Ślub dla wielu osób jest wyjątkowym dniem. Takim, który pamięta się do końca życia. I nawet po wielu latach wywołuje wzruszenie. Dla mnie jednak sam ślub i ceremonia nie znaczyły aż tyle. Chciałam tylko i wyłącznie wyjść za Carlosa. I szczerze, gdybym mogła, po prostu podpisałabym papierek i żyła dalej. Jednak wiem, że wtedy rodzina by mnie zabiła. A rodzina mojego narzeczonego by mu pomogła. Dlatego wolę nie igrać z ogniem, chociaż i tak już mocno nagięłam zasady. I wolałam aż tak nie testować cierpliwości moich bliskich. Poza tym, kto wie, może podczas danej ceremonii odkryje ten urok, który dla wszystkich jest tak oczywisty.
Poprawiłam mundur ostatni raz, przyglądając się swojemu odbiciu. I szczerze przyznam, że nie wierzę w to, że w jakiejś białej, absurdalnie drogiej sukience byłoby mi lepiej niż w nim. Brązowe włosy wyjątkowo pozostawiłam rozpuszczone, a na twarz nie pozwoliłam sobie nałożyć nic. I nawet usilne protesty mojej siostry i macochy nie mogły zmienić mojego zdania.
- No, ale na pewno? - Spytała moja siostra, jakby wierzyła, że może mnie jeszcze przekonać.
- Na pewno. Więc już cicho siedź i chodźmy. Nie chcę się spóźnić na własny ślub. - Pogoniłam ją, idąc w kierunku wyjścia.
- Dobra. Matko, jesteś jeszcze bardziej uparta niż ja. - Stwierdziła z rozbawieniem i szybko mnie dogoniła.
Ślub braliśmy w sali urzędowej. Tam odbywała się większość takich ceremonii. Religia świata upadła i jedyna jaka jeszcze pozostała, to Wilcza wiara w księżyc. Dlatego ślubu udzieli nam tak zwany kapłan księżyca. W każdej bazie jest przynajmniej jeden. Właśnie na wypadek ślubu lub pogrzebu.
Stanęłam przed drzwiami sali i uśmiechnęłam się do siostry. Ta wzięła mnie pod rękę. Symboliczność odprowadzenia kogoś przed ołtarz jest oczywista. Symbol przekazania opieki nad córką z ojca na jej męża. Jednak ja nie chciałam, by to ojciec zaprowadził mnie do ołtarza. Mimo wszystko to siostra poświęciła mi znacznie więcej czasu, kiedy byłam młodsza. Chodziła ze mną na place zabaw i przeprowadzała ze mną te poważne rozmowy. I nigdy nie pozwoliła, by stała mi się krzywda. To ona nauczyła mnie samoobrony i trenowała ze mną walkę. Dlatego wybrałam właśnie ją, by odprowadziła mnie do ołtarza.
Moja siostra podobnie jak ja miała na sobie mundur. Z tym, że jej był w odcieniach moro. Rude włosy upięte miała w niskiego koka, a na twarzy miała delikatny makijaż.
- Gotowa, mała? - Spytała, uśmiechając się do mnie szeroko.
- Gotowa. - Zapewniłam, a ta oparła swoje czoło o moje.
Po chwili drzwi do sali zostały otwarte, a my ruszyłyśmy w stronę ołtarza. Carlos, jak można się domyślić, już tam stał. Ubrany podobnie jak ja w mundur. Spojrzał na mnie i mimo że widział mnie już tysiące razy w podobnym stanie, uśmiechnął się, a w jego oczach dostrzegłam pewien blask radości.
- Jeśli ją skrzywdzisz, to cię wykastruje, a potem nakarmię cię twoim własnym przyrodzeniem. - Zapewniłam moja siostra, ściskając ręce mojego przyszłego męża.
- Zrozumiałem. - Oświadczył narzeczony, a moja siostra puściła jego rękę i odeszła ruszając w stronę swojego miejsca.
Ja stanęłam naprzeciw Carlosa. Spojrzałam na niego, a uśmiech mimowolnie wpłynął na moje usta. I dopiero w tym momencie zrozumiałam, o co chodzi w składaniu sobie przysięgi przed ołtarzem.
Sama ceremonia minęła nam bardzo szybko. Sama nie wiem, kiedy z moich ust padły słowa przysięgi. Kątem oka dostrzegłam Aarona, jednego z młodszych braci Carlosa, który podał nam obrączki. Założyliśmy je sobie nawzajem, a potem padły te magiczne słowa.
- Możesz pocałować pannę młodą.
Carlosowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Szybko połączył nasze usta, a na sali podniosły się brawa. Kiedy w końcu udało nam się od siebie oderwać, ruszyliśmy przez salę, by dojść na drugą salę, gdzie miało odbyć się wesele. Jednak najpierw tradycyjne gratulacje od gości, których na szczęście nie mieliśmy dużo.
- Dzień dobry. - Zwróciłam się do kobiety stojącej u boku króla, która wyglądała niemniej imponująco, niż sam władca.
- Oj, jakie dzień dobry. Teraz jesteśmy rodziną. - Kobieta uśmiechnęła się szeroko i położyła dłonie na moich policzkach. - Jestem Erin.
- A ja Savannah. - Przedstawiłam się, mimo że ta pewnie już znała moje imię.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że mój syn znalazł sobie taką żonę jak ty. Jestem pewna, że będziecie razem szczęśliwi.
- Mam taką nadzieję.
Podziękowania ku mojej wielkiej radości poszły sprawnie i nie trwały zbyt długo. Wszyscy w miarę się streścili, dlatego szybko przeszliśmy do zabawy. Chociaż to nie do końca było tak.
Początkowo atmosfera była dosyć sztywna. Wilki z oddziału wydawały się nie czuć do końca komfortowo w towarzystwie naszych rodzin. Jakby te co najmniej miały ich zjeść. Na szczęście w końcu jeden z braci Carlosa chyba Sean, czy jakoś tak, zaczął polewać. A atmosfera w momencie zrobiła się o wiele przyjemniejsza. Jednak jak to mawiają, można bawić się bez alkoholu. Tak samo, jak można biegać bez butów, jednak te zdecydowanie się przydają.
- Sav. - Alisha usiadła obok mnie, uśmiechając się szeroko. - Powiedz mi, twoja siostra ma kogoś? W sensie wiesz, o co mi chodzi. - Dopytała, czym kompletnie mnie zaskoczyła.
- Dalia jest wolna. A ty idź i z nią porozmawiaj. Na pewno się polubicie. - Zapewniłam, klepiąc ją po udzie. - No idź. Będzie super, zobaczysz.
- Miejmy nadzieję... Tylko jej nie mów, że pytałam, bo wtedy nawet gwardia królewska cię nie ochroni. - Ostrzegła, wskazując na mnie palcem.
- Nie powiem, a ty idź do niej. Stoi przy barze sama, bo przed chwilą spławiła Michaela.
- Trzymaj za mnie kciuki.
- Trzymam, stara. - Zapewniłam, posyłając jej szeroki uśmiech. Ta wstała z miejsca i nieco niepewnie podeszła do mojej siostry.
Następnie wstałam z miejsca i podeszłam do swojego męża. Ten właśnie skończył rozmawiać ze swoim ojcem i byłam całkiem ciekawa, o czym tak dyskutowali.
- Ojciec pytał mnie, kiedy wnuki. - Oświadczył, jakby doskonale wiedział, o co chce spytać. - Oni nigdy się nie zmienią.
- Taki urok rodziny. - Stwierdziłam, przytulając się do jego boku. - Może kiedyś zrozumieją. Dajmy im trochę czasu.
- Ja już nawet nie łudzę się, że zrozumieją. Myślę, że my szybciej przywykniemy do tych pytań i będzie po sprawie. - Wzruszył ramionami, a ja zaśmiałam się lekko. - Savannah. - Carlos wypowiedział moje imię, czym zwrócił na siebie moja uwagę. - Nie martwisz się, tym co nas czeka?
- Oczywiście, że martwię. Pracujemy, jak pracujemy, a nasze jutro jest niepewne. Dlatego chcę się cieszyć chwilą obecną. Bym leżąc gdzieś na pustyni pośrodku trupów, nie żałowała, że przegapiłam chwilę, w których mogłam żyć.
- My coś mamy do tych trupów. - Stwierdził mój mąż, a ja parsknęłam śmiechem.
- Ej! To ty podrywałeś mnie na trupy i zabijanie. - Przypomniałam, a ten uśmiechnął się szeroko. - Jesteśmy nietypowa parą.
- Śmiem twierdzić, że jesteśmy dobrani idealnie. - Zapewnił i połączył nasze usta.
Nigdy nie przypuszczałam, że właśnie to przyniesie moja służba wojskowa. Jednak jak to mawiają, miłość zawsze przychodzi niespodziewanie. I często w najmniej odpowiednim momencie.
CZYTASZ
Spocznij wilczku
Hombres LoboSavannah rok po zakończeniu edukacji zostaje wezwana na obowiązkową służbę wojskową. Nieco niepewnie jednak stawia się i dwa dniu później jest już przydzielona do jednego z oddziału. Wszystkiego układa się dobrze do momentu, kiedy spotyka swojego pr...