Rozdział 67

1K 99 419
                                    

Ślub Jamesa i Lily był piękny. Po policzkach Stelli spłynęła cała fontanna łez, kiedy wpatrywała się w parę swoich przyjaciół, mówiących sobie „tak" na całe życie. W głębi siebie od zawsze czuła, że Lily w końcu przekona się do Jamesa, ale mimo wszystko i tak trudno było jej pomyśleć, że w końcu oboje się zeszli tak na poważnie. W końcu postanowili spędzić ze sobą resztę swojego życia...

Dla Stelli było to bardzo romantyczne. Zwłaszcza, że uwielbiała śluby. Widok zakochanych w ich najszczęśliwszym dniu był dla niej kojący. Z chęcią pomagała Lily we wszelkich przygotowaniach, wspierała i uspokajała w razie ataków niepewności i przebłyskach paniki.

Ślub Paisley i Moose'a był równie cudowny. Stella podziwiała tę parę przez pryzmat tego, że tyle lat już ze sobą byli. Może mieli mniejsze czy większe sprzeczki, krótsze czy też dłuższe, ale ostatecznie dochodzili do kompromisu. Moose akceptował wady Paisley, a Paisley akceptowała wady Moose'a. Taka miłość była po prostu czymś pięknym.

Po powrocie ze ślubu swoich przyjaciół, Stella opadła na łóżko w pokoju na poddaszu. Ostatnimi dniami coś ją bez przerwy dręczyło. Nie potrafiła się od tych myśli odsunąć, a oba śluby nie polepszały sytuacji.

Było czymś oczywistym, że Ruth i Ricardo byli dla Stelli prawdziwymi rodzicami. To oni ją wychowali, dali swoją miłość, troskę i akceptację, a przede wszystkim wsparcie dla każdej decyzji, jaką Stella podjęła. Ale nie mogła przestać myśleć, że gdzieś tam na świecie, może nawet w tym samym mieście, mogą żyć jej biologiczni rodzice, o których niczego nie wiedziała.

Zastanawiała się wielokrotnie, dlaczego ją oddali do domu dziecka. Co takiego się stało? Czyżby umarli? Czy może jej nie chcieli?... Stella wolała już wierzyć w tę pierwszą opcję, nawet jeśli było to brutalne. Nie mogłaby znieść świadomości, że zanim jeszcze się urodziła, była dla nich ciężarem i problemem. Wielkim kłopotem, którego nigdy nie chcieli.

Niewiedza była jednak bardziej uciążliwa niż ta przykra myśl. Wiedziała, że bez względu na prawdę, nigdy nie przestanie uważać Ruth i Ricarda za swoich prawdziwych rodziców, lecz potrzebowała wiedzieć dlaczego.

Z lekką obawą o ich reakcję, poinformowała o swoim postanowieniu Ruth i Ricarda. Oboje przyjęli to ze spokojem, twierdząc, że wcale jej się nie dziwią. Stella dostrzegła oczach rodziców lekką panikę, więc natychmiast zapewniła ich, że prawda, jakakolwiek by nie była, nie zmieni ich więzi. To oni ją wychowali. To oni sprawili, że była teraz takim człowiekiem, jakim była. Nigdy nie zamierzała tego zapomnieć, że podarowali jej wspaniałe dzieciństwo, wspaniałe życie.

Następną osobą, z którą podzieliła się tą informacją, był Remus. Chciała, aby poszedł wraz z nią do sierocińca, skąd chcieli pozyskać informacje.

Teleportowali się na ciemną ulicę Londynu, gdzie mieścił się ów sierociniec. Chociaż Stella była zbyt mała, aby wiele zapamiętać, to w pamięci wciąż miała zarys tego wielkiego domu. Te ciemne ściany, obdarte zasłony, a jak weszła do środka, to dostrzegła również znajome stare meble.

Zostali poprowadzeni przez jedną z opiekunek do gabinetu jej przełożonej. Tam Stella i Remus usiedli na krzesłach.

— Dobry. Chcą państwo zaadoptować dziecko? — zapytała ze znudzeniem korpulentna kobieta z okularami na nosie i krwistą szminką okalającą usta. Nawet nie uniosła wzroku znad papierów, nad którymi siedziała.

Stella i Remus wymienili spojrzenia.

— Nie — podjęła Stella i poprawiła się na siedzeniu. — Ja... Ja chciałabym... Bo ja tutaj byłam...

Dopiero wówczas, po tych słowach, Stella zaskarbiła sobie uwagę korpulentnej kobiety, która podniosła swoje znużone bladoniebieskie oczy i wbiła w nią przenikliwy wzrok.

Krucze serce  • Remus Lupin ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz