𝐗𝐗𝐗𝐕𝐈𝐈

2.9K 149 1
                                    

Jeśli istnieje jakaś miara głupoty, to ja właśnie ją przekroczyłam. W końcu, jak wytłumaczyć stanie przed drzwiami sali, w której leży twoja matka, której nie widziało się trzynaście lat? Założę się, że gdyby przeszła obok mnie na ulicy, to nawet bym jej nie poznała. Bo może i mnie urodziła, jednak jest dla mnie kompletnie obcą osobą. I jeśli coś nas łączy to tylko geny. Nie mam z nią w zasadzie żadnych wspomnień, a fakt, że umiera nie był dla mnie niczym strasznym. Bo jej śmierć nie zmienia zupełnie nic w moim życiu.

Więc co ja tutaj w ogóle robię? Może szukam odpowiedzi na pytania, których nigdy nie uzyskałam. Chcę ten jeden raz spojrzeć jej w oczy i usłyszeć jej wersję wydarzeń. Bo być może nic jej nie usprawiedliwia. Jednak gdybym usłyszała, że miała jakiś powód, by mnie zostawić, może żyłoby mi się lepiej.

Weszłam do sali i pierwszym, co zobaczyłam była kobieta, leżąca na szpitalnym łóżku. Miała włosy w dokładnie takim samym kolorze, jak ja i niebieskie oczy. Na twarzy miała plastikowe rurki wchodzące do nosa, a do ręki podpiętą kroplówkę. Na sobie miała zieloną koszulę szpitalną. Patrzyła na mnie z takim szokiem i niedowierzaniem, jakby poznała mnie od razu. I szczerze nie wierzyła, że tutaj jestem. I nic dziwnego, bo sama nie mogłam w to uwierzyć.

- Savannah. - Zwróciła się do mnie, jakby chciała się upewnić, że to na pewno ja. - Nie wierzę, że cię widzę... Po tylu latach.

- Daruj sobie. - Warknęłam, podnosząc na nią wściekłe spojrzenie. - Sama odeszłaś. Więc nie udawaj, że tęskniłaś.

- Tak to zdecydowanie ty. - Stwierdziła, a na jej ustach pojawił się lekki uśmiech. - I chcę, żebyś wiedziała, że nie liczę na wielkie przebaczenie. Nie zasłużyłam i nigdy nie zasłużę. Jednak chcę, byś usłyszała, jak to wyglądało z mojej perspektywy.

- Więc słucham. - Rzuciłam i usiadłam na plastikowym krześle stojącym przy łóżku.

- Kiedy poznałam swojego męża, byłam bardzo młoda i głupia. Dlatego, kiedy powiedziano mi, że aby z nim być muszę zrobić to, co nakazywało mi prawo, nie protestowałam. Wierzyłam, że alfa ma zawsze rację i że robię to dla dobra ogółu. Wmówiono mi, że nie można marnować takiego materiału genetycznego. - Parsknęła śmiechem, jednak czuć było w tym masę pogardy. - I tak poznałam twojego ojca. Dojrzałego wilkołaka z pozycją i trójką dzieci. Wmawiano mi, że to co robię, jest dobre... Jednak kiedy mnie dotykał... Czułam się paskudnie. Jakbym była brudna. I tak za każdym razem. - Wyznała, zaciskając dłonie na ramionach. - Nim zaszłam w ciążę, spotkaliśmy się pięć razy. Do dzisiaj nie wierzę, że to zrobiłam. Jednak wtedy myślałam, że podołam. Wmawiałam sobie, że robię to dla miłości, w końcu inaczej nie mogłabym być z Marko. Dopiero po latach zrozumiałam, że nikt nie powinien płacić takiej ceny za miłość. - Westchnęła cicho, uciekając ode mnie wzrokiem. - A potem urodziłaś się ty. Z całych sił wmawiałam sobie, że mogę być dla ciebie matką. Lecz za każdym razem, kiedy patrzyłam w twoje oczy, widziałam jego. Faceta, który potrafi tylko wykorzystywać młode kobiety. - Warknęła, w końcu przenosząc na mnie spojrzenie. - Według prawa musiałaś zostać z nim. A ja za każdym razem, kiedy go widziałam, znowu czułam na sobie jego ręce. Czułam jego oddech na karku. Byłam za słaba, by to znieść, dlatego któregoś dnia po prostu przestałam przychodzić.

Słuchałam jej i gdzieś tam w głębi serca jej współczułam. Zmuszono ją do zrobienia strasznej rzeczy. I potraktowana ją, jak rozpłodową sukę. Jednak to nigdy nie sprawi, że cokolwiek się między nami zmieni. Na to już zbyt późno.

- Mogłabym zrobić ci tyradę o to, że mogłaś zrobić wiele rzeczy, by do tego nie dopuścić. Jednak to już nic nie zmieni. - Oświadczyłam przełykając ślinę. - Więc po prostu mi powiedz, dlaczego chciałaś, bym przyjechała. Bo wątpię, że zebrało Ci się na szukanie przebaczenia.

- Jestem chora, ale to już wiesz. - Przyznała, a ja czułam, że za moment znienawidzę ją jeszcze bardziej. - Moją jedyną szansą jest szpik kostny. A jako moja córka...

- Mogę mieć zgodność genetyczną. - Warknęłam, czując ukłucie w sercu.

Niby wiedziałam, że jej nie wybaczę. Czułam, że pewnie ma jakiś interes w moich odwiedzinach. Jednak kiedy usłyszałam to z jej ust, najzwyczajniej w świecie zabolało. I to do tego stopnia, że odwróciłam wzrok. I w tej sposób natrafiłam na zdjęcie. Przedstawiało ono Melody i jej męża. Razem z nimi stała trójka dzieciaków. Dwie dziewczynki i jeden chłopiec. Złapałam za ramkę i wzięłam ją do ręki.

- To twoja rodzina, prawda? - Spytałam, całkowicie ignorując naszą wcześniejszą wymianę zdań. - Wyglądacie na naprawdę szczęśliwych.

- Bo byliśmy szczęśliwi. - Przyznała moja matka. - Byliśmy, bo to my siebie wybraliśmy. Bo kocham tego mężczyznę i nasze dzieci nad życie. Nikt nie kazał mi z nim być, ani płodzić z nim dzieci. On to ten jedyny. Ta prawdziwa miłość na całe życie. Nie z korzyści i sławy. Po prostu z miłości.

- Zbadam się i oddam ci ten zasrany szpik. - Oświadczyłam, co kompletnie zbiło ją z tropu. - Nie zrobię tego dla ciebie. W żadnym wypadku. Zrobię to dla tych dzieci. - Wskazałam palcem trójkę dzieci ze zdjęcia. - Żebyś chociaż dla nich mogła być matką od początku do końca.

Odłożyłam zdjęcie i wstałam z miejsca, ruszając do wyjścia. Nie miałyśmy sobie nic więcej do powiedzenia. W końcu co ją obchodzi, jak bardzo cierpiałam z jej powodu. Ile nocy przepłakałam i jak bardzo się zadręczałam. Nigdy jej to nie obchodziło. Więc dlaczego teraz miałoby zacząć? W końcu nie trzeba być geniuszem, by wiedzieć, że porzucone dziecko cierpi.

- Savannah. - Zwróciła się do mnie moja rodzicielka, a ja się zatrzymałam. Jednak na nią nie spojrzałam. - Pewnie, widzimy się ostatni raz w życiu, więc pozwól, że dam ci radę. Taką, którą chciałabym usłyszeć w twoim wieku. Nigdy nie pozwól by prawo mówiło Ci, jak masz żyć. Nigdy nie pozwól, by do czegoś cię zmusiło lub podejmowało za ciebie decyzję. I nigdy nie pozwól, by ktoś postawił Ci warunki miłości. Masz prawo kochać, kogo zapragniesz. Nie ważne, co na to prawo.

Nic nie odpowiedziałam. Jedynie wyszłam z sali, by poszukać lekarza. Ponoć matki zawsze wiedzą, co i kiedy powiedzieć. Nawet moja po trzynastu latach nieobecności, powiedziała mi dokładnie to, co chciałam usłyszeć. Tak bardzo nienawidzę swojej matki, a popełniam jej błędy. Pozwalam sobie, by ktoś mówił mi kogo i na jakich warunkach mam kochać. A przecież właśnie przez to prawo tyle wycierpiałam. I nie pozwolę sobie na to bym musiała cierpieć, jeszcze chodź by jeden dzień.

Spocznij wilczku Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz