Nie rozmawialiśmy za wiele o sytuacji, która wydarzyła się u niego na kolacji. Wiem tylko tyle, że w końcu powiedział ojcu, a ja nie zapytałam, co takiego, tylko polowałam głową. Jestem zmęczona tym, jak wiele w moim życiu kręci się wokół rodzinnych dramatów. Jest niedziela i życie na kampusie jest zaskakująco znikome. Siedzę na schodach jednego z budynków pomiędzy jego nogami i cieszymy się ciepłym jesiennym wieczorem. Luke ma przerzucone ramiona przez moje, a ja opieram plecy o jego pierś.– Zgodziłem się, żeby Jack zapłacił za moje studia, jeśli ojciec tego nie zrobi.
To każe mi sądzić, że na tym obiedzie wydarzyło się więcej niż do tej pory zrozumiałam.
– Myślisz, że tego nie zrobi? – próbuję dowiedzieć się czegoś więcej.
– Chyba nie chce mieć nic wspólnego z synem, który jest w połowie pedałem – wyrzuca to z siebie wkurzony, może nawet brzmi, jakby utożsamiał się z tym, co ten pojeb mu powiedział – Co gorsze, uważa, że nie jesteś dla mnie dobrą partią i czym prędzej powinniśmy się rozstać.
– Co? – to nieco mnie przytłacza.
– Nie mam pojęcia. Powiedział coś o Szkocji i o tym, że nie ma mowy, że cię tam zabiorę, że twoja noga tam nie postanie..
Nie chcę wiedzieć, jak wygląda teraz moja twarz, bo nie mam pojęcia, o co tu w ogóle chodzi. Nie szukaliśmy więcej odpowiedzi na temat naszych rodziców, bo pochłonęliśmy się sobą nawzajem.
– Co jest takiego w Szkocji, że moje nazwisko z hańbiłoby jego szkocki ród? – kpię.
Wiem, że powinnam skupić się na jego studiach, ale to doprowadza mnie do szału.
– Przecież to jakaś kpina! – oburzam się – Teraz muszę tam pojechać i zrobić mu na złość!
Luke wybucha śmiechem.
– Czy mu da zrobić się na złość? Zawsze wygrywa.
– Konkurs bycia bucem – podsumowuję.
Obydwoje milkniemy na chwile.
– Myślałeś, kiedyś o tym, żeby mieć normalną rodzinę? – obracam się przez ramię, aby zobaczyć jego reakcje na to pytanie.
– Co to znaczy normalną? - może chce z tego zażartować.
– Moja współlokatorka przyjaźni się z własną mamą, a jej ojciec jest profesorem na uczelni i nigdy nie powiedział jej, że ma wybrać jej uniwerek.
– To dla ciebie norma? – jego pytanie jest nieco lekceważące.
– Brzmi miło – wzrusza ramionami, jakby chciała podkreślić, że to nic takiego.
– Nie wiem, czy chcę mieć rodzinę – przyznaję po raz pierwszy na głos – Nie wiem, czy byłbym w tym dobry, bo ledwo wychodzi mi bycie z tobą.
– Ledwo? – dziwię się.
– A co, jest nieźle? – widzę jego uśmiech, co wywołuje mój.
– Jestem szczęśliwa, a chyba o to chodzi, żeby uszczęśliwiać drugą osobę i samemu być szczęśliwym. Jesteś szczęśliwy?
– Ogólnie czy z tobą? – co raz trudniejsze te pytania..
– A to są dwa różne szczęścia? – dopytuję.
– Uważasz, że nie można być szczęśliwym tylko przy jakieś osobie? W jakiejś części? – zagłębia się w to, jakby często o tym myślał.
– Nie wiem, a można?
– Jestem szczęśliwy tu z tobą, ale czasem, gdy ciebie nie ma, wcale taki nie jestem.
– Chyba nie powinno tak być – mówi niepewnie.
– Wolę to niż wieczne bycie nie nieszczęśliwym, ale też nie bycie szczęśliwym.
– Wiem, że nie można cały czas być szczęśliwym, ale... – cały czas kieruje to do mnie, o mnie, ale teraz chyba przestaje – Chciałabym taka być częściej, chciałabym nie gasnąć, gdy wracam do domu lub gdy myślę o domu i gdy słyszę o twoim domu..
– Mój dom, mój problem.
– Wiesz, że tak nie jest.. – obracam sygnet jego rodzinnego herbu na palcu.
Luke dostrzega, że to robię.
– Nie wierzę, że to nosisz cały czas – brzmi, jakby robił mi wyrzuty – Chcesz być częścią tego syfu z własnej woli.
– I tak trochę jestem – uśmiecham się, chociaż średnio jest tu do śmiechu – Hej! – podnoszę się ze schodów i staję przed nim – Powinniśmy się pobrać!
Nawet nie udaje, że traktuje mnie poważnie. Wybucha śmiechem i rozsiada się na schodach, podpierając łokciami o stopień wyżej.
Staję wyprostowana z poważną miną, bo mówię całkiem poważnie. Nie wiem, czy dostrzega moją minę, że salwy jego śmiechu ustają, czy już uznał, że mówię poważnie.
– Zróbmy to – podskakuję w miejscu – Czemu mielibyśmy nie?
– Ty mówisz poważnie.. – może właściwie chodzi o to, że go przeraziłam, że zrobiło się zbyt poważnie.
– Kocham cię, czemu mielibyśmy tego nie zrobić? Kto nam, kurwa, zabroni? – nie wiem, czy złość na rodziców jest dobrym motywatorem, ale mam to gdzieś. Podoba mi się ten pomysł.
– To takie wariactwo – wstaje, abyśmy na podobnej wysokości, chociaż on stoi kilka stopni wyżej, a na dodatek jest ode mnie wyższy.
– Lubię wariactwo – uśmiecham się od ucha do ucha.
Luke idzie moim śladem. Kręci głową z niedowierzaniem, ale już nie protestuje.
– Będę mogła zapłacić za twoje studia. Kasa Jacka to, jak kasa Marka. Będziemy mieli nową rodzinę i własne wartości..
– Nie chcę brać ślubu dla kasy, Rowan – oburza się, wręcz wścieka – Kocham cię, ale póki będę częścią tego syfu, nie powinniśmy się pobierać, żeby robić mu na złość.
Może coś w tym jest. Może ma racje. Wierzę, że chodzi tylko o to, a nie o coś więcej.
– Jedźmy do Szkocji, Rowan. Czuję, że tam są odpowiedzi, których potrzebuję.
Więc, możemy robić na złość jego ojcu małymi rzeczami.
Kiedy relacje z rodzicami przestaną utrudniać nam życia?
CZYTASZ
Cambridge vs Oxford {Luke Hemmings}
FanfictionOjcowie Luke'a I Rowan są przyjaciółmi od zawsze i równie długo ze sobą rywalizują. Żyją w przepychu i bogactwie, bo tak od pokoleń żyły ich rodziny. Każde z ich dzieci ma obowiązek iść na Cambridge, bo to tradycja, a tradycja to najważniejsza z rze...