𝐗𝐗𝐗𝐈𝐕

3.2K 170 3
                                    

Jeśli kiedykolwiek pokładaliście w kimś nadzieję to zrozumiecie. Będziecie wiedzieć, jak to jest być gotowym iść za kimś na pewną śmierć. I to tylko dlatego, że on was o to poprosi. Ja rozumiem to aż zbyt dobrze. Carlos Murrey jest typem przywódcy. Właśnie tego, który kilkoma słowami sprawi, że zapragniecie iść za nim w sam środek piekła. Bo, mimo że zdrowy rozsądek podpowiada, że nie macie szans na przeżycie, to serce pragnie za nim podążać. Wierzycie w niego. Daje wam nadzieję na wyjście z nawet najgorszej sytuacji. I nagle nawet sam diabeł nie jest w stanie was wystraszyć.

Może dlatego znowu siedziałam w tym cholernym wozie pancernym. I już po raz dwunasty dałam się wrobić w kolejne przeszukanie bazy. Nasi technicy kolejno ustalali miejsca, gdzie rebelianci mogliby się skryć. Jednak do tej pory wszystkie tropy okazały się niesłuszne. I nagle zaczęłam pluć sobie w brodę za ten pomysł. Buntownicy szykują się do kolejnego zamachu, a my szukamy ich niczym ślepa kura ziarna, dziobiąca w przypadkowych miejscach w nadziei, że w końcu na coś natrafi.

Kiedy samochód się zatrzymał, od razu się spięłam. Uniosłam wzrok i spojrzałam w oczy Alishy. Ciemnoskóra wilczyca nie była przerażona. Adrenalina już pulsowała w jej żyłach, a w oczach zamiast strachu, dostrzec mogłam ekscytację. Wojsko to jej świat. Odnajduje się w nim i właśnie w takich momentach widzę to najlepiej.

Drzwi się otworzyły, a my wyszliśmy z samochodu. Ruszyliśmy przed siebie, gdy część żołnierzy zmieniła się w wilki. Ja pozostałam w ludzkiej formie. Trzymałam się swoich i liczyłam, że i tym razem będę miała na tyle szczęścia, że nie zginę.

Baza miała swój słaby punkt. Mianowicie jeden z tuneli ewakuacyjnych. Naszym ludziom udało się go odkryć. My musieliśmy jedynie znaleźć się przy nim. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem pozostaniemy niezauważeni. No chyba, że to kolejny pusty trop. Wtedy przysięgam, że się poddaję.

Nagle Scott, który szedł na czele grupy, zatrzymał się, jak rażony piorunem. Wykonał dwa kroki w tył i kucnął, odgarniając ściółkę i liście. Znalazł wejście. Szybko do niego podeszłam podobnie, jak alfa. Otworzyliśmy wejście i pojedynczo zaczęliśmy wchodzić do środka. Nagle nie byłam już w zdziczałym lesie. Teraz znajdowałam się w betonowym korytarzu, który oświetlony był przez jarzeniówki, co było dobrym znakiem. Światło nie świeciłoby się, gdyby nikogo tutaj nie było. Powoli ruszyłam przed siebie, czując jak broń przy pasie zaczyna mi ciążyć. Jakby sama prosiła się o użycie. Zignorowałam jednak potrzebę sięgnięcia po nią i wyostrzyłam wszystkie zmysły. Naszą przewagą było to, że usłyszymy i wyczujemy przeciwnika długo przed tym, jak mu się to uda.

Przy pierwszym zakręcie się rozdzieliliśmy. Carlos wziął połowę ludzi, a drugą przydzielił mi. Sam król uczynił mnie liderką oddziału. Dlatego też nikt głośno nie odważył się zaprotestować. Chociaż wiedziałam, że niektórych aż korciło. Szłam wolno, starając się ignorować odgłosy pazurów i ciężkich butów uderzających o betonową podłogę. I nagle się zatrzymałam. Uniosłam dłoń złożoną w pięści, dając znać reszcie, by się zatrzymała. Wysunęłam pazury i docisnęłam ciało do ściany przy zakręcie. I kiedy dostrzegłam mężczyznę, złapałam go za ubranie i przyciągnęłam do siebie. A nim zdołał zareagować, przebiłam mu tętnicę szyjną pazurami. Przeciągnęłam jego ciało i położyłam je niedaleko reszty oddziału. Jakbym chciała im powiedzieć, że w końcu się udało. Widziałam uśmiechy malujące się na ich twarzach i nadzieję, która w nich odżyła. To mógł być dzień naszego zwycięstwa.

Tylko nikt nie mógł wiedzieć, że tutaj jesteśmy. Bo jeśli się dowiedzą, zawiadomią innych. I wtedy cały nasz trud pójdzie się jebać.

- Obetnij mu palec. - zwróciłam się do Fina, który stał najbliżej mnie. - Potrzebujemy go do drzwi z czytnikiem linii papilarnych.

- Oczywiście, Luno. - Zwrócił się do mnie i stanął bliżej zwłok, by ułatwić sobie robotę.

Chciałam mu powiedzieć, by tak do mnie nie mówił. Powiedzieć, że mój związek z Carlosem rozpada się w posadach to niedomówienie. Jednak wiedziałam, że to nie moment na rozpaczanie nad swoim życiem prywatnym. Walczę o to, co wybudowały wilkołaki i o życie tysięcy z nich.

Kiedy Finley skończył, ruszyliśmy dalej. Czułam, jak moje serce przyśpiesza. Stresowałam się, jak jasna cholerna, jednak nie mogłam dać tego po sobie poznać. Dzisiaj musiałam być przywódcą. I chociaż tego nie chciałam, a krew mężczyzny na moich rękach mnie brzydziła, zacisnęłam szczękę i ruszyłam dalej.

Sama nie wiem, ilu ludzi po drodze zabiliśmy. Przestałam liczyć po piątym, kiedy zrozumiałam, że to naprawdę może być to. Wszystko szło aż zbyt sprawnie. Aż do momentu, w którym trafiliśmy na większą grupę strażników. Mimo stresu wiedziałam, że muszę reagować od razu. Zanim uda im się zawiadomić resztę.

- Brać ich. - Rozkazałam niemal szeptem, wiedząc, że i tak mnie usłyszą.

Zza moich pleców wybiegły dwa wielkie wilki i sześciu żołnierzy w ludzkiej formie. Rozprawienie się z grupą zajęło im dosłownie chwilę.

- Sugeruję przyspieszyć kroku. - Zwrócił się do mnie Aiden, którego wysłał ze mną Carlos. Tak na wszelki wypadek, gdyby okazało się, że przywódca ze mnie żaden.

- Przyspieszamy. Nie ma czasu. Zaraz wszystko się zacznie. - Stwierdziłam, a moi towarzysze skinęli głowami i, nie tracąc czasu, ruszyli dalej.

Równo za piętnaście minut wszystko się zacznie. Mieliśmy zaatakować jednocześnie po oczyszczeniu korytarzy. Tak, by nikt nie zdołał wezwać pomocy w tym całym chaosie. Takie było założenie. Jednak co z tego wyjdzie, nie jestem pewna.

Ostatnią prostą przebiegliśmy, docierając do centrum w ostatniej chwili. Chłopcy przyczepili środki wybuchowe, a o wyznaczonej godzinie huk powiązany z detonacją chwilowo pozbawi mnie słuchu. Wiedziałam, że tak będzie. Byliśmy pod ziemią w bunkrze wykonanym w przewadze z betonu i stali. Dlatego wiedziałam, że hałas będzie niesamowity. Ja stałam, starając się utrzymać pion, a żołnierze zgodnie z planem wrzucili do środka granaty. Kolejne wybuchy i czarne plamy przed oczami. Zgodnie z planem oddział ruszył do środka, a ja nie byłam w stanie wykonać jednego kroku w przód przez zawroty głowy. W takich momentach szczerze siebie nienawidzę.

Kiedy w końcu straciłam równowagę, byłam gotowa na spotkanie z betonową posadzką. Jednak zamiast podłogi, czuje mocne ramię, które uchroniło mnie przed upadkiem. Kiedy dostrzegłam Carlosa, nagle poczułam błogi spokój.

- Zapomnij, że gdzieś pójdziesz. - Oświadczył, odkładając mnie na ziemię. Wyszedł zaledwie za pierwszy zakręt, tak by nas nie postrzelono. - Doprowadziłaś ich aż tutaj i przypominam ci, że to był twój cholerny plan. - Przypominał, a kiedy dostrzegłam coś na kształt uśmiechu na jego ustach, byłam pewna, że to wszystko mi się śni. - Mówiłaś, że się do tego nie nadajesz. I miałaś cholerną rację. Twoje ciało nie wyrabia, bo nie jest do tego przyzwyczajone. Jednak to tylko kwestia wyrobienia tego przyzwyczajenia. Jesteś bystra i masz talent przywódczy. No i wyrabiasz się w tych wszystkich torach wojskowych i strzelaniu. - Murrey wstał z kolan i podał mi rękę. - Zakochałem się w kobiecie, która mimo szyderstw i tego, że nie dawała rady, nie wycofała się. Walczyła z własnymi słabościami i po tych kilku miesiącach dotarła aż tutaj. Pytanie tylko, czy ona nadal tutaj jest?

Wzięłam głęboki wdech i złapałam rękę Carlosa, który pomógł mi wstać. Nie wiem, czy jestem taka, jaką mnie opisał. Jednak w tym momencie wiedziałam tylko jedno. Muszę walczyć. Nie po to zaszłam tak daleko i nie po to zdobyłam zadanie samego króla, by teraz się poddać. Ten jeden raz w życiu będę taka, jaką zawsze powinnam być.

Spocznij wilczku Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz