Rozdział 11

1.6K 102 294
                                    

Pomimo mroźnego wiatru było stosunkowo ciepło, dzięki promieniom słońca, którego nie zakrywały chmury. Z tego powodu Stella i Lea z chęcią wybrały się na dziedziniec, aby odetchnąć świeżym powietrzem przed lekcjami popołudniowymi. Stella miała eliksiry, zaś Lea opiekę nad magicznymi stworzeniami.

Siedziały obok siebie. Stella trzymała na nogach otwartą książkę, którą były zaawansowane eliksiry, natomiast Lea żuła w ustach cukrowe pióro, rozglądając się dookoła.

— Gdzie ty wczoraj do takiego późna byłaś? I, co ważniejsze, dlaczego mnie ze sobą nie zabrałaś? — żachnęła się Lea, obrzucając przyjaciółkę krytycznym spojrzeniem.

— Z Remusem — odparła tylko, przewracając stronę podręcznika.

— Do takiego późna? To co wy robiliście?

— Najpierw poszliśmy oddać jego książki, a później... — zawahała się. — Później się rozdzieliliśmy, mnie się nie chciało wracać do pustego dormitorium, więc się przeszłam do sowiarni, aby wysłać rodzicom list.

— No nieźle, musiałaś go naprawdę długo pisać — parsknęła Lea, lecz nie drążyła tematu, skupiając swój wzrok na postaci, która właśnie weszła na dziedziniec.

Był to rosły, dobrze zbudowany chłopak o schludnie ułożonych, czarnych włosach, które opadały mu nieco na oczy. Stella natychmiast go rozpoznała. Musiał to być ten obrońca Gryffindoru, o którym Lea bez przerwy mówiła. Edwin Hansen.

— A właśnie — rzekła Stella, zamykając książkę i z nonszalanckim uśmiechem spoglądając na Leę, która zaprzestała żucia swojego pióra, zapatrzona w Edwina — jak minęła wam randka?

— To nie była randka — burknęła Lea, otrząsając się i spoglądając spod zmrużonych powiek w stronę Stelli.

— No dobrze, więc jak minęło wam to absolutnie, całkowicie, bez żadnego podtekstu, spotkanie koleżeńskie?

— No wiesz... — zaczęła. — Chyba dobrze, skoro zaprosił mnie na kolejne.

— No co ty!

— Aż tak trudno w to uwierzyć? — zapytała opryskliwym tonem Lea, podnosząc głowę z wyniosłą miną i dumą. — Jestem przecież cudowną kobietą.

— Ależ oczywiście! Cieszę się po prostu. Jaki on jest?

Lea przez chwilę się zastanowiła, odbiegając szybko wzrokiem od oczu Stelli.

— Zabawny, uprzejmy, dobrze gra w quidditcha, jego wujek gra w jednej drużynie, również na pozycji obrońcy, bardzo się na tym zna i ma znajomości. Powiedział, że jeśli tylko będzie chciał, bezproblemowo dostanie się do drużyny... dobrze gra w quidditcha, mówiłam już?

— Twój ideał, co? — zaśmiała się Stella.

— Może.

— To na co czekasz, idź do niego!

— Dobra. Dobra, to dobry pomysł. To... — Szybko wstała, rozglądając się dookoła, w poszukiwaniu Edwina. — Do zobaczenia!

Stella pożegnała ją i sama wstała, ruszając w stronę zamku. Nim weszła do środka, spojrzała jeszcze za siebie. W idealnym momencie, aby dostrzec, jak Lea dogadania Edwina i razem idą w stronę błoni ramię w ramię. Uśmiechnęła się pod nosem, poprawiając na ramieniu torbę.

Sama do końca nie wiedziała, gdzie by pójść, aby wykorzystać ten wolny czas. W końcu stwierdziła, że tam, gdzie zwykle, czyli do biblioteki. Może czegoś poczyta lub się pouczy. Gdy była już przed drzwiami, usłyszała, że ktoś wykrzykuje jej imię.

Krucze serce  • Remus Lupin ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz