-Robi się późno, na nas już czas, drodzy Państwo. Jesteśmy naprawdę niezmiernie wdzięczni za gościnę.- podziękował Shaló.
-Kuchnia godna mistrzów ze stolicy! Pójdę sprawdzić, jak nasze konie. – dodał Towa.
-A wy gdzie, młodziankowie? Widzę po niebie, że deszcz będzie jeszcze większy, a wasi bliscy z pewnością nie chcieliby widzieć was mokrych i zaziębionych. Poza tym nocą jest wracać niebezpiecznie, zwłaszcza w takich czasach i dla tak młodych osób jak wy, chłopcy.- oznajmił zachęcającym do pozostania tonem pan Yombu.
-Nie chcemy nadużywać Państwa gościnności, będziemy tylko kłopotem.- zarzekał się Shaló.
-Dajcie spokój, wyśpijcie się u nas, a jutro wyruszycie z powrotem, w porządku? Wszakże jesteśmy prawie sąsiadami.- odparł gospodarz.
-Ma rację, dzieci, zostańcie, zjemy razem śniadanie, a powietrze będzie wypełnione niesamowitą dżdżystą wonią podczas powrotu!- wtórowała mu małżonka.
-W takim razie... cóż... nie będziemy dalej oponować. Dziękujemy!- potarł się po karku bratanek Shichi.
Gdy reszta domowników ułożyła się do snu, Yombu przy kuchennym stoliku zaczął opowiadać najróżniejsze historie z lat swojej młodości.
-I uwierzycie, wtedy on się mnie zapytał, gdzie jest jego zapłata, a ja mówię, w ropuchach sobie nałap, jak tak dobrze po bagnach chodzisz, oszust jeden!- rechotał z jednej z takich przygód. -Dobrze, że pan Owai go wtedy trzymał, bo inaczej sam bym skończył z ropuchami. – westchnął. Shaló na chwilę poczuł ból w skroni. Pojawił mu się przed oczyma obraz, jaki przekazał mu całkiem niedawno stryj.
-Ci mordercy, te podłe mendy uciekły, a Cahuó i Chin-Chin, radosna i niewinna istotka, utonęły w tych okropnych odmętach!- dźwięczył mu w uszach głos Shichi mówiącego o straszliwym losie swych najbliższych.
-Co jest, Shaló?- zaniepokoił się Towa, patrząc jak chłopak chowa twarz w dłoniach.
-Co? A nie, nic już, w porządku. P.. proszę pana. Mógłby Pan powiedzieć, które to były bagna. Gdzie?
Yompu się zasępił, ale po chwili odpowiedział z precyzją godną geografa.
-Na prawym brzegu rzeczki Miri, zaraz przed wąwozami prowadzącymi do klasztoru w waszym Jamók. Tam działało i działa wiele podejrzanych typów. A dlaczego...
-Nie, nie, tak po prostu.- Shaló uprzedził pytanie rozmówcy.
-Wracając do pana Owai, co Panu właściwie wiadomo o tej sprawie, jeśli można spytać?- podjął temat drugi z nastolatków.
-Ach, tak.- wciągnął powietrze mężczyzna i z impetem je wydmuchał. -Nie wiem nawet od czego zacząć. Liczyłem, moi drodzy, że mój drogi sąsiad po prostu gdzieś sobie wyszedł, albo zabrali go krewni z Ninki, w końcu nie był już tak sprawny. Ale były tu jego dzieci i wnuki, już dorosłe zresztą, wzięli się za przeszukiwanie całej okolicy i nic. Jedyne, co znaleźli, to ten kawałek sznurka.- pokazał cieniutki materiał, który wydawał się jakby rozpruty, jakby oderwano z niego coś na nim wiszącego.
-Skąd wiadomo, że to należy do jego? Takich sznurków są dziesiątki tysięcy.- zauważył sąsiad Shaló.
-Pan Owai, od kiedy tylko sięgam pamięcią, nosił wisiorek ze smokiem. Nigdy nie wiedziałem, o co z nim chodzi, ale wydaje mi się, że po prostu należał do bractwa pobożnych z Ninki, rzemieślnicy mają za swojego patrona Smoczego Ognistego Cieślę, wiecie?
-Wydaje się, że ktoś ten wisior mu rozerwał. – stwierdził Shaló.
-Czy fale mogą...
-Nie, bo znam się na grubości sznurów dzięki stryjowi, ale wystarczy pod odpowiednim kątem zamachnąć się nożykiem do oczyszczania ryb, by przerwać ten materiał.- pochwalił się wiedzą przekazaną przez Shichi, oglądając linkę. Ale pan Owai musiał walczyć, bo widać jedno nieudane ciecie, które nie przerwało materiału.- badał strukturę sznurka.
CZYTASZ
Miecz i Kwiat
Phiêu lưuIII wiek n.e., Higania. W niewielkiej rybackiej wiosce Jamók mieszka wychowywany przez stryja 17-letni Shaló. Otoczony życzliwymi sąsiadami i piękną naturą, myśli o stażu stolarskim w mieście, a po cichu marzy o studiach na uniwersytecie. Działania...