𝐗𝐗𝐕𝐈𝐈𝐈

3.6K 206 11
                                    

Szczęście dla każdego oznacza coś innego. Dla jednego będzie to dobra impreza w towarzystwie osób, które lubi. Dla kogoś będzie to sportowy samochód, a dla jeszcze kogoś innego wieczór spędzony z rodziną. Ja długo nie umiałam znaleźć własnej definicji szczęścia. Próbowałam różnych rzeczy. Wychodziłam ze znajomymi, których tak naprawdę średnio lubiłam. Robiłam to tylko, by przekonać się, czy to uczyni mnie szczęśliwą. Spędzałam całe popołudnia i noce na oglądaniu seriali i to było w porządku. Jednak nie czyniło mnie to szczególnie szczęśliwą. I tak błądziłam, by przekonać się, co czyni mnie radosną. I pewnie nie raz przekombinowałam. Zmuszałam się do robienia różnych rzeczy, bo według społeczeństwa to powinno czynić mnie błogą. Aż nagle okazało się, że znalazłam rozkosz tam, gdzie kompletnie się jej nie spodziewałam. Gdzieś w bazie wojskowej, na środku lasu, jedząc obiad i dyskutując z kolegami z oddziału. U boku mojego alfy, który okazał się tym facetem zesłanym mi przez księżyc. Tym, który kochał mnie nade wszystko. Znalazłam zadowolenie gdzieś pośrodku własnego piekła, którym miała być służba. To było tak zaskakujące, że do teraz po prostu w to nie wierzę. Bo jak się okazało szczęście, na prawdę dla każdego ma inną definicje. I jest ona dużo bardziej różnorodna niż siedzenie w domu z serialem, czy wypad na miasto ze znajomymi.

- Ty to jednak jesteś myślicielką Savannah. - Stwierdził O'connel, a ja spojrzałam na niego zdziwiona. - No co na ciebie patrzę, to ty siedzisz taka zamyślona. - Dodał, dostrzegając moją minę.

- Gówno prawda. - Stwierdziłam, wracając do posiłku, o którym na chwilę zapomniałam. - A nawet jeśli, to ktoś tutaj myśleć musi, bo akurat ty się do tego nie nadajesz.

- Hrom ma rację. - Poparł mnie Scott, któremu już dawno zdołałam wybaczyć incydent z łazienki. - Ciebie to myślenie za bardzo boli, byś mógł się tym zajmować.

- No znalazł się myśliciel. - Wtrącił rozbawiony Sam. - Żadne z was nigdy nie używa mózgu, taka jest prawda.

- I dlatego mamy Savannah, która potrzebuje lepszej ksywy. - Stwierdziła Boe, szturchając mnie w ramię.

- Pomyślimy o tym, kiedy zobaczymy, jak sprawdza się w akcji. - Obiecał Brook, uśmiechając się w swój charakterystyczny sposób. - Chociaż myślę, że niedługo i tak będziemy się do niej zwracać luno. - Dodał, po chwili brunet, a wszyscy zabuczeli.

- Po prostu jak z dziećmi. - Stwierdził Aiden, przewracając oczami rozbawiony.

- Możesz mi mówić luno. - Wzruszyłam ramionami. - I możesz mi też bić pokłony, kiedy mnie widzisz. Na pewno się nie obrażę.

To oczywiście było kłamstwo. Dużą część życia znosiłam pokłony, których w prawdzie nienawidziłam. Kiedy ktoś mi się kłania czuję się strasznie dziwnie. Czuję się przez to niekomfortowo i wolę do tego nie wracać.

Rozmowa toczyła się dalej. Chłopaki toczyli zacięta dyskusje o tym, który z nich jest lepszy w walce wręcz. Padło kilka propozycji. Ja jedynie siedziałam i się im przysłuchiwałam. Przy okazji udało mi się złapać Carlosa za rękę, co było po prostu miłe. Murrey nie jest typem romantyka ani gościa, który lubi publicznie okazywać emocje. I takie trzymanie się za ręce to było wszystko, na co mogłam liczyć. Jednak mi to nie przeszkadzało. Sama nie chciałam więcej.

- Alfo Murder. - Do naszego stolika podszedł młody wilkołak i zasalutował na znak szacunku.

- O co chodzi szeregowy? - Spytał, unosząc wzrok na chłopaka.

- Przynoszę rozkazy odnoście następnej misji pańskiego oddziału. - Wyjaśnił i podał Carlosowi kopertę, którą ten przyjął. Szeregowy ponownie zasalutował i odszedł.

Brunet otworzył kopertę i wyjął z niej plik kartek. Analizował go powoli, a my przyglądaliśmy mu się może ze zbyt wielkim zainteresowaniem. W końcu odsunął kartki od twarzy i spojrzał na nas znacznie poważniej niż wcześniej.

- Mamy obejść granice lasu. - Wyjaśnił widocznie niezadowolony. - Więc zapewne będziemy musieli robić obóz w lesie i urządzić tam jeden nocleg lub dwa. Wszystko zależy od tego, jak nam pójdzie. - Wyjaśnił, wzdychając ciężko. - Zbierzcie się. Wyruszymy jutro z samego rana, by załatwić to jak najszybciej.

Wszyscy skinęli na znak zrozumienia. Po skończonym posiłku zebraliśmy się ze stołówki i przeszliśmy do swoich pokoi. Wiedziałam, że nocleg oznacza noc i dwa dni w przepoconych i brudnych ciuchach, co nie było moim marzeniem. Jednak jak trzeba, to trzeba.

- Noc pod gwiazdami. Miły klimat dla młodych zakochanych. - Stwierdziła Alisha, a ja usiadłam na łóżku, patrząc na nią jak na wariatkę.

- Ani ja, ani Carlos nie jesteśmy romantykami. Dlatego nie obstawiam, by to miało jakieś znaczenie. - Przyznałam, zdejmując buty. - Poza tym to misja. Musimy być skupieni, a nie myśleć o nie wiadomo czym.

- Jesteś okropna. Zaczynasz gadać zupełnie, jak alfa, co oznacza, że spędzasz z nim za dużo czasu. - Oświadczyła, a ja rzuciłam w nią poduszką. - No co taka prawda. - Stwierdziła obudzona, łapiąc przedmiot i go odrzucając. - Chociaż to w pewnym sensie dobrze. Pasujecie do siebie, a on potrzebuje czegoś poza pracą.

- Gdybyś ty poświęcała tyle czasu na pracę, co na myślenie o mnie i Carlosie to byłabyś zabójczo skuteczna. - Rzuciłam, spoglądając na nią.

- Hej! To dobrze, że spędzacie razem tyle czasu. Pasujecie do siebie i to nawet bardzo. No i macie na siebie dobry wpływ. Jeśli mogę być szczera to myślałam, że pojedziesz do domu po ataku na bazę. A ty, całkiem nieźle się trzymasz.

W tym momencie pomyślałam, że dobrze, że ciemnoskóra nie widziała mnie zaraz po sprzątaniu trupów pod prysznicem. Wtedy całkowicie zmieniłaby zdanie, o tym jak sobie z tym poradziłam.

- Dobra daj już spokój. Nawet ja tego nie przeżywam, jak ty. - Położyłam się na łóżku w przeciwną stronę. - A teraz cicho, bo próbuję wypocząć przed misją.

- Już będziesz spać? Jeszcze nawet nie zaszło słońce. - Oświadczyła, jakby to wcale nie było takie oczywiste.

- Dobra już widzę, że przy tobie nie pośpię. - Wstałam z łóżka i ruszyłam do wyjścia. - Wiesz gdzie idę.

Wyszłam z pokoju i szybkim krokiem pokonałam długi korytarz. Bez pukania weszłam do pokoju swojego przełożonego. Leżał na łóżku, przeglądając jakieś papiery. Weszłam do środka, zamykając za sobą drzwi. Bez słowa podeszłam do łóżka i położyłam się obok niego, głowę kładąc na jego klatce piersiowej. On w odpowiedzi objął mnie jednym ramieniem.

- Liczyłem, że przyjdziesz. - Przyznał, odrywając wzrok od papierów by na mnie spojrzeć.

- Dlatego przyszłam. - Stwierdziłam, zamykając oczy. - A teraz siedź cicho, bo chcę spać.

- Dobranoc, Savannah. - Wyszeptał, a ja poczułam dreszcze na ciele. W jego ustach moje imię brzmiało tak cudownie, że miałam ochotę zwątpić w to, że należy do mnie.

- Dobrej pracy, Carlos.

Spocznij wilczku Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz