Rozdział 18

1.2K 75 3
                                    

Jasne, pomarańczowo-złote płomienie świec, rozświetlały Wielką Salę, a śnieg sypiący się z sufitu, wprawiał wszystkich w wesoły świąteczny nastrój. Luciana z zamyśleniem przyglądała się białym płatkom, które wydawało się, że spadają prosto na  nią, a właściwie nawet nie dotykały jej skóry. Rozmarzonym wzrokiem błądziła po suficie, żeby za chwilę zatrzymać spojrzenie na ogromnej choince, stojącej za stołem nauczycielskim.

Potrząsnęła delikatnie głową, zerkając na okno, za którym gęsty, mroźny śnieg wciąż sypał, sprawiając, że błonia powoli zakrywał już tylko biały puch. Luciana westchnęła cicho na ten widok, żeby ostatecznie spojrzeć na swój talerz, z którego nie tknęła nawet kawałka swoich pieczonych ziemniaczków. Krzywiąc usta, odsunęła od siebie talerz, po czym wstała od stołu, zmierzając powoli do pokoju wspólnego.

Czuła się samotnie, mimo że otaczało ją kilku uczniów. Dręczące ją wyrzuty sumienia, że zostawiła ojca samego, nie dawały jej spokoju, ale kiedy tylko przypominała sobie, że tam czułaby się jeszcze gorzej niż w zamku, od razu zmieniała zdanie.

– Panno Derkes. – Głos McGonagall nieco ją przestraszył, kiedy ze spuszczonym wzrokiem zmierzała przez pusty korytarz. – Oh, nie chciałam cię przestraszyć – odparła kobieta, widząc przerażenie na twarzy Krukonki. – Chciałam ci tylko przypomnieć, że profesor Dumbledore poprosił, aby każdy uczeń, który został w Hogwarcie, przyszedł wieczorem na wspólną kolację świąteczną. Mamy nadzieję, że również się pojawisz.

– A dlaczego miałabym nie przychodzić? – spytała Luciana, nieco dziwiąc tym McGonagall.

– Ależ oczywiście, nie o to mi chodziło – powiedziała zmieszana profesor, idealnie to maskując. – W każdym razie..., do zobaczenia na kolacji.

Wyminęła dziewczynę z wyprostowanymi ramionami, po czym znikła w Sali Wejściowej, z której przed chwilą wyszła Luciana. Krukonka przewróciła oczami, nim ruszyła dalej korytarzem.

Choć Hogwart jaśniał blaskiem świątecznym, w dworze Malfoyów nie było już tak kolorowo. Przybrany mrokiem dwór, sprawiał, że święta nie były już tak radosne, a odkąd Lucjusz Malfoy został zamknięty w Azkabanie, nikt się tam już nie uśmiechał, prócz Bellatrix Lestrange, która z nieco niezrównoważonym śmiechem, wprawiała Dracona w załamanie nerwowe. Ślizgon całe dnie spędzał w swoim pokoju, wpatrzony w śnieg za oknem, nie mogąc przestać myśleć o zadaniu, które powierzył mu Czarny Pan.

Z pewnością zabicie człowieka, nie należało do prostych zadań, a już, zwłaszcza kiedy nigdy nawet tego nie planowałeś.

– Draco, skarbie – powiedziała niemal szeptem Narcyza, wychylając się zza drzwi. – Przyjdź na kolację. Jest już prawie gotowa.

– Nie mogłaś wysłać po mnie skrzata – odparł dość gorliwym tonem, od razu karcąc się za to w myślach, bo był pewien, że sprawił tym przykrość swojej matce. – Już idę – dodał, siląc się na przyjemniejszy głos.

I choć kolacja w żaden sposób nie przypominała tej, co w Hogwarcie, Narcyza z całą pewnością robiła wszystko, żeby razem z synem spędzić te święta w miarę rodzinnej atmosferze. Ogromny stół, na którym leżał równie duży ciemny obrus, ozdobiony był kilkoma świeczkami, które oświetlały ponure pomieszczenie. Prócz tego, na stole spoczywały tylko dwa talerze, po obu stronach stołu, na których już nałożone było jedzenie. Draco dość niechętnie zajął miejsce, przy którym rok temu siedziałby jego ojciec.

– Wiem, że ci go brakuje, Draco – zaczęła Narcyza, kiedy ich skrzat domowy nalał jej do lampki wina. – Ale starałam się, aby te święta były dla ciebie przyjemne. Nie chciałam...

Daffodils ~ Draco MalfoyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz