𝐗𝐈𝐈

4.2K 208 29
                                    

Weszłam na stołówkę, starając się nie zwracać na siebie zbędnej uwagi. Niektórzy obdarzyli mnie tylko przelotnym spojrzeniem, ciekawi tego kto tak bardzo się spóźnił. Jednak oddział, do którego miałam należeć, patrzył na mnie już zdecydowanie z większym zainteresowaniem. W tym momencie po prostu przeklinałam swój los za to, że wpadłam akurat na Carlosa. Normalny wilkołak po prostu kazałby mi wypierdalać do jakiejś bazy wylotowej na zadupiu, trochę bym się ponudziła a, potem wróciła do domu. No, ale nie. Ja trafiłam na mściwego wariata.

Zabrałam metalową tackę i odebrałam swoją porcję jedzenia. Było to jakieś mięso. Wyglądało o niebo lepiej niż jedzenie z bazy przelotowej. Jedyny plus tego, że tu trafiłam. Rozejrzałam się w poszukiwaniu wolnego miejsca. Najlepiej gdzieś na uboczu. Niestety wszechświat miał inne plany.

- Sav, chodź tutaj. - Boe wskazała wolne miejsce obok siebie.

Westchnęłam ciężko i usiadłam obok niej. Bez słowa położyłam tace na stole i zaczęłam jeść. Liczyłam na to, że zjem w spokoju, jednak się przeliczyłam. Alisha już otworzyła usta, by coś powiedzieć. Jednak ja ją uprzedziłam.

- Wiecie, gdzie mogę znaleźć naszego przełożonego? - Spytałam, licząc na konkretną odpowiedź.

- Pewnie jest u siebie w gabinecie. - Poinformował mnie mężczyzna o czarnych, już nieco dłuższych włosach. Chyba miał na imię Paul.

- To piętro wyżej niż nasza sypialnia. - Doprecyzowała ciemnoskóra kobieta.

Szybko skończyłam posiłek i od razu udałam się do gabinetu Carlosa. Kiedy tylko odeszłam od stolika, zaczęły się szepty, jednak niewiele mnie obchodziło na jaki temat. Nawet jeśli to o mnie to i tak moja godność, już dawno przestała istnieć. W końcu po piętnastu minutach błądzenia dotarłam do drzwi opatrzonych odpowiednią plakietką. Ten budynek to cholerny labirynt. Zapukałam lekko do drzwi, czekając na pozwolenie. Nie zamierzałam tak po prostu tam wpaść.

- Wejść. - Za drzwi wydobył się głos Carlosa, co upewniło mnie w tym, że znalazłam dobre biuro.

Weszłam do środka, zamykając za sobą drzwi. Murrey podniósł wzrok znad papierów i obdarzył mnie pytającym spojrzeniem. Mnie to chyba na prawdę się nie spodziewał.

- Tylko szczerze, po co mnie tu ściągałeś? To jakaś kara za to, co zrobiłam na naszym pierwszym spotkaniu? - Spytałam prosto z mostu, darując sobie zbędne gadki.

- Jeśli dawanie komuś szansy życia to kara to tak. - Oświadczył obojętnie, wracając do sterty papierów.

- Jakiej szansy? - Spytałam zdziwiona. - Robienie ze mnie totalnego pośmiewiska nazywasz dawaniem szansy?

- Po pierwsze nie zrobiłem z ciebie pośmiewiska. Jeśli ktoś śmieje się, z kogoś kto walczy, mimo że coś mu nie wychodzi to jego problem nie twój, a po drugie, jakie masz plany na życie?

- Słucham? Z całym szacunkiem, ale co to Pana obchodzi? - Zaczynałam, gubić się w tej dziwnej rozmowie.

- Czyli nie masz planów. - Złożył podpis na jednym z dokumentów. - Może właśnie znalazłaś coś, co będziesz robić do końca życia.

- Ty widziałeś, jak mi poszło? To był żart i to wyjątkowo nieśmieszny. Nie nadaję się na żołnierza.

- Sprawnościowo wrażenia na mnie nie zrobiłaś to prawda. - Stwierdził, czym wcale mnie nie zaskoczył. - Jednak nie poddałaś się od razu. Zrezygnowałaś, dopiero kiedy ci na to pozwoliłem. Szczerze spodziewałem się, że poddasz się po pierwszym upadku, a ty biegłaś dalej.

- Bo mi kazałeś. Co miałam niby innego zrobić? - Spytałam, kompletnie nie wiedząc co go tak zadziwiło.

- Nie każdy próbowałby dalej, a ty tak i za każdym razem dawałaś maksimum własnych umiejętności. - Wstał z krzesła i ominął biurko. - Słuchaj, możesz być naprawdę dobrym żołnierzem. Trzeba cię tylko wytrenować.

- Miałeś tam do wyboru tylu sprawniejszych żołnierzy. Czemu akurat ja? - Spytałam, chcąc w końcu uzyskać odpowiedź na pytanie, z którym tutaj przyszłam.

- Bo sprawnych żołnierzy mam pod dostatkiem. Teraz potrzebuje kogoś z charakterem. A ty masz i charakter i predyspozycje. - Oparł się o biurko znajdujące się za nim i skrzyżował ręce na klatce piersiowej. - Daj sobie szansę i zaufaj mojemu instynktowi.

Ten facet był niemożliwy. Taki uparty i pewny sobie. I przy okazji przystojny, jak jasna cholera. Kiedy skrzyżował ręce, w ten sposób uwydatnił mięśnie rąk, które miał naprawę potężne. Do tego ta szeroka klata. Matko, za jakie grzechy.

- Jeśli myślisz, że zrobisz ze mnie żołnierza, to grubo się mylisz. - Oświadczyłam, starając się skupić na jego twarzy.

- Jeśli myślisz, że mnie w ten sposób zniechęcisz, to się myślisz. - Stwierdził stanowczo, wodząc wzrokiem po moim ciele. - Wiesz, że życie nie polega na staraniu się pozostać niewidzialnym? Masz prawo chcieć od niego czegoś więcej.

- A co niby ty możesz o tym wiedzieć? - Spytałam, wbijając ręce do kieszeni spodni.

- Więcej niż możesz myśleć. - Odepchnął się od biurka i wrócił na swój fotel. - Przestań szukać powodów, dla których tu jesteś w innych, bo tam na pewno ich nie znajdziesz. Wybrałem cię, bo moje przeczucie mówi mi, że to dobra decyzja.

- Skoro tak uważasz. - W tym momencie mentalnie przewróciłam oczami. - Dobranoc. - Rzuciłam, wychodząc z gabinetu.

Od razu udałam się do pokoju, który dzieliłam z drugą wilczycą. Było już dosyć późno, dlatego liczyłam, że kobieta będzie już spać. Niestety, jak to bywa w moim przypadku, przeliczyłam się i to mocno.

- I jak? - Spytała Boe, która siedziała na łóżku z książką.

- Serio czytasz? Zresztą nieważne. - Machnęłam ręka. - No niczego ambitnego się nie dowiedziałam. - Oświadczyłam, wyjmując torbę spod łóżka. - No, ale czego ja się spodziewałam?

- Właśnie nie jestem pewna. - Wzruszyła ramionami rozbawiona. - Murrey to gość, który nie spowiada się ze swoich decyzji nikomu. No, a przynajmniej nie nam jakimś zwykłym żołnierzom.

- Weź mnie nawet nie dobijaj. Widać utknęłam tutaj na dobre. - Stwierdziłam, przeszukując torbę.

- I musisz się z tym pogodzić, a jak chcesz oszczędzić sobie wstydu, to musisz zacząć się starać. - Oświadczyła Alisha, odkładając książkę.

- Ta wychodzi na to, że ta rozmowa była zwykłą stratą czasu. - Wyjęłam z torby czystą bieliznę i koszulkę do spania.

- Hej popatrz na plusy. Teraz łazienka pewnie będzie już opustoszała. - Kobieta uśmiechnęła się szeroko, prezentując mi rząd swoich białych zębów.

- Tyle w życiu wygrać, co możliwość wzięcia samotnego prysznica bez gapiów. - Westchnęłam cicho, zbierając swoje rzeczy. - Ja to jednak jestem życiowym wygrywem.

- Oj daj spokój, to tylko rok. Teraz tak tylko ci się wydaje, że to długo. Zleci, zanim zdążysz się w ogóle obejrzeć. Zapewniam.

- Módlmy się o to inaczej ja tutaj chyba oszaleje.

Opuściłam pokój i ruszyłam długim korytarzem w stronę łazienki. No tak, niczego się nie dowiedziałam i jeszcze wyszło na to, że on tak łatwo mi nie odpuści. Idealne wieści na koniec dnia.

Spocznij wilczku Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz