Rozdział 54 - Panna Berrymore

10 1 0
                                    

Od razu ruszam i odwracam głowę od Harry'ego w kierunku, z którego dochodził głos.

Harry warczy z irytacją i odchyla głowę do tyłu, gdy podrywam się i jego ręka znika z mojego policzka. Cholera, kto nas teraz ma?

Kiedy się odwracam, serce mi wali, widzę dozorcę, który depcze nas ciężkimi krokami. Wcale nie wygląda na szczęśliwego, dlatego od razu wstaję i staję na baczność. O Boże, skończyliśmy. Coś dostarczonego przez.

—Powinienem był się tego domyślić! — mruknął dozorca i stanął dwa metry od nas, kładąc brudne ręce na biodrach. — Harry, ile razy ci mówiłem, żebyś już nie wchodził na mój cholerny dach?

— Dość często — mówi Harry, również wstając. Wkłada z powrotem koszulę w kratę. — Nic się nie stało. Jak zawsze.

Patrzę na niego z przerażeniem. Jak może tak spokojnie rozmawiać z dozorcą? Dozorca wygląda, jakby sam miał nas zrzucić z dachu!

— Wiesz, że zawsze coś może się zdarzyć! — skarży się dozorca. — Dałem ci raz tu przyjść, ale to nie znaczy, że możesz się tu pojawiać codziennie! A przede wszystkim nie powinieneś nikomu pokazywać!

— Hank, uspokój się. — Harry uspokaja sytuację i nie mogę uwierzyć, że zna jego imię. — Wyjdziemy, jeśli poprosisz, ale nie denerwuj się.

— Nie denerwuj się? — Hank, dozorca gniewnie zaciska pięści. — Powiedziałeś to ostatnim razem! Tym razem nie przymknę oka! Do dyrektorki!

Harry unosi kąciki ust z niedowierzaniem. Śmieje się.

— Pospiesz się. Nie możesz być poważny.

Ale widocznie dozorca Hank tak coś na myśli, bo niecałe pięć minut później siedzimy z Harrym dokładnie na tych samych krzesłach, na których powiedziano nam, że weźmie udział w moich zajęciach teatralnych. Tuż przed biurkiem naszej dyrektor, panny Heath. To zabawne, kiedy ostatnim razem byliśmy jak magnesy odpychające się nawzajem, ale dzisiaj siedzimy blisko siebie, czekając, aż panna Heath nam powie po tym, jak nielegalnie weszliśmy na dach.

Jak szybko wszystko może się zmienić. Jak szybko wszystko może się zmienić.

Piszę nerwowo na oparciu krzesła, podczas gdy Heath patrzy na nas w zamyśleniu przez swoje okulary do czytania. Harry też czeka.

— Nie wiem, co powiedzieć — mówi po chwili panna Heath. — Naprawdę nie wiem.

Zaciskam usta. Boże, mam nadzieję, że nie wsadzi nas ponownie w szlaban.

— Ale zadaję wam poważne pytanie — wzdycha i zdejmuje okulary. — Co się z wami dzieje?

Unoszę brwi, zdziwiona pytaniem. Harry również wydaje się być zdezorientowany.

— Ostatnim razem siedzieliście tutaj, bo kłóciliście się głośno na korytarzu, a teraz muszę was upominać, bo skakaliście razem na dachu szkoły? Jestem nauczycielem od wielu lat, ale nigdy nie spotkałam się z czymś tak dziwnym.

Nic na to nie mówimy.

— Dokąd to zmierza? — kontynuuje panna Heath. — Co dalej? Czy będziecie wspólnymi dilerami narkotyków i sprzedawać marihuannę studentom?

— Inni są za to odpowiedzialni — mówi Harry.

Chichoczę w rękaw. I chichot. A kiedy zdaję sobie z tego sprawę, natychmiast zatrzymuję się i spoglądam wstecz na pannę Heath, która patrzy na mnie z zakłopotaniem. Ona naprawdę uważa, że to nie jest zabawne.

— Nie przestrzegacie żadnych zasad — mówi. — Nie stawiacie się na szlaban, a ja nie dostaję żadnych informacji o tym, jak się sprawy mają w kinie. Violet. Czy uważasz, że to wszystko jest w porządku?

Nie mogę tego ponownie komentować. Oczywiście nie wydaje mi się, żeby to było w porządku, ona o tym bardzo dobrze wie. Szkoła jest dla mnie ważna, ale po prostu świetnie się bawiłam.

Heath kręci głową zmieszana i odchyla się na krześle.

— Myślę, że to wspaniale, że Harry znowu aktywniej uczestniczy w zajęciach, ale oboje przeskoczyliście i to powinno mieć konsekwencje.

O rany, proszę, nie rób więcej bzdur.

— Macie pomysł? — pyta nas Heath. — Ponieważ jestem przez was absolutnie przytłoczona. Nie wiem już, co robić.

Harry i ja znowu nic nie mówimy. Z pewnością nie może oczekiwać, że zaproponujemy nam kary.

Wreszcie bierze głęboki oddech i odwraca się od nas.

— Idźcie do swojej klasy. Zabijacie mnie.

Patrzę na Harry'ego, a on patrzy na mnie. Wzruszył ramionami, a potem wstał, jakby go to nie obchodził. Prawdopodobnie też go to nie obchodzi. Patrzę, jak wstaje i zabiera swój plecak. On to wie, ale ja nie. Zawsze lubiłam Heath. Widzenie jej w takim stanie jest ciężarem, ale wciąż wstaję i biorę swoją torbę.

Harry już znika z biura, a ja odwracam się do dyrektorki przy drzwiach, widzę, jak obraca się z krzesłem biurowym do połowy do ściany i zamyka oczy.

— Przepraszam, panno Heath — mówię jej, czując, że muszę. — To się więcej nie powtórzy.

Na początku nic nie mówi, ale potem trochę się do mnie odwraca.

— Wiesz, Violet. Nie denerwuję się, że opuściliście zajęcia.

— Nie? — pytam zaskoczona.

— Nie, nie o to chodzi — mówi, wypuszczając powietrze. — Jestem sfrustrowana tym, że jestem bardziej zadowolona z twojego zachowania, niż powinnam.

Marszczę brwi. Co?

— Lubię was oboje, bez względu na wszystko, i lubię też Harry'ego, bez względu na to, ile psuje. I oboje promieniecie. Jestem tylko twoją dyrektorką, ale jeśli zostaniesz złapana na dachu szkoły i nadal będziesz błyszczeć tak jak ty... To po prostu coś, co sprawia, że jestem z tobą szczęśliwa w taki czy inny sposób.

Muszę się uśmiechnąć.

— Ale teraz lepiej idź na następne zajęcia. — Heath znów jest poważniejsza. — To jest nasz sekret, panno Berrymore.

Grzecznie kiwam głową i otwieram drzwi.

— Obiecuję, panno Heath. 

Violet Socks ✸ PLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz