𝐗𝐗𝐈𝐈

3.9K 210 20
                                    

Kiedy otworzyłam oczy dostrzegłam, że nie ma obok mnie Carlosa. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, kiedy usłyszałam dźwięk maszynki elektrycznej. Podniosłam się z łóżka, a następnie poprawiłam męską koszulkę, która na sobie miałam. Tej nocy spałam w ubraniach alfy. Włącznie z jego bokserkami, co może było trochę dziwne, jednak mi to nie przeszkadzało. Przeczesałam włosy palcami by wyglądać, jakkolwiek lepiej i ruszyłam w stronę uchylonych drzwi łazienki.

Muszę przyznać, że przy Carlosie czułam się naprawdę dobrze. Pierwszy raz w życiu odniosłam wrażenie, że ktoś naprawdę mnie rozumie. I chyba jeszcze nigdy z nikim nie byłam tak szczera. Bo wiedziałam, że on mnie nie oceni. Nie wskaże mi moich błędów i nie powie mi czegoś w stylu "inni mają gorzej" lub "nie użalaj się nad sobą". Szczerze już nie mogłam słuchać tych tekstów. Słyszałam je w życiu zdecydowanie zbyt wiele razy. Jakby były rozwiązaniem wszystkich moich problemów. Jak gdyby wystarczyło się uśmiechnąć, by było lepiej. Tak jakby fakt, że inni żyją gorzej, w magiczny sposób sprawiał, że moje problemy przestają być trudne i ciężkie. A tak nigdy nie było. Przez właśnie takie myślenie, innych przestałam mówić o tym, co czuje i z czym się zmagam. Zaczęłam prowadzić te wojny w głębi własnego umysły. Czasem brakowało mi w nich wsparcia, na które nie było nadziei. Dlatego miewałam bez senne noce, w których trakcie czułam, jakby coś niszczyło mnie od środka. Odczuwałam dziwny dyskomfort psychiczny, z którym nie umiałam sobie w żaden sposób poradzić.

A Carlos potrafił. Kilka jego słów i po prostu świadomość, że nie jestem w tym sama była jak wybawienie. Moje światło na końcu ciemnego tunelu, którego tak bardzo potrzebowałam. I którego nikt nigdy wcześniej nie umiał mi pokazać. On w pewien sposób mnie uratował.

Stanęłam w drzwiach łazienki i zapukałam w ich ramę. Carlos obdarzył mnie spojrzeniem swoich złotych tęczówek i uśmiechnął się lekko.

- Ja to zrobię. - Zaoferowałam, wskazując na golarkę, która trzymał w dłoni.

- Niech będzie. - Podał mi urządzenie, które ja przyjęłam.

- Musisz usiąść. - Stwierdziłam, na co ten opuścił łazienkę i po chwili wrócił z krzesłem, które postawił na ziemi i na nim usiadł.

Włączyłam urządzenie i zaczęłam go golić. Jego włosy były już nieco dłuższe i wiecznie pozostawały w pewnym nieładzie. Co mu raczej się nie podobało. Ogoliłam go sprawnie i odłożyłam golarkę na bok. Carlos naprawdę wygląda dobrze ogolony.

- Obiecasz mi coś? - Spytał, nagle przenosząc spojrzenie na mnie.

- Pewnie. - Rzuciłam niemal od razu, przyglądając się jego odbiciu w lustrze, które wisiało naprzeciw niego.

- Obiecaj, że zaczniesz się starać i pracować więcej. Nie chcę, żebyś wróciła do domu tylko po to by poślubić faceta, którego nie kochasz. - Stwierdził, a ja położyłam dłonie na jego ramionach.

- Wiesz, że źle się z tym czuję i potrzebuje czasu, by to przemyśleć. Z jednej strony nie chce pchać się w małżeństwo z przymusu. A z drugiej strony czuję dziwny obowiązek zrobienia tego. Dla ojca, który tyle mi dał i mnie nie porzucił, kiedy zrobiła to moja matka.

- Nie powinnaś czuć takiego zobowiązania. - Zapewnił, kładąc jedną z dłoni na mojej dłoni. - A ojciec nie powinien wplątywać cię w takie małżeństwo. Z tego nigdy nic dobrego nie wychodzi.

- Zwłaszcza przez moje braki. - Wyszeptałam bardziej do siebie niż do niego.

- Myślę, że odnajdziesz się w wojsku. Musisz tylko przełamać pewne bariery, które odczuwasz. - Stwierdził, w końcu podnosząc się z krzesła. - Nikt nie urodził się mordercą. I rozumiem, że czujesz opór przed odbieraniem życia. Jednak ktoś musi to robić, by inni mogli czuć się bezpiecznie.

- Wybacz Carlos, ale ja nie jestem, jak te wszystkie laski, które określają się psychopatkami i podnieca je widok krwi. - Opuściłam łazienkę, przechodzą do pokoju. - To po prostu nie jest dla mnie. Ostatnio, kiedy posłałeś mnie z Aidenem, mało nie zemdlałam.

- Kiedy ja zobaczyłem pierwszy raz poćwiartowane zwłoki, wymiotowałem przez następna godzinę. Mój ówczesny dowódca zastanawiał się, czy nie lepiej byłoby wysłać mnie do domu. - Oświadczył, idąc za mną. - Jednak się nie poddałem. I teraz jestem w tym miejscu, w którym jestem. Uwierz mi, że do wszystkiego można przywyknąć.

- Nawet do otaczającej nas śmierci i widoku trupów? - Dopytałam, siadając na łóżku.

- Nawet do tego. Uwierz mi, że większość rzeczy to kwestia przyzwyczajenia i niczego więcej. - Zapewnił, robiąc herbatę. - Teraz wydaje ci się to obrzydliwe i niemożliwe. Jednak któregoś dnia spojrzysz na pokrojone ciało i zobaczysz w nim po prostu dowód. A potem strzelisz komuś w głowę i stwierdzisz, że właśnie uratowałaś siebie i ludzi ze swojej jednostki. Obojętność to coś, co przychodzi z czasem.

- Nie mogę sobie tego wyobrazić. - Przyznałam zgodnie z prawdą, obserwując każdy jego ruch. - Jednak z jakiegoś powodu wierzę, że tak właśnie jest.

- Chyba darzysz mnie zaufaniem. - Podał mi kubek z herbata, który przyjęłam. - A to w wojsku jest bardzo ważne.

- W końcu, jak pójdę za tobą na pewną śmierć, jeśli ci nie ufam? - Wzięłam łyk napoju i uśmiechnęłam się lekko. - Nie wiem, czy jestem gotowa na śmierć. Jednak ona i tak prędzej czy później mnie dopadnie. A list matki być może pomógł mi się z tym zmierzyć. W końcu może, któregoś dnia usłyszę, że jestem chora na dokładnie te samą chorobę i moje dni są policzone.

- Więc, czy życie nie jest za krótkie na robienie rzeczy, na które po prostu nie masz ochoty? I na spędzeniu go z ludźmi, których nienawidzisz? - Dopytał, opierając się o biurko.

- Pewnie jest. Jednak ktoś kiedyś powiedział, że życie to sztuka robienia rzeczy, na które nie ma się ochoty. - Stwierdziłam, wzruszając ramionami. - Co, jak tak nad tym myślę, jest naprawdę smutne. Spędzamy życie na próbie zadowolenia ludzi, którzy są dla nas ważni. Chociaż tak naprawdę części z nich nigdy nie zadowolimy.

- Dlatego tutaj jestem. - Oświadczył, spoglądając na listy leżące na biurku. - Nigdy bym ich nie zadowolił. Dlatego się poddałem i wybrałem własną drogę.

Chciałam coś powiedzieć, jednak przeszkodziło mi w tym pukanie do drzwi. Carlos podszedł do nich i je otworzył. Dostrzegłam w nich Aiden, który wyglądał jakby, właśnie przebiegł maraton. Podniosłam się z łóżka i podeszłam do drzwi.

- Atakują nas. - Wydusił z trudem między kolejnymi wdechami. - Buntownicy, którzy wspierają ludzi, napierają na bazę. - Wyjaśnił, a ja odłożyłam kubek z herbatą.

- Idę się przebrać i postawie Boe na nogi. - Wydusiłam, mijając moich przełożonych.

Bardzo szybko pokonałam długi korytarzu wpadłam do swojej sypialni. Wygrzebałam torbę spod łóżka i zaczęłam szybko się ubierać.

- Boe ruszaj się! Atakują nas. - Wykrzyczałam, a ciemnoskóra momentalnie zerwała się z łóżka, nawet nie zadając pytań.

Ten dzień będzie dla mnie próbą. Nie tyle fizyczną, co psychiczną. Dzisiaj odpowiem sobie na pytanie, czy jestem w stanie znieść tyle śmierci jednego dnia.

Spocznij wilczku Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz