Rozdział 16

1.2K 66 4
                                    

Korytarze, ciemne i puste, tego wieczoru mogły przyprawiać o dreszcze. Kompletna cisza i spokój, jaka panowała, była nieco niepokojąca, a jedyny słyszalny dźwięk, dochodził zza drzwi gabinetu profesora Slughorna, gdzie właśnie trwało wytworne przyjęcie. Nieliczni zaproszeni przez Horacy'ego spędzali miło czas, powoli czując nadchodzący świąteczny klimat.

Ostatnie kilka dni w Hogwarcie, uczniowie spędzali głównie w pokojach wspólnych na rozmowach między sobą. Ich kufry stały w dormitoriach, gotowe do wyjazdu, a uczniowie z niecierpliwieniem wyczekiwali dnia, kiedy wreszcie spotkają się ze swoimi rodzinami. Byli też tacy, którzy zostawali w szkole, a do nich, niestety, należała Luciana, która jak na ironię, nienawidziła świąt Bożego Narodzenia. Nie kojarzący się jej dobrze okres świąteczny, przyprawiał ją o mdłości, zawsze, kiedy odczuwała zbliżający się wyjazd z Hogwartu.

Miała dość obserwowania depresji ojca oraz siedzenia w zamknięciu, w czterech ścianach swojego domu. Nie chciała dłużej patrzeć na swojego ojca, który siedział przed mugolskim telewizorem, pijąc do upadłego ognistą whisky. Nie miała ochoty odczuwać smutku i rozpaczy za swoją matką, która nadal była w szpitalu Św. Munga i wciąż nikt nie potrafił jej pomóc. To, co ją spotkało kilka lat temu, właśnie w święta, wywarło duży wpływ na jej rodzinie.

Dlatego ten rok postanowiła spędzić w zamku, mimo wyrzutów sumienia, że zostawia ojca samego w święta.

Tego wieczoru, kiedy przyjęcie u Slughorna powoli się rozkręcało, Luciana spacerowała po zamku, nie zaważając na konsekwencje przypadkowego złapania. Jej kroki były wolne, ciężkie, jakby ciągła za sobą jakiś ogromny ciężar. Jednym źródłem światła był blask księżyca zza okna, a cisza panująca wokół niej, była wręcz ukojeniem. Większość uczniów była w pokojach wspólnych, a to powodowało, spokój na, pogrążonych mrokiem, korytarzach.

I choć Luciana była pewna, że jest jedyną, która wtenczas beztrosko spaceruje, nie zdawała sobie sprawy, że w dokładnie w tym samym czasie, Draco Malfoy robił dokładnie to samo, tylko z jednym małym wyjątkiem. On próbował przedostać się na przyjęcie do Slughorna.

Jego kroki były pewniejsze, szybsze i o wiele cichsze, jakby dokładnie wiedział, że coś może go nakryć za rogiem. Przechodził między korytarzami bardzo dyskretnie, aż wreszcie jego nogi stanęły przed drzwiami do gabinetu Slughorna. Śmiechy i gwar rozmów słychać było, aż na zewnątrz, na co oczy Draco, zaświeciły, jak milion małych gwiazdeczek. Chwilę tak stał, próbując wsłuchać się w jakąś z rozmów. Mrużył wzrok i marszczył brwi, kiedy...

– O, widzę, że nie tylko ja mam żal, o to, że nie zostałam zaproszona. – Usłyszał za swoimi plecami cichy głos Luciany. – Nie ma co. Nie wpuszczą nas. Choć uważam, że powinnam tam być. Taka niesprawiedliwość panuje teraz na tym świecie.

Serce Malfoya biło bardzo szybko. Przestraszył się, choć próbował to zatuszować przed dziewczyną. Jego blada i zmęczona twarz była czerwona, a oczy szeroko otworzone. Luciana, mimo jego starań, prędko zauważyła jego przerażenie.

– Jeśli próbujesz się tam dostać, to powinieneś udawać, że jesteś tam mile widziany. Z taką miną szybko domyślą się, że się tam wkręciłeś.

– Skoro tak mówisz, to dlaczego sama tego nie robisz? – zapytał, podchodząc do niej bliżej, na wypadek, gdyby ktoś miałby go usłyszeć zza drzwi. Co raczej było mało prawdopodobne.

– Nie po to tu przyszłam.

– Ah, tak? To znów mnie śledzisz?

Dziewczyna parsknęła głośnym, niekontrolowalnym śmiechem.

– Nie. Po prostu potrzebowałam chwili... odetchnięcia. Ale ty widzę, uwielbiasz pakować się w kłopoty.

– Daj spokój. Muszę tam zajrzeć i tyle. – Machnął niedbale dłonią, marszcząc brwi ze złości. Tak bardzo nie chciał wtedy z nią rozmawiać. Niszczyła jego plan, który całą wczorajszą noc budował.

Daffodils ~ Draco MalfoyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz