𝐗𝐗𝐗𝐈𝐈

3.3K 171 13
                                    

Kiedy słyszymy słowo śmierć, które z taką łatwości mrozi nam krew w żyłach, w pierwszej kolejności myślimy o tej cielesnej. O definitywnym końcu naszej egzystencji. Jednak istnieje jeszcze inna śmierć. Dużo gorsza i tysiąc razy bardziej bolesna. Śmierć duszy. Ta, która przychodzi wielokrotnie i często zaczyna się od martwicy.

Kiedy jesteśmy dziećmi, świat wydaje się nam piękny. Chronieni przez błogosławiony płaszcz niewiedzy, przez który nie dociera do nas tak wiele. Za którym stoją najgorsze aspekty naszego życia. Z czasem ten płaszcz jest nam zabieramy. A świadomość przychodzi, odsłaniając przed nami prawdziwe oblicze tego świata. Niektórzy radzą sobie z tym dzielnie. Inni jednak popadają w martwicę, która niszczy ich od środka. Tak było i w moim przypadku.

Zaczęło się w momencie, w którym zrozumiałam, że mama już nigdy nie wróci. Potem był wyjazd starszego rodzeństwa. Stopniowe odsuwanie się ode mnie ojca. Odrzucenie przez społeczeństwo. A potem okrucieństwo tego świata. Świadomość, że w życiu nic mnie już nie czeka. A kiedy wychodzę z domu, nikt nie czeka na mój powrót. Nie patrzy w okno, z utęsknieniem oczekując, aż wreszcie się pojawię. Poczucie bycia, wiecznie niewystarczająco doskonałą, by zadowolić kogokolwiek. To sprawiło, że umarłam.

Mało co sprawiało mi radość. A nawet kiedy ta nadchodziła, okazywała się niezwykle ulotna. Zawsze bowiem odbierało mi ją poczucie bezcelowości życia. Byłam martwa w środku. Żywe ciało, które było niczym więzienie dla duszy, która chciała tylko uciec z tego świata. Zasmakować ulgę, którą przynosi śmierć fizyczna. A potem pojawił się on.

Jeden uścisk, słowa szczerego wsparcia, a ja poczułam, że w końcu ożyłam. I przysięgam, że nie istniało wspanialsze uczycie, jak to towarzyszące mi, kiedy po prostu znajdowałam się w jego objęciach. Kiedy tulił mnie do swojego ciepłego torsu. Wspierał mnie, kiedy o to nie prosiłam. I wierzył we mnie, kiedy dotykałam najgłębszego dna. Dzięki niemu czułam, że mam do kogo wracać. Dla kogo walczyć. A moje wilcze serce ma dla kogo bić, każdego dnia znosząc ten potworny ból towarzyszący życiu w tym świecie. Przy nim go nie czułam. Był dla mnie, jak najmocniejszy środek przeciwbólowy przynoszący ulgę w cierpieniu.

A teraz patrzę na niego. Ubranego w czarny mundur odświętny i ponownie czuję się martwa. I być może nawet pragnę znaleźć się na miejscu Donovana, którego cierpienia dobiegły końca.

To, co zwracało mi życie, teraz sprawia, że czuję się martwa, jak jeszcze nigdy dotąd.

- Donovan Odem był świetnym żołnierzem, który nigdy nie cofał się przed niczym. - Carlos stanął przy mównicy i zabrał głos na ostatnim pożegnaniu. - Był wierny i zawsze wierzył w sprawę. Był gotowy na ofiarną śmierć za dobro sprawy. Poniósł ją, jednak wierzę, że Odem był wilkołakom, który jeśli miał zginąć to właśnie tak. Na wojnie, walcząc za nasz gatunek. - Carlos odszedł od mównicy i podszedł nieco bliżej trumny. Jego przemówienie kończyło tę część pogrzebu.

Ciało Donovan przywieziono po trzech dniach, kiedy ponownie zaatakowaliśmy buntowników. Tym razem było nas więcej i byliśmy lepiej przygotowani. Wygraliśmy. Jednak ja nie umiałam się tym cieszyć. Donovan był dupkiem, jednak nie chciałam by zginął. Czułam się z tego powodu cholernie winna i nie umiałam zagłuszyć w sobie wyrzutów sumienia. A te paliły mnie od środka niczym ogień z samego piekła.

Trumna z ciałem wilkołaka została zamknięta, a Murrey włączył krótkofalówkę będąca częścią jego stroju.

- Donovan Odem wzywam cię. - Oświadczył alfa, jednak odpowiedziała nam jedynie głucha cisza. - Donovan Odem, powtarzam wezwanie. - Powtórzył, jednak i tym razem odpowiedziała mu jedynie cisza. - Ostatnie wezwanie postało bez odpowiedzi. - Oświadczył, a wilkołaki przykryły trumnę flagą nowego świata.

Flaga była granatowym prostokątem, na którego środku znajdowało się białe koło symbolizujące księżyc. Odcinał się na nim czarny kształt przybierający wilka, który kłania się księżycowi. Był to symbol. Symbol tego, że wilkołaki kłaniają się tylko księżycowi i już nigdy nie pokłonią się człowiekowi.

Trumna została podniesiona przez czterech mężczyzn, którzy wynieśli ją z budynku. Miała zostać wsadzona na pokład samolotu, który poleci prosto do jego rodzinnego miasta. Tam zostanie pochowany przez rodzinę.

Poczułam ogromną gulę w gardle. Chciało mi się płakać. Jednak ostatnio obiecałam sobie, że więcej nie pozwolę sobie na takie chwile słabości. Miałam ich zdecydowanie zbyt wiele na koncie od momentu przylotu.

Wszyscy udali się do stołówki, gdzie odbywała się stypa. I jak nigdy nie byłam fanką upijania się, tak teraz czuję, że na trzeźwo tego nie zniosę.

Od akcji w obozie buntowników, było tylko coraz gorzej. Kilkukrotnie kłóciliśmy się z Carlosem o różne sprawy. A ja czułam, że się od siebie odsuwamy. Coraz więcej sprzeczek i brak zrozumienia stopniowo zabijały, to co udało nam się zbudować. A kolejne akcje podczas, których popełnialiśmy błędy, przez nasze uczucia upewniały mnie w tym, że powinnam odejść od Carlosa. Zbyt długo pracował na te pozycje, by ją stracić. I jest zbyte wysoko postawiony, by popełniać te błędy.

- Sav, co jest? - Spytał Alisha, podchodząc do mnie z kubkiem alkoholu w ręce.

- To nic...

- Nie pierdol. - Poprosiła wyjątkowo ostrym tonem, co dało mi do zrozumienia, że lepiej jej nie denerwować. - Ty nigdy nie pijesz w takich ilościach. Poza tym widzę, że między tobą, a Carlosem się nie układa.

- Chyba... Chyba po prostu do siebie nie pasujemy. - Stwierdziłam, wzruszając ramionami. Przyłożyłam do ust szklankę i ją przechyliłam. Alkohol wyjątkowo przyjemnie podrażnił moje gardło, a ja miałam nadzieję, że pomoże mi zagłuszyć ból, który odczuwałam. - No co mam Ci powiedzieć? - Spytałam może zbyt agresywnie, przez co zwróciłam na siebie uwagę kilku osób. - Nie ułożyło się nam i tyle. Zdarza się.

- Powinnaś odpocząć. - Oświadczył Aiden, który wciął się do naszej rozmowy. - To wszystko w końcu cię przerosło. Powinnaś wziąć przepustkę. Odpocząć i przemyśleć parę spraw.

- A wy to kto? Moi osobiści doradcy życiowi? - Spytałam z kpiną. Alkohol zdecydowanie mi nie służy i sprawia, że mówię rzeczy skrajnie głupie.

- Przyjaciele, którzy się o ciebie martwią, Ah. - Zapewnił wilkołak, używając mojej ksywki z dzieciństwa.

Tak bardzo chciałam, wrócić do tych czasów. Znowu ukryć się za płaszczem błogosławionej niewiedzy. I tak po prostu znów być żywa i pełna energii.

- Aiden ma rację. - Przyznała ciemnoskóra wilczyca, zabierając mi szklankę z alkoholem. - Powinnaś się położyć, a kiedy otrzeźwiejesz zastanowisz się nad wyjazdem na kilka dni.

- Macie rację. - Potarłam skronie, jakby to miało mi pomóc. - Pójdę do pokoju i się położę.

- Odprowadzę cię. - Aiden podszedł do mnie i objął mnie czule ramieniem, ruszając w stronę mojego pokoju.

- Ja was lepiej odprowadzę. Bo jeszcze się zgubicie i nie będzie tak zabawnie. - Alisha objęła mnie z drugiej strony i ruszyła razem z nami do pokoju.

W tym momencie poczułam się nieco lepiej. Już nie tak samotna. A to w tej chwili było mi potrzebne, jak jeszcze nigdy wcześniej.

Spocznij wilczku Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz