𝐄𝐩𝐢𝐥𝐨𝐠

4.7K 239 60
                                    

Według naukowców nie da się odkochać. A jeśli przestajemy darzyć kogoś uczuciem, znaczy to, że nigdy go nie kochaliśmy. Osobiście wierzę w tę teorię. Może dlatego, że mimo upływu lat nie przestałam kochać Carlosa. Każdego dnia, kiedy otwieram oczy i widzę go obok siebie, jestem szczęśliwsza. A oczekiwanie na jego powrót daje mi sens życia w środku najbardziej brutalnej bitwy. Nie żałuję żadnego dnia, który z nim spędziłam. Mimo że miewaliśmy zarówno wzloty, jak i upadki. W końcu nie ma, związków idealnych. I czasem mogłoby wydawać się, że to koniec. Jednak my zawsze do siebie wracaliśmy. I tak trwamy w małżeństwie już pięć lat.

Natomiast moja kariera wojskowa powoli się rozwija. Zazwyczaj zajmuję się planowaniem, chociaż zdarza mi się brać czynny udział w walkach. I to nawet całkiem często. A dzięki mojemu planowi, który umożliwił nam pokonanie buntowników, odpuszczono mi fakt, iż wyrzucono mnie ze szkoły. Chociaż nie ukrywam, że pewnie mój teść maczał w tym palce. No cóż, trzeba się pogodzić z tym, że najważniejsze jest mieć kontakty. Z nimi zawsze jest łatwiej.

Wyszłam przed bazę i rozejrzałam się po placu. Nowi rekruci wrócili ze swojej pierwszej akcji w terenie. Wydawali się być podekscytowani i pełni adrenaliny. Wszyscy, no może oprócz jednego chłopaka.

- Hej. - Podeszłam do młodego na oko osiemnastoletniego wilkołaka, który siedział oparty o jedną ze ścian.

- Hej. - Rzucił ledwo słyszalnym głosem, odrywając wzrok od zakrwawionych rąk.

Widziałam, jak wilkołak lekko się trzęsie. Był w wyraźnym szoku. I bardzo mi kogoś przypominał. Kogoś, kto sześć lat temu był w dokładnie tym samym miejscu.

- To minie. - Obiecałam, kładąc dłoń na jego ramieniu. - Ja też tak zaczynałam. I jak możesz się domyślić, poradziłam sobie. Tobie na pewno też się uda. Tylko musisz pamiętać, że to wojna. Oni lub my. Poza tym za każdym następnym razem będzie łatwiej. I w końcu przestaniesz się tak czuć. Daj sobie tylko trochę czasu.

Chłopak pokiwał głową, a ja podałam mu rękę i pomogłam mu wstać. Położyłam dłoń na jego ramieniu i uśmiechnęłam się pokrzepiająco. Ten spojrzał na mój mundur i odczytał z niego nazwisko.

- Nie sądziłem, że to Ty podnosisz tutaj morale. - Stwierdził, uśmiechając się lekko.

- Ktoś musi. A nikt nie zrobi tego lepiej niż osoba, która była w takiej samej sytuacji, jak wy. - Oświadczyłam, na co ten zaśmiał się lekko. - Umyj się i przebierz, a poczujesz się lepiej.

- Dziękuję. - Rzucił i odszedł, a ja uśmiechnęłam się sama do siebie.
I wtedy nagle poczułam czyjeś dłonie na biodrach. Odwróciłam się gwałtownie i zobaczyłam Carlosa, który uśmiechał się cwaniacko.

- Mam być zazdrosny? - Spytał, unosząc jedną brew.

- A niby czemu miałbyś być? - Dopytałam, ruszając w stronę powrotną do mojego gabinetu. I tak mam gabinet, który się przydaje, kiedy planujesz taktyki wojenne.

- Ja cię na to wyrwałem pięć lat temu. - Przypomniał, zrównując ze mną tempo marszu.

- I w dalszym ciągu liczysz się, tylko ty. Więc nie musisz się martwić, o jakiegoś szczeniaka, któremu pomogłam dlatego, że ja przetrwałam tutaj tylko dzięki twojej pomocy. - Przypominałam, wskazując na niego palcem. - Więc już nie bądź takim paranoikiem.

- Nie jestem paranoikiem. - Zaprzeczył, udając oburzonego. - Jestem zazdrośnikiem, z tym się zgodzę. Jednak paranoikiem nie jestem w żadnym wypadku.

- Udam, że Ci wierzę. - Stwierdziłam i weszłam do gabinetu.

Na moim biurku już leżała sterta listów i zażaleń. Minus mojej pracy jest taki, że muszę konsultować swoje plany z generałami. A oni mało chętnie, podchodzą do moich planów. Chociaż ciężko im się dziwić, w końcu chodzi tutaj o życie wilkołaków, to ilość rzeczy, która im nie pasuje, jest zatrważająca.

- Mój brat, Jack, pyta, czy wpadniemy na święta. - Oświadczył Carlos, opierając się o framugę drzwi.

- Pyta, czy oświadcza, że przyjedziemy do niego na święta? Wiesz to drobna różnica. - Zauważyłam, przeglądając koperty. - Bo Twoi bracia raczej nam oświadczają, a nie pytają.

- Więc raczej oświadczył. Ponoć zaprosił już twoje rodzeństwo, ojca i macochę. - Wyjaśnił, a ja przewróciłam oczami.

- Lubię twoich braci, ale ich dzieci są denerwujące. A teraz, kiedy jeszcze Jack ma trzy miesięcznego szczeniaka to już w ogóle. - Mruknęłam, krzywiąc się lekko. - Znowu każą mi go przytulać i nosić. A wiesz, jak bardzo tego nie lubię.

- Mogę podać ci coś gorszego od dzieci mojego rodzeństwa. - Zapewnił, a ja spojrzałam na niego z niedowierzaniem. - Pytania naszych rodziców, kiedy my w końcu doczekamy się dzieci.

- Wygrałeś. - Przyznałam, odkładając koperty. - Oni nigdy nie zrozumieją.

- Hej, teraz już przynajmniej pytają tylko raz w roku. - Zauważył, a ja przewróciłam oczami. - Kiedyś może w końcu zrozumieją. Jednak musimy dać im czas. Wiesz, jakie w tych sprawach mają podejście wilkołaki.

- Wiem aż za dobrze. Im więcej, tym lepiej. - Warknęłam, przewracając oczami. - Jack i Molly mają nowego malucha co roku. To już jego czwarty, a pięć lat temu nie miał nawet żony.

- Ich nie zrozumiesz. Jednak, jeśli to cię przekona, to Molly będzie gotować z twoim bratem.

- Więc pojedziemy, skoro już tak bardzo nie mamy wyboru. - Oświadczyłam, podchodząc do zgarbionego męża. - Nikt tam nie gotuję, jak ich dwójka. I tylko dla nich jeżdżę na te święta.

- Już nie przesadzaj. Twoja rodzina nie jest taka zła. - Stwierdził, a ja pocałowałam go delikatnie w usta.

- Oj jeszcze nie poznałeś ich od tej gorszej strony. A teraz mam pracę. Muszę odpowiedzieć wszystkim, którym coś nie pasuje w moim planie, nad którym siedziałam tydzień. - Wyjaśniłam, krzywiąc się lekko.

- Planujesz teraz coś z tym statkiem? - Dopytał, spoglądając na plany rozłożone na biurku.

- To stary statek. No i to statek na środku morza, więc ciężko będzie go przejąć.

Do dzisiaj nie poradziliśmy sobie w pełni z buntownikami. Ja jednak widzę, że nigdy nam się to nie uda. Ludzie będą o siebie walczyć, dopóki ich gatunek istnieje. Rebelia sprawnie się ukrywa, czemu nie mogę się dziwić. W końcu walczą o życie. No i przy okazji o wolność.

- Już z nie takimi wyzwaniami sobie radziłaś. - Oświadczył i przytulił mnie od tyłu.

- Znam cię trochę za dobrze i wiem, czego chcesz. - Zapewniłam, odwracając się do niego przodem. - Jesteś mało subtelny. - Stwierdziłam rozbawiona, a ten usadził mnie na biurku.

- Wyjdź za mnie. - Poprosił, a ja zaśmiałam się lekko.

- Jesteśmy małżeństwem od pięciu lat. - Przypomniałam, wyjmując spod munduru obrączkę zawieszoną na łańcuszku, na co wzruszył ramionami.

- A ja po pięciu latach nadal kocham cię dokładnie tak samo, jak w dniu naszego ślubu.

- Ja ciebie też kocham, alfo. - Zapewniłam, salutując, na co ten parsknął śmiechem.

- Spocznij wilczku. - Rozkazał, łącząc nasze usta w namiętnym pocałunku.

Tak dotarliśmy do końca tej książki. I jeśli miałabym coś napisać na koniec to ta książka była nieco inna niz reszta.
Zero więzi mate która ułatwiłaby mi sprawę. Dlatego mam nadzieję, że podołałam.
No i jeszcze chciałabym wspomieć o braku instynktów macierzyńskich u Savannah. Nie często spotyka się z poglądem co do rodziny w tym gatunku dlatego było to tak ważne.
A na koniec dodam tylko, że mam nadzieje, że polubiliście bohaterów i podobała wam się ta historia.
I od razu wspomnę, że drugiej części raczej nie będzie.

Spocznij wilczku Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz