszyscy czekali na to, co będzie dalej. A ja musiałem przeciągnąć naszą rozmowę, tak długo, jak tylko byłem w stanie.

- Wy wilkołaki ze strony króla z uporem udajecie bezuczuciowe bestie. Wmawiacie wszystkim i nawet sobie, że nie kochacie, bo uważacie miłość za słabość. I pewnie macie rację. - Stwierdził, zostawiając płytki ślad pazurem na szyi Sparks. - Bo wiem, że odejdziecie, bo nie pozwolisz jej zabić.

- Jesteś zdrajcą własnego gatunku. Tak bardzo tęsknisz za czasami, kiedy musieliśmy się bać i ukrywać? - Spytałem, szukając pretekstu, by przeciągnąć naszą konwersację.

- Powiedzmy, że wybrałem stronę, która desperacko mnie potrzebowała. Jestem uczynny i wierz mi, że opłaca mi się trzymanie po tej stronie. - Oświadczył, a ja miałem wrażenie, że te słowa mają głębsze znaczenie. Jednak teraz nie miałem czasu na ich analizę.

Kiedy kątem oka dostrzegłem Stivensa, który sprawnie przemyka się między osobami zapatrzonymi w nasz dialog. Wiedziałem, że czas się wycofać. Odczekałem chwilę, a kiedy ten znalazł się przy wyjściu, spojrzałem na zdrajcę.

- Odejdziemy. - Oświadczyłem, na co wilkołaki spojrzały na mnie zszokowane. Chyba nie spodziewały się, że wybiorę jej życie.

- Więc idziemy.

Wilkołak podniósł się z ziemi, a ja zacząłem się wycofywać. Wilkołaki podążyły za mną. Zapewne w tej chwili mnie nienawidziły. Ja sam siebie nienawidziłem. Powinienem poświęcić ją bez mrugnięcia okiem. Jednak ona stała się moją słabością. Słabością, na którą w tym świecie nie ma miejsca.

Szliśmy tak długo, jak wilkołak sobie tego zażyczył. Dlatego też zatrzymaliśmy się dopiero przy wozach. Buntownik rzucił Savannah o ziemię i uśmiechnął się triumfalnie.

- Będę Ci to pamiętał, kiedy nowy władca zasiądzie na tronie. - Zapewnił i ruszył w drogę powrotną. - Jeśli chcecie, możecie wrócić. Jednak gwarantuję, że już nikogo tam nie zastaniecie. - Wilkołak rzucił się przed siebie i uciekł w zmienionej formie.

Podszedłem do Savannah i przy niej uklęknąłem. Ta otworzyła oczy i przez jakiś czas patrzyła na mnie zdziwiona.

- Błagam, powiedz, że nie zrobiłeś nic głupiego. - Wydusiła z trudem, a ja wiedziałem, że przyjdzie mi zapłacić wysoką cenę za swoje wybory.

Spocznij wilczku Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz