Rozdział 51

1.2K 108 218
                                    

Hej, część! Przepraszam, że tak długo nie było rozdziału, ale, jak pisałam na mojej tablicy, potrzebowałam przerwy.

W sercu Remusa tańczyły rozdygotane iskry, które z sekundy na sekundę coraz bardziej przybierały na swej mocy, aż w końcu nie wytrzymał. Pękł. Poczuł, że coś rozerwało go na pół jak szmacianego pluszaka.

Skrył się gdzieś w kącie, sam nie wiedząc przez zamglony wzrok, gdzie konkretnie. Zgiął się w pół z wrażeniem, że jakieś gwoździe przebijają jego brzuch. Po policzkach spłynęły łzy. Odchylił głowę i oparł ją o ścianę, koncypując o sytuacji, która miała miejsce przed minutą.

Wiedział, że zaliczył faux pas. Wiedział, że nie powinien pozostawiać Stelli, swojej w końcu przyjaciółki, z takimi pełnymi okrucieństwa, a przede wszystkim nieprawdy, słowami.

Stella była dla niego ważną osobą. Znali się już dobre dwa lata i inaczej być po prostu nie mogło. Przypomniał sobie teraz słowa swoich przyjaciół, którzy od początku śmiali się, że ostatecznie oboje się w sobie zakochają i tyle będzie po tej przyjaźni. Nie mieli, oczywiście, nic w tych słowach złego na myśli. Twierdzili, że oboje są dla siebie stworzeni i pasują względem temperamentu do swoich osobowości.

James i Syriusz, którzy od pierwszego dnia na wspomnienie o nowej znajomej, robili sugestywne miny, byli naczelnymi amorami, którzy mieli bardzo słaby cel, a ich strzały nie potrafiły trafić w Remusa. Do czasu.

Już od dawna relacja Remusa do Stelli zaczęła się zmieniać. Od takiego dawna, że aż sam nie mógł dojść do wniosku, kiedy dokładnie. Z każdym dniem coraz bardziej fascynował się jej osobą. Zatapiał się w błękitnych oczach, ciepłym uśmiechu i niezbyt rozgarniętym charakterem Stelli, który na swój sposób był dla niego uroczy.

Nie zorientował się, kiedy zamieszkała w jego myślach, a jej towarzystwo stało się zaklęciem na każdą najdrobniejszą ranę. W tym tkwił problem. Przynajmniej Remus tak to w ten sposób widział. Bo gdyby wcześniej zrozumiał, że zaczął się zakochiwać w Stelli, to mógłby coś temu zaradzić, powstrzymać ten nieubłaganie zatrważająco szybki proces emanowania do dziewczyny uczuć. Tymczasem było już za późno.

Zakochał się na zabój.

A teraz cierpiał tak bardzo, że chciał przestać żyć, ponieważ wmówił sam sobie, że nic z tego nie będzie. Nie może być. Dla dobra wszystkich, a przede wszystkim samej Stelli.

Nic jednak nie usprawiedliwiało, że bynajmniej nie potraktował jej w porządku. Spanikował. To też nie było uzasadnieniem, ale przynajmniej prawdą. Jedną z nielicznych. Czuł do siebie abominację, ale jednocześnie wiedział, że gdyby tam pozostał, toby przy niej pękł. Powiedziałby o wszystkim, nim zdołałby się dostatecznie namyślić, a Stella nie mogła o tym wiedzieć. Dla własnego dobra.

Uważał, że nie był odpowiednią osobą dla Stelli. Kochał ją tak bardzo, że gotów był odejść, aby zapewnić jej bezpieczeństwo, a przecież towarzystwem swojej osoby nie mógł tego zagwarantować.

Żałował, och, jak żałował, że dał się ponieść emocjom i chwili, kiedy oddał pocałunek! Powinien już wtedy dać jasny sygnał Stelli, że, choć to było bezczelne kłamstwo, nic pomiędzy nimi nie będzie! Przez tę chwilę dał jej moment nadziei, co na pewno sprawiło, że cierpienie podwoiło się, kiedy skłamał w kwestii swoich uczyć do niej.

Przełknął z trudem ślinę i zaszlochał głośno, w ogóle nie przejmując się, że zaczął się mazać jak mała dziewczynka, a każdy mógł się na niego teraz natknąć w takim bezradnym stanie. Złapał się za głowę, podsunął pod podbródek kolana i oparł na nich, rozgrzane od bólu głowy, który nagle go złapał, czoło.

Co teraz będzie? W jaki sposób mógł to rozwiązać? Nie chciał stracić Stelli, ale jednocześnie może zerwanie z nią więzi było najlepszym wyjściem? Wiedział, że będzie bardzo cierpiał, tak samo jak Stella, co było dla niego podwójnym cierpieniem, ale gdyby tylko sobie zdawała sprawę z tego, że to było najlepsze wyjście...

Stella jeszcze miała szansę, aby być szczęśliwa. Miała szansę, aby założyć wymarzoną rodziną, o której z nim wiele razy rozmawiała. Pamiętał jej iskierki w oczach, kiedy opowiadała o dzieciach, o całej gromadzie, o małym, skromnym domku na wzgórzu, gdzie słońce padałoby przez okno do kuchni pełnej rozbieganych dzieciaków...

Jakim człowiekiem musiałby być Remus, aby odebrać Stelli tę możliwość posiadania dzieci? Przecież... przecież był wilkołakiem... Wilkołaki nie powinny się rozmnażać! Był potworem! Mógłby zrobić krzywdę nie tylko Stelli, ale, o zgrozo, ich dzieciom...

Tak, teraz był pewien tego, że dobrze postąpił. Może nietaktownie, może okrutnie, ale to nie wykluczało, że wciąż dobrze dla Stelli. Jeśli dziewczyna teraz myślała, że była dla niego tylko przyjaciółką, nikim więcej, to mogła zacząć żyć dalej. Nie musiała wciąż cierpieć, że ich potencjalny związek był na przegranej pozycji, a ona nie mogła spełnić swojego największego marzenia, gdyby pozostała u jego boku. Bo to byłoby jeszcze gorsze niż samo odrzucenie. Remus nie miał serca, aby na to pozwolić.

Deliberacje Remusa przerwały odbijające się echem po ścianach czyjeś kroki. Gwałtownym ruchem dłoni starł łzy z policzków, choć wiedział, że to była marna próba. Ktokolwiek zmierzał właśnie w jego stronę, z pewnością dostrzeże te zaczerwienione i podkrążone od płaczu oczy.

Rozejrzał się więc z paniką dookoła, aby umknąć gdzieś — gdziekolwiek! — byleby nikt go nie spotkał w takim stanie i zaczął zadawać pytań, na które nie mógł teraz odpowiedzieć.

Było jednak za późno. Zza zakrętu wyłonił się Syriusz.

Remus podenerwował się jeszcze bardziej, że tym kimś był jego przyjaciel. On dostrzeże ten zły stan, który go spętał jak diabelskie sidła i nie chciał opuścić. Postanowił jednak, że wytęży swoje ostatnie siły, aby Syriusz niczego nie dostrzegł, choć z góry to było przesądzone...

— Hej, Luniaczku! — zawołał dziarsko Syriusz i sprężystym krokiem podszedł. — Jak tam randka w śniegu ze Stellą? Kiedy ślub? Nawet garnitur już zakupiłem! — Remus wbił wzrok w podłogę, a w jego głowie szalało od rozmyślań, co odpowiedzieć i jak to zrobić, aby przyjaciel niczego nie zauważył, ale wzrok Syriusza zatrzymał się na jego oczach. Szeroki uśmiech, który jeszcze przed momentem rozciągał kąciki ust chłopaka, znikł, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. — Od zawsze wiedziałem, że Stella potrafi być ostra, ale że aż tak?!

— Nie, Syriusz... To nie... Ja nie... — Remus pogubił się we własnych słowach. Był w istnej rozsypce i nie potrafił się uspokoić.

Syriusz nie potrzebował jednak objaśnień. Bez słowa podszedł i tak mocno przytulił do siebie zdołowanego Remusa, że temu na moment aż zabrakło tchu w piersi. Syriusz poklepał go kilka razy mocno po plecach, po czym się odsunął i zarzucił rękę na jego ramię.

— Chodź, znajdziemy czekoladę.

Zawstydzony swoim rozemocjonowaniem Remus, z palącymi czerwienią policzkami i wzrokiem wbitym w swoje buty, pokiwał bezradnie głową i bez słowa ruszył u boku Syriusza w stronę wieży Gryffindoru.

Krucze serce  • Remus Lupin ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz