Cztery lata później
LAVELLE
Przetarłam oczy i spojrzałam na stojący na komodzie zegarek. Dobijała już szósta rano, co umocniło mnie w przekonaniu, że do perfekcji opanowałam regularne poranne wstawanie, bez potrzeby nastawiania budzika.
Wysunęłam stopy spod kołdry, włożyłam kapcie i wstałam z łóżka. Powłóczyłam stopami do garderoby, gdzie przebrałam się w typowy dla siebie strój i opuściłam pomieszczenie. Odtwarzając mechanicznie swój typowy schemat działania, zeszłam po schodach do kuchni, włączyłam elektryczny czajnik i przeszłam do lodówki. Wyciągnęłam mleko, z szafki wygrzebałam resztki płatków owsianych i na szybko przygotowałam sobie owsiankę.
Dom jak zwykle był cichy i pusty. Jedynym dźwiękiem, który przerywał tę ciszę, było rytmiczne cykanie ogromnego zegara ustawionego w salonie. Tik tak. W tym domu był jedynym wskaźnikiem, jak prędko życie upływało.
Posprzątałam po śniadaniu, nastawiłam zmywarkę i równo o szóstej czterdzieści pięć wyszłam z domu. Cicho zamknęłam za sobą drzwi, zeszłam z werandy na kamienisty podjazd i zatrzymałam się tuż przy fontannie, stojącej przed frontem. Każdy poranek wyglądał niemalże tak samo, jedynie czasem zdarzały się wyjątki, które wcale nie napawały mnie radością. Lubiłam swoją rutynę i świadomość, iż wiem, co za chwilę się stanie. Niepewność o przyszłość bywała czasem moim najgorszym wrogiem.
Czarny bentley z przyciemnionymi szybami wkrótce wjechał na podjazd. Kamyki głośno chrzęściły pod oponami samochodu, wywołując grymas na mojej twarzy. Cisza była czymś pięknym. Bezpiecznym. Nie lubiłam hałasu, bo nigdy nie zwiastował niczego dobrego.
Wsiadłam do auta, zajmując miejsce na tylnej kanapie.
— Dzień dobry, Nilasie — odezwałam się grzecznie, obdarzając go uśmiechem.
— Dzień dobry, pani McCoy. — Starszy mężczyzna rozpromienił się na mój widok. — Jak pani się dziś miewa?
— W porządku, dziękuję za troskę — wydusiłam, przybierając sztucznie wesoły ton głosu.
Złączyłam palce i wyjrzałam przez szybę, kiedy ruszyliśmy w drogę. Wyjechaliśmy za żelazną bramę, łącząc się tym samym ze światem zewnętrznym. Zieleń lasu już wkrótce w pełni miała ustąpić złocistym barwom jesieni. Do tego czasu pragnęłam rozkoszować się ciepłym powietrzem i piękną pogodą, która pozwalała mi na ukochane spacery po ogrodzie.
Wkrótce dotarliśmy do asfaltowej drogi i dostrzegałam już w oddali zarysy pierwszych budynków, a wkrótce i wierzchołki ogromnych wieżowców. Lubiłam Jacksonville, choć to Atlanta zawsze była moim domem. Pragnęłam czym prędzej tam wrócić, choć wiedziałam, że w najbliższym czasie nie było to możliwe.
Po kwadransie Nilas zaparkował autem przed budynkiem mojej uczelni. Podziękowałam mu, jak zawsze, i pożegnałam się. Wygładziłam spódnicę i poprawiłam kołnierzyk koszuli. Ścisnęłam pasek mojej listonoszki i z głośnym wydechem ruszyłam w stronę wejścia do budynku. O tej porze korytarze były opustoszałe, jedynie nieliczni studenci chowali się po kątach, studiując podręczniki, zapewne przed zbliżającymi się egzaminami. Mnie również one czekały, ale ciężko było u mnie o stres, bo wiedzę chłonęłam jak gąbka i miałam dość dobrą pamięć.
Przystanęłam przez salą wykładową i zerknęłam na zegarek na nadgarstku. Do zajęć pozostało mi pół godziny, a znając moją przyjaciółkę, pojawi się ona równo z ich rozpoczęciem. Raczej nie była rannym ptaszkiem, w przeciwieństwie do mnie. Na szczęście profesor wybawił mnie już po piętnastu minutach i otworzył przede mną drzwi, bym mogła wejść do środka i przygotować się do zajęć.
CZYTASZ
LAVELLE ✔ || RIAMARE #1
RomanceTOM I SERII RIAMARE Lavelle od samego początku nie miała kolorowego życia. Po tym, jak matka odeszła do kochanka, wychowywał ją jedynie ojciec. W ich domu nigdy się nie przelewało, ale dziewczyna nie narzekała na swoje dzieciństwo. Kiedy poznała Dea...