𝐗𝐈

4.1K 223 14
                                    

Kiedy nastało południe, wraz z Alishą udałyśmy się na plac, gdzie odbywały się zbiórki ich oddziału. Pozostała jedenastka już na nas czekała. Resztę oddziału stanowili mężczyźni, z czego na oko żaden z nich nie przekroczył trzydziestki. Czyli byli bardzo młodymi wilkami. Oddział musiał być nowy. Starałam się przyjrzeć każdemu z osobna, tak by w miarę pamiętać lub chociaż kojarzyć to, jak wyglądają. Bez wątpienia będzie to pomocne. Zdecydowanie wolałabym się nie zgubić. Ani omyłkowo nie przyłączyć do innego oddziału.

Każdy podszedł do mnie z osobna i się przedstawił. Oczywiście pewne było, że nie zapamiętam ich od razu. Jednak za jakiś czas może już będę pamiętać, jak który ma na imię. Chociaż to też nie było do końca pewne. Zresztą ze mną to nigdy nic nie wiadomo.

Kiedy pojawił się dowódca wraz ze swoim zastępcą, wszyscy ustawili się w szeregu. Ja, nie znając zasady, po prostu robiłam to co inni. Carlos spojrzał na nas uważnie, krzyżując ręce za plecami. Wszyscy pozostawali w całkowitym milczeniu, a ja nie zamierzałam go przerywać. I tak zdążyłam już narobić sobie problemów.

- Dzisiaj popracujemy nad waszą zwinnością. Mam nadzieję, że nie rozleniwiliście się w trakcie mojej nieobecności. - Zwrócił się do swojego oddziału. - Tor przeszkód, już.

Wszyscy ruszyli w nieznanym mi kierunku. Boe, widząc moje zakłopotanie, złapała mój nadgarstek i pociągnęła za sobą. Nie odzywając się, po prostu ruszyłam za nią. Nie miałam w końcu innego wyjścia. Gdy moim oczom ukazał się tor przeszkód, skrzywiłam się nieznacznie. Normalnie nie mogę w to uwierzyć. On serio chce mnie wykończyć. To wygląda tysiąc razy gorzej niż ten wcześniejszy tor przeszkód.

- Najpierw wy pokażcie nowym, o co chodzi. Oni pobiegną osobno. - Oświadczył Aiden, na co Alisha puściła mój nadgarstek.

Z zaciekawieniem przyglądałam się wilkołakom, którzy pokonywali kolejne przeszkody. Widać było, że robili to nie pierwszy raz w życiu. Kiedy oni to robili, wydawało się to takie łatwe, a ja pewnie wyłożę się już przy pierwszej przeszkodzie. Jeśli przeżyję pierwszy miesiąc, to będzie cholerny cud.

- Teraz wy. - Aiden pokazał, byśmy podeszli do początku, a ja już czułam, jak resztki mojej godności umierają.

Podeszłam do linii wyznaczającej miejsce, z którego powinno zacząć się bieg. Tym razem zaczynaliśmy stojąc. Prawą nogę wyciągnęłam do przodu, a lewą trzymałam nieco z tyłu. Na znak ruszyłam razem z resztą. Początkowo biegliśmy ramię w ramię. Jednak to miało się szybko zmienić.

W końcu dotarliśmy do pierwszej przeszkody. Wskoczyłam na równoważnie i nieco niepewnym krokiem udało mi się ją pokonać. Potem klasycznie moje ulubione opony -- wyczujcie ten sarkazm. Tutaj przewaga dwóch mężczyzn była wręcz rażąca. Teraz jednak dotarłam do przeszkody, która przerażała mnie zdecydowanie najbardziej. Musiałam wspinać się na wieże, a potem przeskakiwać ze zwisających lin aż na drugi koniec. Jeśli ten wariat myśli, że to zrobię, to jest zdrowo walnięty. Mimo świadomości, że to po prostu mi się nie uda, wspięłam się na wieże i skoczyłam jakimś cudem, łapiąc się pierwszej liny.

Dobra teraz kolejna. Przez chwilę zbierałam się w sobie, by to zrobić. Może trwało to trochę zbyt długo, jednak naprawdę nie chcę się zabić. Ostatecznie skoczyłam, ale wielką niespodzianką nie było to, że spadłam na ziemię. Uderzyłam z dużą siłą plecami o ubity piach. Poczułam straszny ból przechodzący przez ciało i na chwilę brakło mi tchu. Podniosłam się do siadu, klnąc pod nosem.

- Sparks, biegniesz od początku. - Rozkazał Murrey, a ja spojrzałam na niego zszokowana.

- Co? - Stwierdziłam, niewiele myśląc. Byłam pewna, że źle usłyszałam.

- Będziesz biegła od początku, dopóki nie zrobisz tego jak należy. - Oświadczył całkiem obojętnie. - Ruszaj się żołnierzu.

Zebrałam się z ziemi pewna, że moja godność spoczęła w tym piasku. Wróciłam na początek, patrząc jak Barton i Donovan kończą bieg, podchodząc do reszty oddziału. Nic nie opisze poczucia wstydu, który w tym momencie odczuwałam. Stanęłam na początkowej lini i zaczęłam wszystko od początku. Tym razem nie złapałam nawet pierwszej liny. Następne podejście skoczyłam na ziemi obok równoważni. Potem spadłam, próbując złapać trzecią linę. Następnie na oponach, bo jakże by inaczej. Kolejny raz spadłam, próbując złapać drugą linę.

Znowu znalazłam się na tym cholernym początku. Byłam już cała spocona i zmęczona. Na kolejny znak ruszyłam przed siebie. Jakimś cudem tym razem dwie pierwsze przeszkody pokonałam bez skuchy. Chociaż byłam strasznie wolna. Nie miałam już siły biec w pełnej szybkości. Ponownie stanęłam na tej przeklętej wieży i skoczyłam. Złapałam pierwszą linę, czując straszny ból w rękach. Mięśnie strasznie mnie już bolały, a wewnętrzne strony dłoni, miałam zdarte od lin, przez co czułam, jak pieką.

W tym momencie poczułam się po prostu beznadziejnie. Nie tylko fizycznie. Poczułam się tak cholernie słaba. W tej chwili dotarło do mnie, że sobie nie poradzę. To przekraczało w znacznym stopniu moje możliwości. Nie tylko ten tor, ale cały ten cyrk z wojskiem. Byłam zbyt słaba, niegodna by nazywać się córką alfy. W końcu nie wytrzymałam i puściłam linę, po raz kolejny lądując na ziemi.

Nie przejmowałam się tym, że ktoś na mnie patrzy. Moja godność i tak już dawno spoczęła w tym piachu. Byłam zmęczona, spocona i cała brudna od kurzu i ziemi. Jeśli Carlos zamierzał mnie ośmieszyć i zemścić się za nasze pierwsze spotkanie, to mu się udało. Wygrał.

- Savannah, żyjesz? - Aiden podszedł do mnie pewnie by sprawdzić, czy sobie czegoś nie zrobiłam.

- Ja tak. Z moją godnością jest gorzej. - Otworzyłam oczy i podniosłam się do siadu. Z twarzy ogarnęłam włosy, które uwolniły się z upięcia.

- Jeszcze raz. - Głos Carlosa i to, co powiedział sprawił, że miałam ochotę krzyczeć. Jednak za bardzo nie chciałam sprawiać problemów i się przeciwstawiać, więc odpuściłam. Nie byłam w końcu dzieckiem.

- Jej już serio wystarczy. - Beta stanął w mojej obronie, za co byłam mu ogromnie wdzięczna.

Carlos spojrzał na mnie, tak jakby mógł ujrzeć moja duszę. Przyglądał mi się dłuższą chwilę, a ja błagałam w myślach, by dał mi w końcu święty spokój. Naprawdę byłam już zmęczona. Poza tym chyba nikt nie łudził się, że nauczę się tego w jeden dzień. O ile w ogóle się nauczę.

- Więc chodźmy w końcu coś zjeść. - Rozkazał, idąc z resztą oddziału w stronę budynku, w którym zapewne mieściła się stołówka.

- Kurwa, Aiden, co ja tutaj robię? - Spytałam, chowając twarz w dłonie.

- Zdecydowanie powinnaś porozmawiać o tym z dowódcą. Tylko on będzie w stanie odpowiedzieć ci na to pytanie.

Spocznij wilczku Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz