Ostatnią część trasy do Qinghe, Yao pokonywał na koniu u boku Jiang Chenga. Znudziło go siedzenie w powozie, a skoro byli już w pobliżu Qinghe nie czuł potrzeby aby tam siedzieć. Wciąż miał na sobie te fioletowe kobiece szaty co coraz bardziej go drażniło i sprawiało, że miał mniej swobody w swoich ruchach. Jeśli jeszcze kiedyś znów będzie narzekać na szaty Qinghe to przypomni sobie zapewne o tych które miał właśnie na sobie. Westchnął ciężko, nie rozmawiali przez dłuższy czas z Wanyinem bo oboje byli już zmęczeni, a czas naglił.
Duże zaniepokojenie wywołało w Yao to co zobaczył po wejściu do miasta. Było szaro, ciemno i ponuro. Oczywiście, zawsze tak było, ale tym razem było o wiele bardziej, a czarne sztandary i wszechobecne materiały sprawiły, że coś we wnętrzu Yao zawyło.
- Lepiej się pospiesz... - powiedział szeptem do Jiang Chenga i na tyle na ile mógł pośpieszał konia między wąskimi uliczkami. Ludzi było od groma, a większość z nich kierowała się właśnie do Nieczystej Domeny.
Dostrzegł chwilową konsternację na twarzy młodszego, ale liczył, że ten zrozumie.
- Nie mamy za dużo czasu. - nad jego głową zagrzmiało, a niebo dawało dosadnie znać jaki dzisiaj jest dzień i jak to się skończy.
Jiang Cheng nie bardzo wiedział z początku co tu się wyprawia. Nieczysta Domena od zawsze wydawała mu się ponurym miejscem, jednak teraz... Było tu coś niepokojącego, co sprawiało, że instynktownie zadrżał.
- Co tu się wyprawia? - spytał patrząc na Yao i pospieszył za nim swojego konia, co wcale nie było takie łatwe. Dopiero po chwili dotarło do niego znaczenie słów starszego. - O nie. - rzucił niemało przerażony - Huaisang. - rozejrzał się po blokujących ich ludziach i zaraz ryknął rozwijając Zidian, gotów utorować sobie drogę - Precz! - spiął konia i szybciej ruszył za Meng Yao, który zdawał się wiedzieć, gdzie się udać. W końcu mężczyzna spędził tu sporo czasu i zapewne widział już takie rzeczy.
Im szybciej ludzie się rozstępowali tym szybciej Yao mógł poruszać się na koniu przez miasto i rynek. W drodze zdjął z siebie materiał wierzchni który utrudniał mu poruszanie się, porzucił go gdzieś za sobą. Materiał z twarzy także zdarł pozbywając się go.
- Z drogi!- zakrzyknął przebijając się przez miasto. Stukot rozpędzonych kopyt konia niósł się echem przez uliczki torując im coraz szybciej drogę. Ostatecznie nie każdy miał ochotę na zostanie stratowanym przez rozpędzone konie.
Gdy udało mu się dotrzeć bliżej bramy wiedział, że się przez nią nie przebije, korzystając z rozpędu konia wspiął się na jego grzbiet. Gdy w końcu straż zauważyła co się dzieje, napięli się gotowi odeprzeć ten nagły zryw. Yao odczekał chwilę aby w końcu zatrzymać konia, a samemu odbić się od jego grzbietu i przeskoczyć nad wojskiem.
Opadł ciężko na ziemię i wydobywając miecz zza pasa, popędził w stronę środka placu. Coraz głośniej grzmiało, a wiatr zrywał się i szarpał czarne sztandary by zaraz w tej ciszy, rozległ się głośny brzdęk ostrzy.
Gdy Mingjue wziął mocny zamach Yao zdążył przebiec ten dystans na jednym tchu i ślizgiem pokonać resztę placu aby zablokować ostrze które padało na kark Huaisanga. Musiał przyznać, że ból jaki poczuł w tym momencie był niesamowity, miał wrażenie, że siła Mingjue połamie mu obie ręcę, którymi Yao mocno trzymał rękojeść Henshenga.
W całym tym nagłym poruszeniu przepchnął Huaisanga samemu stając w centrum zainteresowania Baxii. Ugięty pod ciężarem, z wyciągniętymi rękami bronił tego, który choć na to nie zasłużył, miał dziś wygrać los na loterii.
- Litości... - poprosił szeptem czując jak pod naporem uginają mu się ręce. Jedyne czego się bał to to,że zaraz jego ręce będą połamane bo co jak co, ale Mingjue miał dość dużo sił. Aż za dużo można by rzec. A w połączeniu z tak potężną bronią czyniło go to niemal niepokonanym.

CZYTASZ
MDZS - Nie Mingjue x Jin Guangyao
Fanfiction✓|ZAKOŃCZONE| " Miał ochotę zrzucić go na ziemię, gdy ten strzelił go w tyłek, on to chociaż zrobił delikatnie. Niespecjalnie przejął się jego marudzeniem o rzekomych siniakach i wcale nie zamierzał dawać mu spokoju, nie ufał mu i nie miał pojęcia...