Rozdział 1

2.7K 116 9
                                    

Śnieg — tak cudownie biały, czysty, wręcz nieskazitelny — tak z pewnością opisałaby go rudowłosa dziewczyna, która w tamtej chwili siedziała na starym, zimnym pniaku drzewa. Obserwowała przyrodę wokół siebie, wchłaniając chłodne powietrze do płuc. Błonia pokryte białą pokrywą, jezioro zamarznięte, na którego powierzchni znajdował się gruby, stwardniały lód. Temperatura sięgająca minusa i brak ćwierkających ptaków, które pochowane były w gniazdach.

Dla niektórych mogłoby się zdawać, że natura zamarła, ale dla niej było wręcz przeciwnie.

Luciana Derkes czuła się idealnie wśród zasypanej śniegiem naturą. Kochała spędzać czas na dworze, w przeciwieństwie do swoich znajomych, którzy większość zimy spędzali w ogrzewanym zamku, zapewne pijąc gorącą herbatę w Wielkiej Sali.

Zaledwie garstka uczniów przechadzała się po błoniach. Tylko że Luciana zdawała się nie zwracać na nich uwagi, nawet jeśli ktoś przechodził koło niej, zostawiając po sobie jedynie ślady butów na śniegu. Skupiona i zafascynowana książką, nie unosiła z nad niej wzroku, aż do pewnego momentu. Wiatr rozwiał na błoniach, śnieg ruszył zaraz za nim, a wraz z nimi szal dziewczyny, z barwami Ravenclawu. Poczuła, jak biały puch wpada jej za kołnierz, a szal zasłania strony książki. Zdenerwowała się, co ostatnio zdarzało się, aż zbyt często. Była tak wściekła, że cały urok rudowłosej dziewczyny znikł, kiedy zaczęła wydostawać z siebie te paskudne słowa.

- Kurwa mać - wyszeptała, próbując pozbyć się szalika z kartek, zarzucając go sobie na plecy, ale wiatr zdawał się sprytniejszy i wredniejszy. - Cholera jasna...

Zdenerwowana zbyt mocno machnęła dłonią, przez co książka wpadła jej do śniegu, a stare, zużyte strony prędko przesiąkły. Okładka zgięła się w pół, a do tego pechowo na nią nadepnęła, kiedy próbowała ją podnieść.

- Nie no, ja pierdolę... - wymamrotała, kręcąc głowa, gdy w jej dłoniach znalazła się przemoczona, zniszczona do resztek książka.

Całej tej sytuacji przypatrywał się pewien młodzieniec o jasnych blond włosach. Opierał się ramieniem o pniak drzewa i pewnie wybuchnąłby śmiechem, gdyby nie to, że nie chciał zbytnio zwracać na siebie uwagi.

- Jeszcze nie słyszałem, żeby Krukoni tak się odzywali - odparł, mając ręce zaplątane na klatce piersiowej. Wiatr rozwiewał mu jego włosy, a szal z barwami Slytherinu, falował na powietrzu za nim.

- Ah, to ty - machnęła niedbale dłonią, gdy zdała sobie sprawę, że stoi za nią Draco Malfoy.

Nie darzyła go sympatią, choć nie miała do tego jednego konkretnego powodu, prócz tego, że po prostu denerwował ją swoją obecnością. Niestety ostatnio zaczął zjawiać się w najmniej odpowiednich momentach, co czasem tylko pogarszało jej, i tak już kiepską, sytuację.

- Będziesz tu tak stał i się patrzył, czy może w końcu odejdziesz? - zapytała, próbując jakoś odratować książkę zaklęciami, ale żadne, jak na złość nie działało.

Blondyn wyciągnął swoją różdżkę z kieszeni, machnął nią dwa razy, a książka dziewczyny, wyglądała jak nowa. Luciana zaniemówiła.

- Nie bierz tego do siebie. Na ogół nie pomagam ludziom, po prostu irytowało mnie patrzenie na twoją bezradność - odparł, zupełnie nie wzruszony, co to samo było widać po niej.

- Oh, to trzeba było sobie stąd odejść - powiedziała takim tonem, że Draco, aż uniósł brwi. Wydawał mu się zbyt miły jak na nią. - Kochaniutki, szkoda twojego cennego czasu na patrzenie na taką niedojdę jak ja - położyła dłoń na klatce piersiowej, by pokazać dokładnie, że o nią chodzi.

- Nie ma za co - parsknął, zarzucając drugim końcem szala do tyłu i poszedł wzdłuż jeziora, nie odwracając się za nią.

- Palant - mruknęła pod nosem, kręcąc głową.

Luciana poszła do zamku, zostawiając na śniegu swoje ślady, które po chwili i tak zostały zasypane kolejną warstwą białego puchu. Za to Draco nadal spacerował wzdłuż jeziora. Cisza i szum wiatru oplątywała go niczym sznur. Zamknięty w swoich myślach już dawno zapomniał o rudej dziewczynie, kiedy coś podkusiło go, by odwrócić się i zobaczyć, czy nadal tam siedzi. Nie było jej, torby oraz śladów, które śnieg już dawno zakrył.

Draco westchnął ciężko i wrócił do zamku na kolację, marząc o tym, by siedzieć w ciepłej Wielkiej Sali. Przy stole Krukonów, siedząca tam Luciana wpatrywała się w okno, za którym śnieg wciąż sypał. Piękny widok budował się w jej pamięci, żeby mogła go sobie przypominać w każdej dowolnej chwili. W tym samym czasie do sali wparował Draco, który przez huk wyrwał ją ze skupienia. Niemal cała sala się na niego spojrzała, ale on zdawał się nie zwracać na to uwagi. Zajął miejsce koło Ślizgonów, nalewając sobie do szklanki wody.

- On to zawsze musi zrobić pokaz - powiedziała, siedząca koło Luciany Ramona.

Blondwłosa dziewczyna o wyjątkowo jasnej cerze i brązowych oczach, które na jej twarzy przypominały nieco ciemne guziki, parsknęła głośno, gdy Draco Malfoy wparował do pomieszczenia.

Luciana jej nie odpowiedziała, bo swój wzrok skierowany miała na blondynie, który z dość posępną miną, jadł nałożoną na swoim talerzu sałatkę. Długo na niego patrzyła, ale w pewnym momencie jej talerz, znów jak na złość, zsunął się ze stołu, plamiąc przy tym jej szatę. Krukonka po raz kolejny zaczęła przeklinać.

- Nosz ja pierdolę - powiedziała, ścierając chusteczką kawałki jedzenia z siebie.

- Ciszej trochę, bo nauczyciele zaczynają się patrzeć na nasz stół - odparła Ramona, pochylając się do niej, by ta ją usłyszała.

- Oh przepraszam, że brak mi kultury osobistej - odparła ironicznie, przewracając oczami. - Bo z pewnością jestem jedyną osobą na tej sali, która klnie jak szewc.

- Szewc? - zapytała Ramona, nie będąc pewną, o czym mówi Luciana.

- Taki gościu, który naprawia mugolom buty - wyjaśniła już spokojniejszym tonem.

- O, chyba wiem, o kim mówisz - wtrąciła się Cho Chang, dziewczyna z roku wyżej, siedząca zaraz koło nich i słysząca całą ich rozmowę.

- Brawa dla ciebie - rzekła sarkastycznie Luciana, klaszcząc w dłonie.

Cho nie zdawała się pojąć tego sarkazmu, bo uśmiechnęła się i wróciła do jedzenia. Za to Luciana wściekła na samą siebie, że ostatnio jest trochę bardziej nerwowa niż zwykle, wyszła do łazienki. Tam użyła różdżki, by jej mundurek wyglądał jak nowy. Czysty i zadbany. Nie zdawała sobie sprawy, że siedziała w łazience tak długo, że kolacja dobiegła końca i wszyscy uczniowie poszli do swoich dormitori, a ona sama musiała wracać do wieży Krukonów.

Wychodząc z łazienki, napotkała się na Malfoya. Uderzyła głową w jego tors, a wtedy poczuła ból przy zderzeniu, więc złapała się za czoło, a z jej ust wyrwało się przekleństwo.

- Kur... - szepnęła. - Przepra... - Nie dokończyła, gdy unosząc głowę, jej oczy spotkały się z jasnymi tęczówkami Dracona, którego mina wyrażała dużo więcej niż zwykłą wściekłość. - Zanim powiesz swoją regułkę - zaczęła, robiąc krok w tył, kiedy poczuła się niekomfortowo. - Pozwól, że ci przeszkodzę.

Draco szybko uniósł brwi z zaciekawienia.

- Nie mam ochoty na twoje docinki, więc sobie daruj i pozwól, że się oddalę.

- Pytasz mnie o zgodę? - zakpił Malfoy, śledząc jej twarz wzrokiem.

- Chciałbyś.

Zarzuciła swoimi ciemnymi, rudymi i kręconymi, jak owca włosami, które uderzyły o jej plecy i odwróciła się w drugą stronę, zmierzając do wieży Krukonów. Draco patrzył, jak odchodzi, aż znikła za zakrętem.

Luciana przez całą drogę dziwnie się czuła, jakby złość, która kumulowała się w niej przez cały dzień, nagle chciała się wydostać. Nie potrafiła się uspokoić, oddech szalał jej, niespodziewanie szybko wychodząc z jej ust. Nerwy powodowały, że ręce zaczęły się jej telepać, aż w końcu z dziwnego bólu, gdy była na szczęście w dormitorium, pościągała z siebie całą biżuterię, którą miała na sobie i położyła się do łóżka w mundurku, czując, że złość wreszcie opada.

Daffodils ~ Draco MalfoyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz