𝐗𝐗𝐗𝐕𝐈

3.1K 160 18
                                    

~Savannah~

Spojrzałam na swoje odbicie i nie poznałam samej siebie. To jak kilka ostatnich miesięcy mnie zniszczyło było wręcz niewiarygodne. Kiedyś istniały we mnie resztki dobra. Jakiś opór przed zabijaniem i krzywdzeniem innych. A teraz ten opór przestał istnieć. Bez chwili zawahania zabijam. I to w imię czego? Rządu, w który nigdy nie wierzyłam? Prawd, których nigdy nie wyznawałam? Jak nisko trzeba upaść, by walczyć o rzeczy, w które się nie wierzy? Jak nisko upadłam ja? Kim się stałam? Pytania, na które nie potrafiłam znaleźć odpowiedzi, kłębiły się w mojej głowie. A ja na żadnym nie umiałam się skupić. Byłam zagubiona i przerażona tym, co widzę, patrząc w lustro. Zapewne dotarłam na granicę własnej wytrzymałości. I jeden niewłaściwy krok może mnie wiele kosztować.

Odgarnęłam z twarzy mokre włosy i westchnęłam cicho. Moja skóra była zaczerwieniona od gorącej wody, a usta nieco napuchnięte. Od dwóch dni leżałam w skrzydle szpitalnym. I jedynym tego plusem jest gorąca woda. No i może jeszcze czas, który zyskałam i poświęciłam na przemyślenie paru spraw.

Osuszyłam włosy i szybko się ubrałam. Musiałam poważnie porozmawiać z Carlosem. Który aktualnie czekał na decyzję w sprawie sądu wojskowego. Przez co nie rozmawialiśmy prawie w ogóle. Ta praca jest dla niego wszystkim. Dlatego poniekąd rozumiem jego zdenerwowanie. Jednak to on podjął głupią decyzję, która postawiła go w niekorzystnym świetle. Szkoda tylko, że przy okazji postawił w nim i mnie.

Wyszłam z łazienki i spojrzałam na bruneta. Siedział na łóżku szpitalnym, a kiedy usłyszał, jak wchodzę, uniósł wzrok z butów na mnie.

- Nie postawią mnie przed sądem. - Oświadczył, nie siląc się na jakiekolwiek uprzejmości. - Stevenson zdołał spisać częstotliwości, na których nadają. Ci jak się wydaje, nie zorientowali się i nie zmienili kanałów.

Przysięgam, że w tym momencie kamień siadł mi z serca. Gdyby ta wojna była przegrana tylko i wyłącznie przeze mnie, nie wiem co bym zrobiła.

- Nie mam pojęcia, co ci przyszło do głowy. - Stwierdziłam, krzyżując ramiona na piersiach. - Powinnam tam zginąć, jak inni. A ty nie powinieneś stawiać mnie na piedestał. Tak jakby moje życie było więcej warte niż ich.

- Myślisz, że o tym nie wiem? - Spytał dosyć agresywnie, podnosząc się z łóżka. - Jednak nie mogłem znieś myśli, że mogłaś zginąć. Ty... Ty jesteś moją słabością. Największą słabością, na którą nigdy nie powinienem sobie pozwolić.

Poczułam nieprzyjemne ukłucie w okolicy klatki piersiowej. I, mimo że miał rację, to nadal bolało. A od jego słów jeszcze bardziej bolało, to jak na mnie patrzy. To już nie były te złote oczy, które patrzyły na mnie z czułością. To były oczy, które śledziły każdy mój ruch na treningu. Te, w których dostrzec można było tylko zimną kalkulację i nic więcej.

- Co będzie dalej? - Dopytałam, póki co ignorując jego wypowiedź o słabości.

- Będziemy podsłuchiwać rebeliantów. W zamyśle mamy dowiedzieć się gdzie mają być i ich śledzić. Jednak nie atakować. Jeśli miejsca pobytu będą się zgadzać, będziemy wiedzieć, że nie zostaliśmy wychujani.

- A jeśli zostaliśmy? - Spytałam go, jednak nie odpowiedział. Nie mieliśmy cholernego planu B. Przez to, co nas połączyło, byliśmy w dupie, delikatnie mówiąc. - Muszę wyjechać... Chcę zobaczyć się z Melody. To imię mojej matki. - Dodałam świadoma tego, że ma prawo tego nie wiedzieć.

- Myślałem, że nie chcesz jej zobaczyć. - Zauważył i wcale aż tak się nie pomylił.

Tak cholernie nie chciałam jej oglądać. Spojrzeć prosto w jej oczy i poczuć, że mimo tego, jak mnie potraktowała, nadal tęsknię. Po raz kolejny wrócić do pytań, które dręczyły mnie po nocach. Jednak z drugiej strony czułam, że jeśli jej nie zobaczę, to mogę tego żałować do końca życia. Poza tym odwiedzenie jej było świetnym pretekstem do ucieczki od tego gówna. Miałam powyżej uszu śmierci, wojska i buntowników. Byłam tym już tak bardzo zmęczona, że byłam gotowa spotkać się z samym diabłem, by od tego uciec.

- Ostatnio napisała list, w którym zamieściła informacje o miejscu swojego pobytu. Poczułam wtedy, że powinnam ją zobaczyć. W końcu to może być już ostatnia okazja. - Wyjaśniłam, nawet całkiem nie mijając się z prawdą.

- Załatwię przepustkę. - Obiecał, krzyżując ramiona na piersi. - Jeśli chodzi o umierającą matkę, nikt nie powinien mieć pretensji.

To było piękne kłamstwo. Bo prawda jest taka, że wszyscy powiedzą, że uciekam od odpowiedzialności. Tylko szkoda, że to nie była moja wina. To Carlos podjął taką, a nie inną decyzję.

- Dzięki. - Rzuciłam krótko, spoglądając na niego zrezygnowana. - Carlos. - Zwróciłam się do niego, na co ten w końcu na mnie spojrzał. - Myślisz, że to, co jest między nami ma jakiekolwiek szanse? - Spytałam pełna głupiej nadziei. I szczerze to sama nawet nie wiem, w czym ją pokładałam.

- Myślę, że czasem miłość to za mało. - Stwierdził, a moje serce pękło na tysiąc kawałków. - Tak cholernie cię kocham Savannah. Jednak nie potrafię żyć z tym, ile wilków jeszcze zginie przez moją decyzję.

- Ja... Ja chyba też nie potrafię z tym żyć. - Przyznałam, czując łzy zbierające się w moich oczach. - To chyba nie jest nasz czas.

- Może kiedyś, Sav, nadejdzie dobry moment. Jednak zdecydowanie nie jest on teraz. - Stwierdził alfa i opuścił salę szpitalną.

- I tak naprawdę pewnie nigdy nie nadejdzie. - Rzuciłam bardziej do siebie, jak do niego.

Szczerze przyznam, że czułam się okropnie. Jednak nie mam pojęcia, czego innego się spodziewałam. Nasz krótki romans był skazany na taki koniec.

Kiedy tylko lekarz oświadczył, że mogę już wyjść ze szpitala, od razu opuściłam ten paskudny budynek. Udałam się prosto do swojego pokoju, gdzie spakowałem swoje rzeczy. Chciałam, jak najszybciej wyjechać. W końcu muszę od tego odpocząć lub oszaleje.

- Czyli wyjeżdżasz. - Stwierdziła Boe, wchodząc do naszego pokoju. - Dobrze Ci to zrobi. Ostatnio nie jesteś sobą. - Przyznała z typową dla siebie szczerością.

- Nawet nie wiesz, jak bardzo się pogubiłam. - Potarłam twarz dłonią, odwracając się do niej przodem. Ta wręczyła mi białą kopertę.

- To ta przepustka. - Wyjaśniła, na co ja skinęłam głową. - Mogę się tylko domyślać. Chociaż sama przeszłam coś podobnego. Każdy z nas na jakiś swój sposób musi poradzić sobie z tym, że teraz zabija. I – co gorsza – przychodzi mu to z taką łatwością. Kiedyś będzie lepiej, Sav. To samo z Carlosem.

- Ta sprawa z Carlosem to już zamknięty rozdział. Myślę, że tutaj już nie ma, co ratować.

Po tych słowach znalazłam się w szczelnym uścisku ciemnoskórej. Bez słowa odwzajemniłam jej uścisk, w końcu dopuszczając do siebie myśl, która mogła mnie przed tym uratować.

Ten świat jest zbyt zepsuty na miłość. Tutaj nie ma na nią miejsca. I każdy bez wyjątku musi to zrozumieć, inaczej marny jego koniec.

Spocznij wilczku Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz