Rozdział 35

1.1K 57 1
                                    

Rok 1990 — wspomnienia.

Tej nocy wiał paskudny wiatr na zewnątrz. Drzewa wyglądały upiornie, kiedy w ciemności, gałęzie łamały się na wszystkie strony, a na niebie nie było widać ani jednej gwiazdy. Księżyc ledwo świecił, a wrony krakały pod oknem mieszkalnym. Zasłony w pokoju fruwały, ledwo trzymając się na karniszu, a po chwili okno trzasnęło, na skutek przeciągu w korytarzu.

Dziewczynka zerwała się z łóżka jak oparzona, przestraszona nagłym hukiem. Rozejrzała się wokół, a gdy zdała sobie sprawę, że jest w środku sama, nie potrafiła znów zasnąć.

Odkąd jej matka trafiła do szpitala Św. Munga, jej ojciec nocował u niej na podłodze, nie chcąc zostawiać jej samej. Ona również wolała, żeby ktoś zawsze koło niej był. Dlatego, kiedy tylko ujrzała, że materac pod jej łóżkiem jest pusty, postanowiła iść poszukać taty.

Zeszła po schodach, już w połowie słysząc niezbyt głośnią rozmowę, roznoszącą się echem po mieszkaniu. Przestraszyła się. W jej głowie roiło się od czarnych myśli, tych strasznych i tych mniej. Mimo to nie mogła stać w miejscu. A co, gdyby jej ojciec potrzebował pomocy?

Sama nie mogła wiele zdziałać, ale jej sumienie, nie pozwalało jej na to, żeby zostawić go samego w potrzebie. W końcu była tylko małym dzieckiem, które nie chciało być samotne.

– Mówiłem już wam – odezwał się głos jej ojca. Ukryła się za drzwiami od salonu, chcąc dobrze słyszeć rozmowę, dochodzącą z przedpokoju. Drzwi wejściowe były otwarte, a wywnioskowała to przez szum wiatru, który dostawał się do środka. – Dajcie mi spokój albo...

– Albo co? – przerwał mu ktoś zza drzwi. Donośny, straszny i mocny ton głosu, przeraził dziewczynę. – I tak już wiele narobiłeś. Ty i ta twoja głupia żonka.

– Nie mów tak o niej – warknął wściekle, powoli sięgając po różdżkę do kieszeni. – Czarny Pan nie wróci – dodał. – To i ja tego nie zrobię. Zostawcie mnie w spokoju.

– Jeszcze się zdziwisz, kiedy zapuka do tych drzwi. O ile zdążysz cokolwiek zrobić. On się zemści i dobrze, o tym wiesz – zapewnił go czyjś głos.

– Już i tak wiele ucierpiałem. Przez was moja żona leży nieprzytomna w szpitalu. Jeszcze wam mało?

– Wiesz, że gdy wróci, nie będzie miał litości. Potrzebujesz więcej cierpienia? Daję ci dobrą radę i zrehabilituj się, póki jeszcze możesz. To może być twoja ostatnia szansa, potem może być za późno.

– I przychodzisz tu tylko po to, żeby mi to powiedzieć? Myślisz, że chcę wracać, po tym wszystkim. To był największy błąd w moim życiu, nie zamierzam się cofać do tego. Z trudem udało mi się od tego uciec – mówił, mając wielką ochotę zatrzasnąć mu drzwi przed nosem. – Ale widzę, że ty się nieźle trzymasz. Jak w ogóle śmiesz tu do mnie przychodzić i mówić mi takie rzeczy, po tym, jak sam uniknąłeś kary?

– Po zniknięciu Czarnego Pana nie miałem innego wyjścia. Mam syna, którego muszę wychować.

– A ja córkę, a przez was muszę się ukrywać. Jeśli mi się coś stanie, ona zostanie sama. Bez rodziny. Myślisz, że mi łatwo?

– Tego nie twierdzę...

– W takim razie przestań mnie nachodzić. I spróbuj komuś powiedzieć, gdzie mieszkam, to osobiście cię załatwię. Obaj wiemy, że to potrafię zrobić bez skrupułów.

– Będziesz mi teraz groził? Kiedy ja przychodzę do ciebie z dobrą radą?

– Wiesz, gdzie ja mam te twoje dobre rady? Wypierdalaj stąd, zanim źle się to dla ciebie skończy – powiedział, wskazując dłonią w puste miejsce za nim, gdzie nadal szalał wiatr, a nawet zanosiło się na deszcz. – Wyjdź.

Luciana usłyszała, jak drzwi się zamykają, a zaraz po tym, pobiegła na górę, nie chcąc być przyłapana na podsłuchiwaniu.

Daffodils ~ Draco MalfoyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz