𝐗𝐕𝐈𝐈

4.1K 209 22
                                    

Stałam oparta o ścianę, przyglądając się mężczyźnie. Ten siedział przy przeciwległej, bacznie nam się przyglądając. I chociaż to ja byłam w zdecydowanie lepsze pozycji, czułam się wyjątkowo niekomfortowo. Za to Carlos wydawał się być w rewelacyjnym nastroju. Stał rozluźniony, najpewniej układając sobie w głowie o co spyta tego człowieka. Jakby ta sytuacja była dla niego kompletnie naturalna. Jakby przeżywał te chwile nie pierwszy raz w życiu. I zapewne nie był to jego pierwszy raz. Nie, on na pewno miał już spore doświadczenie. Dlatego z naszej trójki, to on był na najlepszej pozycji. Czuł się pewnie, bo wiedział, co zaraz się wydarzy. To on kontrolował sytuację, a ja po prostu próbowałam nie panikować. Co wydaje się chyba dosyć śmieszne. Jednak nic nie poradzę na to, że nie czuję się wyjątkowo dobrze z tym, że zaraz będziemy kogoś torturować. Gdzieś tam w myślach błagałam, by facet po prostu wszystko wyśpiewał. Bym nie musiała patrzeć na jakieś zmyślne sposoby tortur. A niestety wilkołaki mają ich wiele. I gwarantuje, że nie są to sposoby, na które chciałoby się patrzeć. A przynajmniej, będąc mną.
Z dnia na dzień przeklinałam siebie. Istnieje tyle kobiet, które w pewien chory sposób fascynuje i kręci krew. Takich, które z uśmiechem patrzyły by, jak mięśnie Carlosa pracują, przy każdym zadanym ciosie. Kobiety silne, którym niestraszne jest pociągnąć za spust czy obserwować śmierć. Ja taka nie byłam. I nigdy wcześniej nawet mi to nie przeszkadzało. Jednak teraz szczerze tego w sobie nienawidziłam, bo czułam się jak piąte koło u wozu i to w dodatku przebite.

- Savannah. - Carlos zwrócił się do mnie, a ja na niego spojrzałam wyrwana z zamyślenia. - Nie ma co przeciągać. Zaczynajmy.

Z uwagą obserwowałam, jak mój przełożony podchodzi do przeciwnika i mierzy go morderczym wzrokiem. Nawet ja czułam się w tym momencie niekomfortowo. I w głębi duszy może nawet mu współczułam. W końcu on chciał tylko walczyć o lepsze jutro, może nie dla siebie, a dla swoich dzieci. Jednak nie zamierzałam go ratować. Rachunek jest prosty. Oni lub my.

Patrzyłam, jak Murray podniósł mężczyznę, jakby ważył tyle co nic. Ten pokaz siły zdecydowanie robił wrażenie nie tylko na mnie. Mężczyzna otworzył szeroko oczy, a ja mogłam usłyszeć, jak wali mu serce. Być może w tej chwili niczego tak nie żałował, jak tego, że tutaj jest. W końcu wilkołak go upuścił, a ten zaliczył spotkanie z twardym podłożem, które stanowiła betonowa wylewka.

- Ilu was jest? - Pierwsze pytanie skierowane do mężczyzny, na które odpowiedziała głucha cisza. - Co planujecie? - Kolejne pytanie, na które mimo oczekiwanie nie padła odpowiedź. - Słuchaj wiem, że próbujesz być wierny swoim. - Zaczął Carlos, co było zapewne wstępem do jakiś wymyślnych gróźb. - Nawet w jakimś tam stopniu to podziwiam, lecz nie pochwalam. Co będziesz z tego mieć? No chuja będziesz mieć. A jak nie powiesz, to bez zawahania rozszarpiemy cię i zrobimy z twoich zwłok ścieżkę prowadzącą do bomby, którą wysadzimy to miasto. Nie zaznasz łaski czy niczego takiego. Bo przecież dobrze wiesz, co zrobiłeś i jaka czeka cię kara.

Mężczyzna milczał mimo łez, które gromadziły się w jego oczach. I wtedy Carlos wziął pierwszy zamach. Jakby chciał pokazać mu, że nic co mówi, nie jest kłamstwem. I tak jeszcze kilka razy.

- Jak znowu zemdleje, to będziemy tu do jutra siedzieć. - Rzuciłam, chcąc przystopować alfę. Ten zacisnął dłoń jeszcze mocniej, jednak następny cios nie nadszedł.

Carlos był w czymś w rodzaju szału bojowego. Kiedy na mnie spojrzał, nie był tym poważnym facetem prowadzącym treningi. Ani tym bardziej tym opiekuńczym mężczyzną, który zadbał o mnie, kiedy najbardziej tego potrzebowałam. Był zwierzęciem, które na pewno nie zawahałoby się zabić. I to w najbardziej brutalny i krwawy sposób.

- To, co będzie? Będziesz mówić? - Warknął, a ja czułam, że w każdej chwili może stracić nad sobą panowanie.

I wtedy już wiedziałam, co powinnam zrobić. Była to jedna z okrutniejszych i zarazem bardziej dobrodusznych rzeczy na jakie w życiu było mnie stać.

- Skoro tak bardzo walczyłeś o dobro bliskich teraz pomyśl o nich. Bo jeśli tu nic nie powiesz, zabijemy ciebie. A potem znajdziemy twoją rodzinę. I to oni zaczną płacić za Twoje grzechy.

Wiedziałam, że nie szybko powie, co się tutaj dzieje, jeśli to on będzie zagrożony. Wchodząc w to wiedział, że najpewniej wpadnie, jednak się na to godził. Bo walczył o rodzinę, więc to w nią trzeba było uderzyć. Nie mieliśmy przecież czasu, żeby przewozić go do bazy i tak przesłuchiwać. W tym czasie wszyscy, którzy mieliby z tym związek, mogliby przenieść broń i znaleźć nowe miejsce urzędowania.

- Stu. - Rzucił mężczyzna czujący do mnie niesamowite obrzydzenie. - I co mogliśmy planować? Cholerną rebelię. Broń jest pochowana po całym mieście.

I w tym momencie stało się coś czego, nawet ja się nie spodziewałam. Carlos wyjął broń i zastrzelił tego mężczyznę. W momencie poczułam, jak ostatni posiłek podchodzi mi do gardła.

- Dobrze się spisałaś. Następnego zastrzelisz ty. - Powiedział mi to w taki sposób, jakby składał mi przysięgę. - Poszukajmy reszty. - Opuścił budynek, od razu ruszyłam za nim. - Wiem, że to duży szok, ale za jakiś czas przywykniesz.

- Chciałabym być tego taka pewna. - Rzuciłam, wpatrując się tępo przed siebie.

- Hej. Dobrze ci poszło. - Zapewnił, kładąc dłonie na moich ramionach. - Wyczułaś, co musisz powiedzieć no i nie zwymiotowałaś. Duża część nowych rzyga, jak koty po czymś takim.

- To jest ten potencjał, który we mnie wyczułeś? - Spytałam roztrzęsiona. Mimo wszystko nadal byłam w ogromnym szoku. Niby wiedziałam, że to pewnie tak się skończy, jednak nie byłam na to gotowa.

- Pamiętaj, że ja w ciebie wierzę. Nawet wtedy, kiedy ty tego nie robisz. - Jego dłonie zjechały niżej, aż złapał moje dłonie.

Spojrzałam prosto w jego złote oczy, które już nie były zimne i zwierzęce. Były pełne troski i wsparcia, których teraz tak mi było trzeba. Nie mogłam uwierzyć w to, że jedna osoba może skrywać tyle twarzy.

- Musimy znaleźć resztę i przeszukać miasto. - Przypomniałam, a Carlos puścił moje dłonie i ruszył dalej.

Bez słowa ruszyłam za nim, a resztę oddziału udało nam się znaleźć po dziesięciu minutach. Podzieliśmy się na grupy i przeszukaliśmy miasto, rzeczywiście znajdując broń. Ostatecznie po trzech godzinach zakończyliśmy poszukiwania. Wróciliśmy do bazy, z której na miejsce mieli przyjechać ludzie, którzy dokładniej przeszukają miasto. Wilkołaki po raz kolejny wygrały.

Spocznij wilczku Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz