Rozdział 19

1.2K 75 1
                                    

Czas, jakby stanął w miejscu. Luciana przyglądała się pomieszczeniu, czując, jak serce zaczyna bić jej niebezpiecznie szybko. Ciało drętwiało pod wpływem stresu, a stopy wryły się w podłogę, zabraniając się jej poruszyć. Oddychała ciężko, z trudem wypuszczając powietrze, choć z łatwością to ukrywała. Spojrzała na wielki stół, ustawiony na samym środku Wielkiej Sali, na którym porozstawiane były talerze oraz dania, których zapach zanosił się, aż po same drzwi.

Serce stanęło jej w gardle, kiedy znów na niego spojrzała, a ręce mimowolnie powędrowały na klatkę piersiową. Sekundy dzieliły ją od ucieczki. Powoli odwracała się do wyjścia, kiedy poczuła, czyjąś łagodnie położoną dłoń na jej ramieniu. Wzdrygnęła się, na tak nagły dotyk.

– Oh, Panno Derkes – powiedziała uprzejmym tonem profesor McGonagall. – Proszę nie stać w przejściu. Zapraszam do stołu. – Wskazała dłonią przed siebie.

Luciana przełknęła głośno ślinę, siląc się na powolny krok do przodu.

Z pewnością nie tak wyobrażała sobie dzisiejszą kolację.

Choć uczniów nie było zbyt wielu, nie miała dużego wyboru miejsca. Trójka Puchonów usiadała, możliwie najbliżej siebie, za to szóstka pozostałych Gryffonów, dla odmiany porozsiadała się na różnych miejscach, co też sprawiało, że dla Luciany zostały miejsce jedynie te między ludźmi. Kilku Ślizgonów usiadło na samym końcu stołu, nie ukrywając przed nikim, że nie mają najmniejszej ochoty tam być. Luciana westchnęła cicho, kiedy zdała sobie sprawę, że zostało jej jedyne miejsce, naprzeciw Patricka.

Spojrzała na niego. Dyskutował zawzięcie z jakimś Gryffonem, który nalewał sobie do szklanki jakiegoś napoju gazowanego, który stał na stole nalany do ozdobnego, pozłacanego dzbanka. Serce stanęło jej, kiedy przez chwilę miała wrażenie, że ich spojrzenia się spotkają, ale kiedy chłopak, zerknął na Krukona siedzącego koło niej, zakuło coś ją w sercu. Aż tak jej nienawidził, że nawet nie miał ochoty na nią patrzeć?

Spuściła wzrok, modląc się w duchu, żeby ta kolacja minęła jak najszybciej.

– Cieszę się, że wszyscy tu jesteście – zaczął Dumbledore, siedzący na początku stołu, w prawdopodobnie największym krześle. – To naprawdę ważne, by spędzać ten czas w najbliższym gronie. Profesorze Snape, zgodzi się pan ze mną? – zwrócił się w stronę Snape'a, który minę miał dokładnie tą samą, co Ślizgoni siedzący po drugiej stronie stołu.

– Oczywiście – wymamrotał beznamiętnie, nie zmieniając wyrazu twarzy.

Luciana nie usłyszała żadnego słowa z tej rozmowy, cały czas myśląc o Krukonie, siedzącym przed nim. W podobnej sytuacji był Draco, który w dworze Malfoyów nadal zajmował swoje miejsce przy oknie, nie odrywając wzroku od śniegu, padającym swobodnie na mroczny las, rosnący koło jego dworu. Jego myśli krążyły wokół Voldemorcie i o jutrzejszej rozmowie z nim, na którą stresował się bardziej niż poprzednią. Coś niewyobrażalnie ciężkiego siedziało mu na klatce i sprawiało, że brakowało mu tchu.

Głowa zaczęła pulsować, a oddech był głęboki i ciężki, jakby stres zawładnął całym jego ciałem. Chciał płakać, choć tego nie robił. Oparł głowę o ścianę za sobą i powoli odpływał, osuwając się w dół na podłogę, na której siedział.

Obudziło go głośne wtargnięcie do jego pokoju, przez Bellatrix.

– Draco! Draco, do cholery jasnej, co ty wyprawiasz!? – wrzasnęła, podchodząc do niego, by pomóc mu wstać z podłogi, chociaż robiła to wyjątkowo delikatnie.

Draco powoli otworzył oczy, spoglądając za okno, gdzie słońce świeciło jasno na niebie, a śnieg już dawno przestał sypać. Zerwał się natychmiast, wyrywając się z uścisku Bellatrix, która pomagając mu wstać, trzymała go pod ramię.

– Nie wiem, co ty tu robiłeś, ale musisz się zbierać. Czarny Pan zaraz tu będzie.

Te słowa sprawiły, że nie potrzebował żadnej kawy, żeby natychmiast się rozbudzić.

– No już, zbiegaj na dół! On zaraz tu będzie! – mówiła to z takim podekscytowaniem, że Draconowi zrobiło się, aż niedobrze.

– Idę, już idę – odparł dość szorstko, co spotkało się z typowym dla Bellatrix uśmieszkiem.

– Dla niego lepiej nie bądź tak niemiły. Wiesz, że Czarnemu Panu należy się szacunek.

Powstrzymał się od przewrócenia oczami.

Serce waliło mu bardzo szybko, jakby zaraz miało wyskoczyć z klatki piersiowej. Czuł, jak pot go oblewa, a ciało odmawia posłuszeństwa. Z trudem zszedł ze schodów, powoli zmierzając do salonu, gdzie czekała na niego jego matka.

– Draco. Czarny Pan już czeka. Możesz iść. – Narcyza podeszła do niego z prędkością światła, poprawiając koszulę, w której przespał całą noc. Ścisnęła jego ramiona, siląc się na uśmiech.

Draco powoli podszedł do drzwi, za którymi czekał na niego Czarny Pan. Mroczną atmosferę potrafił wyczuć już po wejściu do pomieszczenia, gdzie Voldemort stał odwrócony do niego tyłem, wpatrując się w ścianę, na której w zasadzie nic nie było. W dłoniach trzymał różdżkę, delikatnie jeżdżąc po niej palcami. Jego oddech wydawał się spokojny, a ruchy nadzwyczaj ostrożne.

– Draco, mój chłopcze... – powiedział, powoli odwracając się w jego stronę.

Stał przy drzwiach, próbując ukryć swój strach.

– Usiądź, usiądź... – wymamrotał, wskazując mu dłonią krzesło, o dziwo dalej od niego. Sam usiadł na swoim miejscu, powoli opierając się o drewniane, ciemne oparcie swojego krzesła. – Pewnie się zastanawiasz, dlaczego cię tu wezwałem...

Draco kiwnął głową.

– Otóż, mój drogi chłopcze, mam do ciebie jeszcze jedną prośbę..., właściwie powiedzmy, że to drugie zadanie...

W głowie Malfoya roiły się najciemniejsze scenariusze. Kogo tym razem miał zabić?

– Oczywiście, jestem pewien, że się zgodzisz.... Ah i nie przejmuj się, nie jest to trudne zadanie. Chciałbym, żebyś mi tu kogoś przyprowadził. Ale spokojnie bez pośpiechu. Masz na to czas do końca roku szkolnego, wiem, że sobie poradzisz.

Draco mógł powiedzieć, że odetchnął z ulgą, choć właściwie wcale tak nie było. Reszta rozmowy zdawała mu się odległa i, jakby nigdy nie istniała. Wszystko widział za mgłą, a głosy w jego głowie były przygłuszone. W środku cały dygotał, a na zewnątrz pozostawał wciąż poważny i nieugięty. Po rozmowie poszedł na śniadanie, aczkolwiek niczego nawet nie tknął. Wszystko, co próbował zjeść, stawało mu w gardle.

W między czasie Luciana siłowała się sama ze sobą, żeby nie podchodzić do Patricka, z którym była sam na sam w pokoju wspólnym. Chłopak siedział na kanapie, wciągnięty w książkę, a ona przyglądała mu się, ukrywając się za gazetą żonglera, którego dostała od młodszej koleżanki — Luny. Noga jej drgała, a głowa wychylała, co chwilę znad gazety. Przez moment, zawiesiła się na artykule o narglach i, mimo że dobrze wiedziała, że nic z tego nie jest prawdą, naprawdę się wciągnęła. Zaczęła czytać, zapominając o Patricku, a kiedy doszła do końca artykułu, przestraszył ją czyjś głos.

– Długo jeszcze zamierzasz się tak ukrywać za gazetą?

Żongler wypadł jej z dłoni, a przed sobą zobaczyła Patricka, który stał naprawdę blisko niej. Zabrakło jej tchu, a co dopiero mowy. Usta ułożyły się w kształt litery "O", a oczy utkwiły w jego czarnych źrenicach.

Daffodils ~ Draco MalfoyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz