DIEGO
Odstawiłem Lavelle do domu i czekałem razem z nią do przyjazdu McCoya. Atmosfera między nami zrobiła się nieco napięta z racji tego, iż zamartwiała się ciągle zadaniem, jakie jej powierzyłem. Wyłącznie od niej zależało, czy uda nam się uciec, nim jej mąż odkryje mój plan, czy też zdoła zabrać ją jako pierwszy. Nie wiedziałem, jak ją pocieszyć, wesprzeć. Nie znajdowałem słów, które mogłyby jej w tym momencie pomóc.
Około dwudziestej drugiej pojawił się w rezydencji, a ja nie mogłem znieść wyrazu strachu na twarzy Lavelle. Odesłał ją na górę, ponieważ chciał ze mną chwilę porozmawiać zanim odjadę, co nieco mnie zaniepokoiło.
— Wkrótce będę potrzebował twojej pomocy — wyznał spokojnie, taksując mnie wzrokiem.
Zachowałem spokój i wpatrywałem się w niego, czekając na dalsze wyjaśnienia.
— Jutro wieczorem przekażę ci auto i klucz do kryjówki, gdzie zabierzesz moją żonę. Masz przy niej być, póki nie nakażę ci wrócić.
— W porządku.
— Będę miał na was oko, więc w razie potrzeby podeślę wam wsparcie — dodał nieco surowiej, bacznie mnie obserwując. — To twój najważniejszy sprawdzian, więc liczę, że się wywiążesz, bo jeśli nie, to dość szybko się o wszystkim dowiem.
Pokiwałem głową, choć w głowie już zaczynały zapalać mi się lampki. Mój instynkt rzadko zawodził, toteż w tej kwestii zacząłem się nieznacznie denerwować.
— Postaram się wywiązać z tego zadania jak najlepiej.
Przytaknął zaledwie, po czym zostawił mnie samego i udał się na poddasze. Cholera, miałem głęboką nadzieję, że Lavelle uda się dziś osiągnąć cel, bo ta sytuacja zasiała zamęt w mojej głowie.
Poddenerwowany wyszedłem z domu. Musiałem szybko dostać się na granicę z sąsiednim stanem. Skoro szef się zjawił, to oznaczało to jedno – wojna zbliżała się wielkimi krokami i mogła wybuchnąć dosłownie w każdej chwili. Spiąłem się na myśl o tym, co nas czekało, co czekało Lavelle, a przede wszystkim mnie.
Zaparkowałem przed niewielkim budynkiem, znajdującym się na obrzeżu miasta. Wyglądałby na opuszczony, gdyby nie światło sączące się spomiędzy zasłoniętych zasłon. Ruszyłem do wejścia, zauważając jeszcze dwa budynki i kilka aut zaparkowanych nieco dalej. Kurwa, nie spodziewałem się tu aż tylu osób.
Przełknąłem ślinę i udałem się do drzwi, szykując w głowie jakąś wymówkę. Zapukałem, ale ponieważ nikt się nie odezwał i mi nie otworzył, to po prostu nacisnąłem klamkę i wpakowałem się do środka. Przywitał mnie długi, nieoświetlony korytarz z kilkoma parami drzwi. Na wszelki wypadek wyciągnąłem pistolet z kabury na piersi i zacząłem kierować się w stronę pierwszego skrzydła. Otworzyłem je, ale nikogo w środku nie znalazłem. Coś mi tu śmierdziało. Usłyszałem trzask paneli na korytarzu, więc z uniesioną bronią wyszedłem z pomieszczenia.
— Santiago — powiedział lodowatym głosem.
Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nienawidziłem, gdy się tak do mnie zwracał i chyba specjalnie mnie nim torturował, by sprawdzić moje granice. Zrównał się ze mną, przeszywając mnie uważnym wzrokiem połączonym z błąkającym się na ustach uśmieszkiem.
— Chciałeś mnie widzieć — rzuciłem oschle, chowając broń.
Kiwnął jedynie głową. Zachowywał się podejrzanie, w dodatku dom wydawał się pusty i cichy jak na ilość osób, której się spodziewałem.
— I jak twoje zadanie? — zapytał nonszalancko, unosząc brew.
Jego wzrok powinien mnie paraliżować, ale byłem zbyt hardy, by przed nim klęknąć. Nigdy nie zamierzałem okazać przed nim słabości.
CZYTASZ
LAVELLE ✔ || RIAMARE #1
RomansaTOM I SERII RIAMARE Lavelle od samego początku nie miała kolorowego życia. Po tym, jak matka odeszła do kochanka, wychowywał ją jedynie ojciec. W ich domu nigdy się nie przelewało, ale dziewczyna nie narzekała na swoje dzieciństwo. Kiedy poznała Dea...