Rozdział 5

1.6K 95 6
                                    

Bezradność, najgorsze uczucie, jakie Draco Malfoy, odczuwał w swoim życiu. Unikał go za każdym razem, gdy próbowało go złapać. Nie myślał o tym, że takie uczucie może istnieć, wmawiając sobie, że nigdy go nie dopadnie. Uciekał, jak najdalej, nawet jeśli wiązało się to z krzywdzeniem innych osób. Zawsze miał w zanadrzu plan B, którego się trzymał. Był czas, w którym naprawdę zapomniał, jak to jest odczuwać bezradność, ale odkąd jego życie zmieniło się diametralnie, czuł się tak codziennie, każdej nocy i o każdej porze dnia.

To paskudne uczucie nękało go bez przerwy, nie dając chwili spokoju. Czuł cholerny ból, którego nie potrafił zidentyfikować. I mimo że, z każdym dniem, przyzwyczajał się do niego coraz bardziej, nie zdawał sobie sprawy, że wyniszcza go od środka. Nie sypiał nocami, nie jadał przy posiłkach, a co gorsza, chodził przygnębiony, nękany przez własne, natarczywe myśli.

Nikomu nie wspomniał o swoich problemach i tak miało pozostać. Nawet jeśli cierpiał wewnątrz, na zewnątrz nikt się nie orientował. Zakładał niewidzialną maskę, za każdym razem, gdy wychodził do ludzi, a kiedy bywał sam, miał ochotę płakać jak dziecko, a mimo to, tego nie robił.

W piątkowy wieczór, kiedy uczniowie cieszyli się weekendem, Draco spędzał ten czas w miejscu, w którym ostatnio najwięcej przesiadywał. Ciche, ciemne pomieszczenie, zapełnione różnymi stertami, starych rzeczy, których nikt nie używa i dawno o nich zapomniał, coraz częściej gościło w sobie Draco Malfoya.

Głucha cisza obijała mu się o uszy, kiedy stał przed ciemną, drewnianą szafką, z różdżką w dłoni, celując w drzwiczki. W jego głowie wciąż kołowały się setki myśli, a Draco ignorował je, myśląc jedynie o swoim głównym celu: pragnął naprawić tę przeklętą szafę i skończyć wreszcie ten nieskończenie ciągnący się koszmar. Chciał zrobić to jak najszybciej, ale ku jego nieszczęściu, wszechświat robił mu na złość i nie potrafił znaleźć sposobu, by szafka wreszcie została naprawiona.

Draco spędzał w tym pomieszczeniu wiele godzin, nie zwracając uwagi na to, jaka pora dnia, znajduje się po drugiej stronie drzwi. Na korytarzach zapadła cisza, a wszyscy uczniowie siedzieli w swoich dormitoriach. Śnieg wciąż sypał za oknami, a zamiast jasnego słońca, na niebie zawitał jasno świecący księżyc. Gwiazd było nie wiele tej nocy i choć Draco tego nie widział, to wiedział, że zastała go noc...

W tym samym czasie, gdy Draco nadal naprawiał szafę, a wskazówki zegara wskazywały trzecią w nocy, w dormitorium Luciany można było usłyszeć dziwne szmery. Powtarzały się nieustannie, a dochodziły one z łóżka dziewczyny. Krukonka nerwowo wierciła się, zarzucając pościelą z jednej strony na drugą, a poduszka już dawno znajdowała się na ziemi.

Kolejny koszmar nawiedzał ją przez sen, nie dając w spokoju przespać tej nocy. W dormitorium nie było słychać nic, prócz szmerów, aż tu nagle...

Krzyk rozniósł się po całym pomieszczeniu.

Luciana zerwała się z łóżka, czując narastający ból w klatce piersiowej. Łzy leciały jej ciurkiem po policzkach, a oddech był tak niespokojny, że z trudem łapała powietrze. Prawą dłonią trzymałą się za klatkę piersiową, a lewą ścierała łzy z policzków. Nie potrafiła przestać płakać, a nie chcąc budzić swoich współlokatorek, choć cudem bylo to, że się nie obudziły, postanowiła wyjść z dormitorium.

Narzuciła na piżamkę szatę i wyszła, przemierzając pokój na palcach. Wciąż płakała, a nie wiedzieć czemu, nie umiała przestać. Koszmar, który przed chwilą nawiedził jej sen, nie znikał jej sprzed oczu, które podpuchły jej od ciągłego płakania. Natomiast głowa zaczęła ją boleć, dużo bardziej od klatki piersiowej.

W pokoju wspólnym jedyne, co było słychać to skwierczący ogień w kominku. Luciana spojrzała przez okno na zaśnieżone błonia i mimo że chciała, nie zdołała się uśmiechnąć. Kiedy miała zamiar usiąść przy kominku, usłyszała z góry dźwięk otwierających się drzwi. Przerażona pod wpływem impulsu wybiegła z pomieszczenia, nie chcąc, by ktoś ją zobaczył, lądując na zimnym i ciemnym korytarzu.

Pomysł chodzenia w nocy po zamku, z pewnością nie był najlepszy, ale myśl, że musiałaby wrócić do pokoju wspólnego, skręcała ją w żołądku, zwłaszcza że nie miała pojęcia, kto się teraz w nim znajdował. Cichym krokiem zmierzała po korytarzach Hogwartu, czując pod bosymi stopami zimną posadzkę. Owinęła się szczelniej szatą, licząc, że to trochę ją ociepli.

Pozwoliła łzą swobodnie spływać po policzkach, nie mając już siły tego powstrzymywać. Jedyne czego pragnęła, to przespać spokojnie choć jedną noc, bez koszmarów, które nękały ją w każdym śnie. Cisza panująca w zamku pozwoliła się jej uspokoić i zapomnieć o tym okropnym śnie sprzed chwili.

W zamku panował mrok, który sprawiał, że Krukonka dostawała gęsiej skórki. Jeszcze nigdy nie wiedziała Hogwartu o tej porze, a widząc przez okno jasny blask księżyca i drobne płatki śniegu uderzające w szybę, uznała, że wyjście z pokoju wspólnego było dobrym pomysłem, nawet jeśli mogła mieć przez to problemy.

Powoli się uspokajała, czując, że emocje wreszcie z niej schodzą. Szła spokojnie korytarzem na siódmym piętrze, przyzwyczajona do zimnej posadzki, która lodowaciła jej stopy, miała spuszczony wzrok w dół i w końcu odczuwała ulgę od łagodzącego się bólu w klatce piersiowej.

Na ziemi odbijało się światło księżyca, które poniekąd oświetlało jej dalszą drogę. Żaden dźwięk nie roznosił się po korytarzu, nawet jej kroki, dzięki temu, że była na boso. Luciana czuła się niczym mysz, niezauważalna i niesłyszalna, co sprawiało, że pewniej zmierzała wzdłuż korytarza. Tak było, dopóki nie usłyszała za plecami czyjegoś szeptu.

– Derkes?! – ktoś półszeptał, pół krzyczał.

Krukonka natychmiast się odwróciła, będąc pewną, że to jakiś nauczyciel.

– Malfoy? – wyszeptała zaskoczona, mrużąc oczy.

Chłopak zaniemówił, widząc jej twarz. Luciana miała opuchnięte powieki, policzki mokre od łez, a sińce pod oczami przybierały szarych odcieni. Krukonka mogła podobnie opisać Malfoya, który — prócz łez na policzkach — wyglądał niemal identycznie.

– Co ty tu robisz o tej porze? – zapytał, podchodząc do niej bliżej, na co Luciana odruchowo zrobiła krok w tył.

– Mogłabym zapytać cię o to samo.

– Będziesz miała szlaban za szwendanie się po korytarzach – odparł, zakładając ręce na siebie, a na twarzy pojawił się mały, złośliwy uśmieszek.

– Mówisz poważnie, czy tylko zgrywasz debila.

Nagle rozległ się cichy, choć dobrze słyszalny dla ich dwojga, dźwięk na końcu korytarza.

– Słyszałaś to? – zapytał Draco, nie wiedząc czemu, kładąc dłoń na jej ramieniu.

Ślizgon zaczął się rozglądać po korytarzu, ignorując morderczy wzrok Krukonki.

– Oj, no błagam...

– Możesz się zamknąć na moment – zażądał, próbując wypatrzeć coś w tym mroku.

Podobny dźwięk znów się rozniósł, a później kroki, które zmierzały w ich kierunku.

– Ktoś idzie – wyszeptał, zbliżając swoją twarz do niej, by ta go lepiej usłyszała.

– Co teraz? – zapytała nieco przerażona. Nie chciała kolejnego szlabanu, już i tak miała dość na samą myśl o jutrzejszym u Snape'a.

Malfoy westchnął nagle, przewracając oczami.

– Oh, no dobra. Chodź, ale jak komuś tylko o tym powiesz, to cię zabiję.

Luciana zmarszczyła brwi, nie do końca rozumiejąc, o czym on mówi. Nim jednak zdążyła coś powiedzieć, poczuła, jak chwytana jest za rękę, przez Ślizgona, który momentalnie pociągnął ją przez korytarz. Zatrzymali się dopiero przed ścianą, co trochę ją zdziwiło. Jeszcze większego doznała szoku, kiedy Draco zamknął oczy, stając twarzą do kamiennej ściany.

Daffodils ~ Draco MalfoyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz