𝐗𝐋𝐈𝐕

2.7K 136 29
                                    

Niektórzy z nas by przetrwać są gotowi na bardzo wiele. Często walcząc o każdą następną godzinę, robimy rzeczy, o które w życiu byśmy się nie posądzili. Podejmujemy decyzje śliskie moralnie. Bo czasem musimy dokonać trudnych wyborów. Oni albo my. Jedna osoba lub kilka. W takich sytuacjach zabijamy w sobie to, co ludzkie. Zaczynamy myśleć niczym maszyny, a nie żyjące istoty. Co bardziej nam się opłaci? Kto jest nam mniej potrzebny? Kto powinien przetrwać, a kto umrzeć? To zawsze są trudne wybory. A kiedy spadają one na jedną osobę, są ją w stanie wykończyć. Jednak trudne czasy wymagają trudnych środków. A po tym wszystkim pozostanie tylko jedno pytanie. Czy po tym wszystkim, co zrobiliśmy, jesteśmy godni przetrwania?

- Wszyscy są na pozycjach. - Oświadczył jeden z wojskowych, zwracając się do Carlosa.

Nasze zadanie było proste. Musieliśmy kupić, jak najwięcej czasu dla naszego człowieka, który miał przekazać informację o zmianie częstotliwości. Haczyk jest w tym taki, że nie możemy wygrać. Bo wtedy buntownicy mogliby nabrać podejrzeń. Nie możemy też pozwolić, by wygrali za łatwo, bo zaczną coś podejrzewać. Musimy zrobić to wszystko z wyczuciem.

Założenie planu jest takie, że mamy udawać żołnierzy, którzy będą szukali niewielkiej bazy, nie wiedząc, że znalezienie jej okaże się takie proste. Będziemy szukać bazy, o której cząstkowo mówiono w trakcie rozmów. Niestety nikt nigdy nie podaje w nich dokładnych informacji, więc nie wiemy do końca, gdzie się znajduje. Kiedy już ją znajdziemy, zaczniemy strzelać. Dojdzie do walki, a my posiadając za małe siły, przegramy.

Ze wzgórza, na którym staliśmy, mogliśmy dostrzec stary budynek szkoły. Niby niepozorny, jednak w burzliwych czasach przerobiono jego piwnice na schron. A później na bazę buntowników. I muszę oddać honor ludziom. Ciężko było ich znaleźć, jednak w końcu nam się udało.

- Ruszamy. - Rozkazał Carlos i ruszył przodem.

Nie było nas wielu. Jednak miałam nadzieję, że to wystarczy, by wyciągnąć z kryjówki wszystkich zdolnych do walki. Liczyłam, że chorych i rannych przeniosą do osobnej sali z dala od środków komunikacji.

Niestety mój plan w dużym stopniu jest zależał od zachowań buntowników. W zasadzie niczego nie mogłam być pewna. I musiałam liczyć, że postąpią tak, jak będę sobie tego życzyła.
Weszliśmy do miasta. Zaczęliśmy wchodzić i przeszukiwać różne budynki. Jakbyśmy nie do końca wiedzieli, gdzie szukać. Oglądaliśmy każdy budynek z osobna, a ja miałam nadzieję, że to wzbudzi niepokój w buntownikach. Niepokój, który zmusi ich do popełnienia błędów.

- Miejmy nadzieję, że wszystko się uda. To załatwiłoby sprawę z buntownikami na jakiś czas. - Stwierdził Carlos, kiedy weszliśmy do kolejnego budynku.

- Też na to liczę. To na pewno znacznie by ich osłabiło. Straciliby jednego z liderów. Zapanowałby chaos, a my mielibyśmy okazję, by zniszczyć ich marynarkę i resztę baz.

I w tym momencie padły pierwsze strzały. Nasi żołnierze krzyczeli, informując pozostałych o tym, co się dzieje. Od razu zerwałam się z miejsca, by tam pobiec. Jednak w ostatniej chwili Murrey mnie zatrzymał, łapiąc za mój nadgarstek.

- Zrób dla mnie jedną rzecz i wróć do mnie. - Poprosił i połączył nasze usta.

- Wrócę. I pobierzemy się, jak najszybciej. - Obiecałam, kładąc dłoń na jego policzku.

- Trzy dni. - Rzucił nagle, a ja spojrzałam na niego zdziwiona. - Pobierzmy się za trzy dni.

- Dobrze. Pobierzmy się za trzy dni. - Zapewniłam tak, by mógł mieć pewność, że zrozumiałam.

Puścił moją rękę i oboje pobiegliśmy w odpowiednich kierunkach. Biegłam prosto w stronę szkoły. Czyli dokładnie tam, gdzie biegła reszta żołnierzy. Wpadliśmy do budynku szkoły. Stanęłam za jednym z zakrętów i wyjęłam broń. Wychyliłam się zza rogu i zaczęłam strzelać do buntowników. Wiedziałam, że zrobią wszystko, by nie wpuścić nas do podziemia.

Dźwięk strzałów i świst powietrza rozdzieranego przez pociski. Krzyki i wycie. Ból i strach. Smród śmierci. Do tego wszystkiego można przywyknąć. Można nawet się od tego uzależnić. A wiem to z doświadczenia.

- Luno, nie przebijemy się. - Zwrócił się do mnie jeden z żołnierzy, a ja doskonale wiedziałam, co muszę im powiedzieć.

- Idźcie do przodu. Musimy zdobyć tę bazę, żeby znaleźć inne linie rozmów. Nie wolno wam się wycofać. - Oświadczyłam, a wilkołak skinął mi głową, prowadząc swoje wilki do przodu.

Mieliśmy jedną rzecz, która dawała nam wielką przewagę. Ludzie mają nas za bestie. Uważali, że byliśmy tępymi maszynami do zabijania, które jedyne co potrafiły to mordować i niszczyć. Żadnych planów ani bardziej skomplikowanych strategii. Oni myśleli, że ta wojna, ich śmierć i ból nas napędzały. Dawały nam swego rodzaju przyjemność i chociaż to nieprawda, nie zamierzałam wyprowadzać ich z błędu.

W końcu dostałam się do jednego z korytarzy. Ruszyłam przed siebie, a kiedy napotkałam człowieka, który wycelował we mnie z broni byłam pewna, że to koniec. Stał na tyle blisko, że niemal niemożliwe byłoby mnie nie trafić. I wtedy pociągnął za spust, a ja nadal żyłam. Magazynek był pusty. Doskoczyłam do niego i skręciłam mu kark. A kiedy na korytarz wybiegł następny, zasłoniłam się jego ciałem, a większość kul wbiła się w trupa. Zrzuciłam go z siebie i wysunęłam pazury. Ruszyłam na strzelca, który zaczął uciekać. Był jednak zbyt wolny. Dogoniłam go i podcięłam mu gardło, z którego popłynęła krew.

Kiedyś mnie to brzydziło. Cała ta krew i śmierć. Jednak stały się one nieodłącznym elementem mojego życia. Cała ta adrenalina i wszystko, co z wojną związane, stało się częścią mnie. I szczerze już nie jestem pewna, czy zdołałabym wrócić do domu. Bo nawet gdybym to zrobiła, część mnie zostałaby tutaj. Moje myśli krążyłyby wokół wojny. Wojna przestała być moim koszmarem. Teraz obawiam się, że to miejsce, które niegdyś było moim domem, stałoby się prawdziwym miejscem mojej bitwy.
Walka trwała, a my robiliśmy wszystko, by przeciwnik myślał, że słabniemy. Przeładowałam broń i spojrzałam na swoich ludzi. Byli wykończeni i mieli szczerze dosyć tego cyrku. I wtedy stało się coś, na co wszyscy czekaliśmy.

- Wycofujemy się. - Wykrzyczał Carlos, a my bez zwłoki wykonaliśmy jego polecenie.

Przedarłam się przez tłum żołnierzy. Musiałam znaleźć się przy narzeczonym. Chciałam usłyszeć to właśnie od niego.

- Carlos, czy my... - Zaczęłam, jednak nie dane mi było dokończyć.

- Udało się, Savannah. Tę bitwę może przegraliśmy, ale wojna należy do nas.

Uśmiechnęłam się szeroko, idąc przed siebie. W tej chwili te wszystkie rany, które poniosłam, nie miały żadnego znaczenia. Nawet dosyć mocno krwawiące udo, przestało przeszkadzać. I sama nie wiem, czy to przez szczęście, czy adrenalinę.

Przetrwaliśmy. Tylko czy po tym wszystkim, nadal na to zasługujemy?

Spocznij wilczku Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz