Rozdział 9

1.4K 82 2
                                    

Gęsta mgła unosiła się w powietrzu, a śnieg sypał nieustannie, pokrywając błonia białym puchem, który sięgał, aż po kolana. Szarość panowała na dworze, przez co Zakazany Las wyglądał dużo mroczniej i tajemniczo, niż zazwyczaj. Na jeziorze widniał gruby, śliski lód, na którym odbijał się niewyraźny obraz księżyca w nocy. Ciepłe światła świec z okien zamku, odbijały się na białej pokrywie, a jedynymi śladami butów, jakie można było spotkać na błoniach, były od Hagrida.

Grudzień rozpoczął się z ogromną falą mrozu. Korytarze były dużo chłodniejsze, niż zazwyczaj, a zimny prąd wiatru utrzymywał się w zamku, niemal cały dzień. Uczniowie spędzali czas głównie w pokojach wspólnych, kłócąc się o miejsca przy kominku, a korytarze świeciły pustkami, nawet w ciągu dnia. Zima w tym roku wyjątkowo dotknęła Hogwart.

Luciana była jedyną osobą, której mróz nie przeszkadzał. Krukonka chodziła w krótkim rękawie, z szatą zarzuconą na ramiona, nie czując chłodu, który panował w zamku. Chętnie spędzała czas na dziedzińcu, z błyszczącymi oczami, obserwując prószący śnieg.

W pewien czwartek, kiedy słońce niewyraźnie widniało na niebie, a promienie słoneczne, ledwo wchodziły przez okna na korytarzu, Luciana siedziała na ławce, czekając na swoją lekcję. Nie przepadała za okienkami, ale tego dnia odwołali lekcje zielarstwa, z racji tego, że była burza śnieżna.

Cudowna cisza panowała na korytarzu, kiedy Luciana siedząc na ławce, oparta o kamienną ścianę, czytała książkę, którą wypożyczyła z biblioteki. Za oknem widziała jedynie sypiący śnieg, który gwałtownie uderzał o szybę, zasłaniając widok na błonia. Westchnęła cicho, wręcz ciesząc się z widoków oraz tego, że jej nerwy się uspokoiły, a emocje nie władały nad nią samą.

Kiedy pałała się spokojem oraz ciszą, czytając książkę, nagle pojawił się przed nią, jakby wyrósł z podłogi, Profesor Snape. Patrzył na nią gardzącym wzrokiem, po czym odchrząknął, gdy rudowłosa nie zwracała na niego zbytniej uwagi.

Luciana natychmiast się zerwała, stając naprzeciw profesora z przerażoną miną. Była pewna, że odejmie jej punkty za siedzenie na korytarzu, zupełnie bez powodu. W końcu był do tego zdolny.

– Dzień dobry, profesorze – rzuciła szybko, co spotkało się z uniesieniem brwi na twarzy Snape'a.

– Panno Derkes, dlaczego nie jesteś na zajęciach? – zapytał, prostując bardziej ramiona, by pokazać swoja wyższość nad nią.

– Mam okienko profesorze – odparła pospiesznie.

Snape westchnął cicho, ledwie słyszalnie.

– W sobotę masz ostatni szlaban – oznajmił nagle, beznamiętnie, zaplatając ręce na klatce piersiowej.

– Tak, pamiętam.

– Tym razem będziesz miała jeszcze jednego towarzysza, prócz Pana Pottera – ciągnął dalej, obserwując, jak jej mina momentalnie zmienia się z przerażenia w niezadowolenie. Zapewne, by się uśmiechnął, gdyby nie to, że chciał zachować powagę przed uczennicą.

– Rozumiem.

Snape nie mówiąc nic więcej, oddalił się, a za nim powiewająca czarna szata. Kiedy zniknął z zasięgu wzroku Krukonki, przejechała ręką po twarzy, wzdychając ciężko.

– Na litość Merlina, za co? – powiedziała do siebie, głosem niemal do płaczu.

I choć była gotowa się rozpłakać, na samą myśl, że prócz Pottera będzie musiała znosić jeszcze kogoś, szybko opanowała swoje nerwy, gdy znów spojrzała na okno, gdzie burza śnieżna nie ustępowała. Usiadła z powrotem na ławkę, obserwując śnieg, uderzający o szybę, szybko zapominając o rozmowie ze Snapem.

Jeśli Luciana uważała, że ostatnio miała ogromnego pecha, tak w piątek myślała, że gorzej już być nie może. Gdy tylko się obudziła, czuła, że jej głowę przeszywa okropny ból, a mięśnie bolały ją do tego stopnia, że ledwo podniosła się z łóżka. Myślała, że padnie na ziemię i ryknie płaczem. Była blada jak ściana, kiedy zobaczyła swoje odbicie w lustrze, a Romana utwierdziła ją w tym, gdy ujrzała ją wychodzącą z łazienki.

– No i masz swoje wychodzenie na dwór i spacerowanie po korytarzu w krótkim rękawie – odparła Romana, ubierając na siebie szatę z godłem Ravenclawu na piersi. – Mówiłam ci, że to, że lubisz śnieg, zimie i nie wiadomo co jeszcze, nie oznacza, że się nie przeziębisz.

– Możesz człowieka jeszcze bardziej nie dołować? – wyjąkała, zakładając na nogi grube czarne rajstopy.

– Ja tylko ci mówię, że musisz zacząć się cieplej ubierać. Z zimą nie ma żartów – mówiła dalej blondynka, wiążąc swoje długie włosy w kucyka.

– Przecież nic wielkiego mi nie jest – powiedziała, ubierając spódniczkę z mundurka. – Nie rób z tego histerii – dodała, zapinając guziki na koszuli. – Zaraz mi przejdzie, jak napiję się ciepłej herbaty. – Zawiązała na szyi krawat w brązowo-niebieskich barwach.

– Jesteś strasznie uparta. Może pójdziesz jednak do Pomfrey – zaproponowała Romana, zakładając na włosy granatową opaskę, która idealnie pasowała do krawatu, który miała zawiązany na szyi.

– Nie. Jest dobrze.

Luciana nieco przeliczyła się swoimi słowami, kiedy to później, wybiegła w środku lekcji do łazienki, gdzie łapiąc się kurczowo za muszlę klozetową, zwymiotowała swoje śniadanie.

– Jasna cholera – wyjąkała, wycierając usta rękawem od szaty. – Ja to mam kurwa pecha – dodała, wychodząc z kabiny.

Stanęła przed umywalką, patrząc w swoje blade odbicie w lustrze, obserwując dokładnie każdy cal swojej twarzy. W oczach miała łzy, a usta niemalże sine. Długo się sobie przypatrywała, kiedy przypominała sobie ten okropny koszmar, który całkiem niedawno nawiedził jej sen. Dreszcze przeszły jej po ciele, kiedy spojrzała na umywalkę, a w jej głowie przypomniał się obraz krwi spływającej do kanału. Niemal natychmiast odkręciła korek i przemyła sobie twarz zimną wodą. Tak strasznego koszmaru nie miała jeszcze nigdy.

– I jak? Żyjesz? – zapytała ją Romana, kiedy szły przez korytarz do następnej klasy.

– Nie – odparła, wręcz ciągnąc za sobą swoje nagle ciężkie nogi. – Jeśli do jutra mi nie przejdzie, to umrę na tym szlabanie. Nie będę wstanie, nic zrobić.

– Mówiłam ci, że...

– Daj spokój – przerwała jej, po chwili ciężko wzdychając. – Już wystarczająco jestem dobita. No, chyba że lubisz kopać leżącego.

– Co ty wygadujesz? – zapytała zszokowana, patrząc na Luciane wielkimi oczami. – Nie wiem, czy to ta choroba, czy co, tak na ciebie działa, ale dziwnie się zachowujesz.

Luciana sama się nad tym długo zastanawiała.

– Idź do Pomfrey – zażądała Romana, zatrzymując ją na środku korytarza. – Da ci eliksir i będziesz zdrowa jak ryba.

– Tłumaczyłam ci już, że nie chcę robić wokół siebie histerii.

– Przecież każdy może być chory, to nie jest robienie wokół siebie szału – odparła, kręcąc głową. Widząc minę Luciany, westchnęła, po czym dodała. – Jeśli do jutra ci nie przejdzie, idziemy do skrzydła szpitalnego.

– Nie – żachnęła się natychmiast Krukonka. – Bo będę musiała ten szlaban robić w inną sobotę, ja chce mieć go już z głowy.

– Twoje zdrowie jest ważniejsze.

– O ile byłoby to coś poważnego, a to zapewne przeziębienie albo jakaś grypa żołądkowa. Nie przesadzajmy – machnęła niedbale dłonią.

– Jesteś strasznie uparta.

– O tym już wspominałaś, masz coś ciekawszego do zaoferowania? – odparła już nieco zdenerwowana Luciana. – Chodźmy lepiej na te lekcje i dajmy sobie spokój z tym skrzydłem szpitalnym.

Daffodils ~ Draco MalfoyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz