15. Blisko, ale nie za blisko

701 67 4
                                    


Siedzimy z Austinem w salonie i gramy w monopoly, jako matematyczne świry doszliśmy do wniosku, że będziemy mogli sprawdzić, czy jesteśmy maszynkami do zarabiania pieniędzy. Oboje w przyszłości planujemy pracować w bankowości i na takie studia właśnie się wybieramy, aby móc osiągnąć ten cel. Austin zawsze powtarza, że matematyka wszędzie jest taka sama, że równanie ma tylko jednopoprawne rozwiązanie, nawet jeśli nie jest to tylko jedna liczba, czy jeden x. Uważa, że to właśnie matematyka w życiu jest najprostsza, bo nie da się w niej skłamać. Kłóciłam się z nim o wszelkie finansowe przekręty, czy bańki, ale on dalej uważa swoje. Twierdzi, że te pieniądze gdzieś są i zawsze jest się w stanie doliczyć gdzie. Uważam, że jest nieco naiwny, ale mu tego nie mówię, poza tym całkiem mi się to podoba. Wierzy, że na świecie jest więcej dobrych ludzi, niż złych i że wszystko w końcu dostaje swoją przysłowiową karmę. Mam właśnie ukraść trochę pieniędzy z banku, tak na złość mu, żeby pokazać, że się da i że nawet się nie zorientuje, ale wtedy mój telefon wibruje na stole.

Luke: jesteś w domu??????

To zabawne, bo to ja sprawiłam, że przesadza ze znakami zapytania, jeszcze mu o tym nie powiedziałam, że przejął to ode mnie.

– Kto to?

Luke: przyjechałem do ojca, bo nas wezwał i...

Luke: nie mogę tu zostać

Luke: nie mogę też wracać, bo jestem zbyt zdenerwowany

Patrzę na wiadomości jeszcze przez chwile, zanim w końcu patrzę na Austina.

– Obrazisz się, jeśli przerwiemy grę? Przyjaciel mnie potrzebuje.

– Jaki przyjaciel? – pyta.

– Przyjaciel rodziny..

– Aha – nie kłóci się ze mną. Wstaje z ziemi i zbiera swoje rzeczy.

– Obiecuję, że dokończymy, może jutro? Co powiesz na południe? – pytam, łapiąc go za ramię i obracając w swoim kierunku – Przepraszam..

– Nie przepraszaj - łapie moją brodę między palce i pochyla się do pocałunku – Przyjaciel bogatej rodzinki, który pewnie jest równie bogaty jest ważniejszy, niż ja.

Trochę to mylące, skoro całuje mnie, a potem to mówi. Odsuwam się od niego.

– Każdy ma priorytety, co?

– Nie możesz po prostu powiedzieć, że ci to przeszkadza, zamiast rzucać tymi złośliwościami? – chcę mu wygarnąć, że gdzie to jego dobro w ludziach, ale zapomniałam wspomnieć, że nie uważa, że na złośliwości najlepsze jest bycie miłym, a raczej równie złośliwym. Cóż, tego w nim nie lubię. Ale każdy ma wady, prawda?

Austin otwiera drzwi, a po ich drugiej stronie stoi Luke.

– Cześć – nawet to ‚cześć' nie brzmi, jak on. Wygląda też marnie – Cześć, jestem Luke.

- Muszę lecieć.

– Co to za buc do licha, Rowan? – mówi, wkurzony Luke, gdy wchodzi do środka, a ja zamykam za nim drzwi – Nawet się z tobą nie pożegnał, z kim ty się do licha spotykasz?

– Zamknij się. Brzmisz teraz, jak mój ojciec.

– Tylko, kurwa, nie nasi ojcowie - uciska swoje czoło, podkreślając, jak bardzo jest zirytowany.

– To się tak nie zachowuj – warczę.

– Nie chcę – mówi, wchodząc wgłąb domu - Ktoś jest?

– Rey siedzi z kolegami do góry.

Przyglądam mu się i uświadamiam sobie, że przez to, że najczęściej widywałam go przy niedzielnych obiadach, prawie nie wiem, jak wygląda na codzień. Dziś ma na siebie bluzę z jakimś logo, zaskakująco nie uniwerku. Cóż, on nie ma obsesji na tej punkcie. Ciemne jeansy, wiszące na jego tyłku, zamiast go opinać, co byłoby atutem i tenisówki. Tak, jak jego stylizacja bardzo mi się podoba, tak jego włosy wyglądają, jakby zamierzał je sobie powyrywać z głowy.

Cambridge vs Oxford {Luke Hemmings}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz