『 ROZDZIAŁ 42 』

2K 159 34
                                    

DIEGO

Kolejne dni musiałem spędzić na organizowaniu dowództwa pododdziałom, które straciły swoich kapitanów. Nie ukrywam, było ich dość sporo, jako że solidnie wymierzyłem karę zdrajcom. Od początku wiedziałem, że będzie ich sporo, a jednak ich liczba z lekka mnie zaskoczyła. Znacznie komplikowało to moje plany, ale nie mogłem się poddać i okazać słabości, musiałem to jakoś poukładać i pokazać wszystkim, że panowałem nad sytuacją.

Zerknąłem w bok i ujrzałem zbliżającego się do mnie Luciano. Miał pogodną minę, więc w duchu odetchnąłem, bo nie zniósłbym kolejnych złych wieści.

— Twoje rzeczy już są spakowane — oznajmił, zrównując się ze mną.

Skinąłem głową i powoli przeleciałem wzrokiem cały ogród. Było mi tu nadzwyczaj dobrze, ale nie mogłem dłużej grzać miejsca u Angelo. Musiałem się usamodzielnić i równocześnie zyskać nieco prywatności.

— W porządku, już idę — powiedziałem, nie odrywając wzroku od zielonej przestrzeni.

— Nie zamierzasz im tego wyjaśnić?

Zerknąłem na niego, zastanawiając się nad odpowiedzią. Powinienem porozmawiać z Lavelle o mojej wyprowadzce, ale nie chciałem na razie zdradzać jej głębszych szczegółów. Prawdę powiedziawszy zamierzałem zabrać ją i Hero do siebie, ale musiałem odczekać kilka dni, by nikt nie nabrał podejrzeń, że wyprowadziła się razem ze mną. Wtedy moje ojcostwo stałoby się oczywiste.

— Powiem jej w odpowiednim czasie.

Westchnął głośno, wykrzywiając usta.

— Niepotrzebnie ją trzymasz w napięciu. Chyba obaj wiemy, że wariujesz na jej punkcie.

Parsknąłem śmiechem. To dość mało powiedziane, ale nie zamierzałem mu przyznawać racji, choć Luciano był na tyle bystry, że sam potrafił się domyślić, co chodziło mi po głowie.

— Chodźmy — powiedziałem w końcu i ruszyłem w stronę rezydencji.

Spodziewałem się, że w trakcie mojej przeprowadzki Lavelle zaszyje się w swoim pokoju, niezdolna spojrzeć mi w oczy przez to, że ją zostawiam. Ona jednak dzielnie trwała przy drzwiach wyjściowych i szeroko się do mnie uśmiechała.

— Wpadaj do nas czasem, dobrze? — zagadnęła, kiedy zbliżyłem się do niej. — Hero z pewnością się ucieszy, jeśli czasem zrobisz mu niespodziewaną wizytę.

Przekręciłem głowę, by spojrzeć na Lucasa i dać mu dyskretny znak, by pozostawili nas samych. Skinął mi głową i po chwili zostaliśmy w holu jedynie we dwójkę.

— Nie mam ci tego za złe, że się wyprowadzasz, więc nie myśl sobie, że będę się za to na ciebie wściekać. — Wygładziła moją marynarkę na piersi i spojrzała mi w oczy. — Rozumiem twoją potrzebę bycia samym i że musisz skupić się teraz na odbudowaniu oddziału. Tutaj byś się rozpraszał, Hero ciągle biega i krzyczy...

— Od kiedy jesteś taką gadułą? — Uniosłem dłoń, by pogładzić ją po policzku.

Uśmiechnęła się szeroko, a na jej policzki wypłynął rumieniec. Odnosiłem wrażenie, że dopiero teraz zaczynałem poznawać jej prawdziwe „ja". Po niespełna pięciu latach w końcu poznałem prawdziwą i pełną życia Lavelle.

Gdybym nie był świadkiem jej trudnych chwil, to nigdy nie domyśliłbym się, że coś było z nią nie tak, że pod szerokim uśmiechem kryła blizny, które zmieniły ją i jej życie.

Chciałbym wierzyć, że to ja byłem motorem napędowym, który sprawił, że wyszła z tego i nareszcie chwyciła życie za rogi. Nie było mnie tu jednak, nie widziałem tej niezwykłej transformacji, ale to jeszcze bardziej mi się podobało, bo oznaczało to, iż sama w końcu uporała się ze swoimi demonami. Była silną kobietą, która w końcu poczuła prawdziwy smak szczęścia, wyłącznie dzięki własnemu uporowi i nadziei.

LAVELLE ✔ || RIAMARE #1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz